Wiele powiedziano już słów o konieczności pomocy bohaterom Powstania Warszawskiego, tych nielicznych żołnierzy, którzy wciąż jeszcze żyją pośród nas. To oczywiste, że należy się szacunek tym, którzy z bronią w ręku walczyli o naszą wolność. Ale cichymi bohaterami są też tacy ludzie jak pani Sabina Rzeczkowska, która od pierwszego dnia pomagała powstańcom. Dziś nie stać jej na prąd.
Od kilkunastu godzin po internecie rozchodzi się list, jaki podyktowała swojemu sąsiadowi. Prosi w nim o pomoc, tłumacząc, że nie stać jej na opłacenie rachunków. Wystarczyło kilka chwil, by list zdobył gigantyczny rozgłos, a firma RWE zdecydowała się zlikwidować dług.
Jak dobrze mieć sąsiada...
Przemek bardzo mi pomaga. Wie pan, tu wszyscy mnie znają, ja znam wszystkich, ale to on tak się zaangażował. Napisał w moim imieniu ten list w internecie, biega po urzędach, jestem mu bardzo wdzięczna.
Pan Przemysław twierdzi, że pani wszystko wie o sąsiadach. Prędzej się od pani dowie, co się dzieje w jego wspólnocie mieszkaniowej niż od własnych sąsiadów.
Zamieszkałam w tym domu krótko po wojnie, wszyscy mnie tu znają, to i ja znam wszystkich. Ale nie mogę powiedzieć, że wiem wszystko o sąsiadach. Kiedyś, jeszcze jak z psami chodziłam na spacery, to więcej, ale teraz to już nie.
Stara kamienica, wysokie schody, a pani mieszka na ostatnim piętrze. Nie jest chyba lekko wyjść na spacer?
Teraz jest dobrze. W grudniu trafiłam do szpitala, bo lekarze przepisali mi jakieś lekarstwa, które zamiast pomóc tylko mnie zatruły. Od świąt do kwietnia byłam bardzo chora. Teraz już chodzę, nie jest źle. Tylko czasem mi się słabo robi, serce już nie te.
Ktoś pani pomaga? To naprawdę wysoko, czwarte piętro, młody może zadyszki dostać.
Widział pan te krzesła na półpiętrach? To moje, sama je tam poustawiałam. Jak się zmęczę to sobie mogę usiąść. Taka droga czasem zajmuje mi 10 minut, czasem 15. Ale nie skarżę się, tylko dalej maszeruję pod górę. Od dawna tu pani mieszka? Od 1947 roku. Zamieszkałam tu z mężem. On sam, na własny koszt wyremontował nasze mieszkanie. Tu nie było dachu. Trzeba było go odbudować, no i wzmocnić uszkodzone ściany. I zmniejszyć o połowę. Przed wojną tu były cztery pokoje, ale po wojnie podzielono mieszkanie na dwa.
Mąż odbudował?
Takie były czasy. Mąż miał na dale zakład krawiecki, a żeby mieć dach nad głową trzeba było najpierw go zbudować.
Duże były uszkodzenia kamienicy?
Tylko ten dach. Dużo gorzej było w budynku obok. Stały tylko ściany, wypalone, nie było stropów. Sąsiednie kamienice podobnie. Trzeba je było rozebrać i postawili nowe budynki.
Mąż zbudował dach, mieszka tu Pani od niemal 70 lat, rozumiem, że to mieszkanie należy do pani?
Nie, to lokal komunalny. Ja tu tylko mieszkam, nic nie mogę zrobić na własną rękę. A miasto nie ułatwia życia mieszkańcom. Chcieliśmy podłączyć się do miejskiej sieci ciepłowniczej. Nie da się, bo komunalne, tłumaczą, że nie ma pieniędzy, a w ogóle to nieuregulowane są roszczenia byłych właścicieli. Przemek to sprawdzał w urzędach i mówi, że to nieprawda, że nie ma żadnych roszczeń.
Ciągle słyszę, że miasto nie ma pieniędzy, że nie ma na przyłączenie do sieci, że nie ma na dopłaty do prądu. Kiedyś dostawałam nawet 300 zł od miasta, teraz tylko 200. Ale to kropla w morzu potrzeb. Te mury są bardzo zimne, w mieszkaniu trzeba grzać właściwie od połowy września do kwietnia, czasem nawet maja. Inaczej nie daje się wytrzymać, tak jest zimno. A całe ogrzewanie idzie z prądu. I stąd tak wysokie rachunki.
RWE już zapowiedziało, że prześlą do pani dokumenty, które będzie trzeba podpisać, by można było anulować zadłużenie. Jednocześnie pan Przemysław informował mnie, że już ma 900 zł od ludzi, których wzruszyła pani historia i zechcieli pomóc.
Naprawdę? Ja nie przypuszczałam, że to się tak poniesie. Nie chciał robić żadnych zbiórek, tylko wysłać list do RWE w sprawie rozłożenia płatności na raty. Wie pan co, jest mi wstyd. Dziękuję wszystkim, którzy zechcieli pomóc, ale zwyczajnie jest mi wstyd, że tylu ludzi pomaga starej kobiecie.
Kiedyś pani pomagała. Pan Przemysław pisał na Facebooku, że gotowała pani zupy dla Powstańców i opatrywała rany.
Tak, na Powiślu. Przed wojną mieszkałyśmy z siostrami na Dobrej. Gdy wybuchło Powstanie zaraz wieczorem wyszłyśmy z domu. Straszny deszcz tego dnia padał wieczorem. Wyszłyśmy. I od następnego dnia rzuciłam się w wir. Wraz z koleżankami gotowałyśmy zupę dla żołnierzy, robiłyśmy porządki, pomagałyśmy rannym.
Siostry też?
One były młodsze, ale pomagały jak mogły.
A rodzice wiedzieli, gdzie jesteście?
Nasi rodzice nie żyli już od kilku lat. Mama zmarła zaraz na początku wojny, ojciec w 1942.
A z czego żyliście w czasie okupacji?
Pracowałyśmy. Siostra potrafiła oczka reperować w pończochach, to naprawiała wszystko za drobną opłatę. A ja... Mieszkała po sąsiedzku jedna pani, ją Niemcy wysiedlili z Poznania. I w związku z tym, płacili jej za to przesiedlenie jakimś deputatem na papierosy. Dostawała kartki, szło się z tymi kartkami raz na miesiąc do urzędu i wydawali papierosy. Ja je potem sprzedawałam, oczywiście pieniądze oddawałam tej pani, a ona mi płaciła za pomoc. Pracowałyśmy też jako pomoc w sklepie.
Miałam jeszcze brata. On był w konspiracji, kupował broń od Niemców. Niedługo przed Powstaniem złapali go w trakcie takiej transakcji i zamknęli na Rakowieckiej. Gdy wybuchło Powstanie wywlekli wszystkich i rozstrzelali, mojego brata też. Wiem o tym od świadków. Trzech chłopaków uciekło, jakoś udało im się obezwładnić strażników i uciec.
Wróćmy do Powstania. W mieście trwają walki, a pani przy garach... Nie kusiło iść do jakiegoś oddziału?
To był mój front. Przecież ci chłopcy musieli coś jeść. Nie znałam się na niczym innym, pomagałam tak, jak potrafiłam.
Jak długo?
Gdy Niemcy zaczęli zajmować Powiśle, moje siostry jako bardzo nieletnie wyszły z ludnością cywilną wcześniej ode mnie. Potem uciekły z transportu. Umawialiśmy się, że jakby co, to spotykamy się wujostwa pod Krakowem. Potem przyszła kolej na mnie.
Pani też wyszła z ludnością cywilną?
Oczywiście. Najpierw szliśmy na piechotę. Długo. Potem wraz z koleżankami uciekłyśmy. Dostałyśmy się do jakiegoś pociągu, konduktor ukrył nas w schowkach na bagaż. Po jakimś czasie jednak kazał nam uciekać, akurat pociąg jechał wolno, to wyskoczyłyśmy w biegu. Koleżanki chciały się dostać do Milanówka, ja do Krakowa, nasze drogi się rozeszły.
I udało się wujka odnaleźć?
Nie tak szybko. Najpierw trafiłam do gospodarstwa, które prowadził ksiądz. Były ksiądz, miał żonę i dzieci. I ja się opiekowałam jego domem, tymi dziećmi i z krową chodziłam na spacery. Był też sad, w nim jabłka. Mogłam jeść ile chciałam, trzeba było tylko w tym sadzie jakieś drobne prace robić. Tam spędziłam jakieś dwa miesiące, dopiero później ruszyłam do Krakowa.
Odnalazła pani siostry?
Były tam na długo przede mną. Udało nam się przeżyć Powstanie. Ale to nie był jeszcze koniec wojny. Wciąż byli Niemcy. A potem ruszyli Ruscy. Pogonili trochę Niemców i sami zasiedli. Po sąsiedzku była duża gorzelnia. Ruskie jak tam weszły to tak się popili, że na Kraków ruszyli cztery dni później, niż mieli rozkaz. Straszna afera z tego była. W końcu poszli na zachód, a my zaczęłyśmy się zastanawiać co dalej.
Wróciłam do Warszawy, gdzieś tak w kwietniu. Razem z siostrami. Mieszkałyśmy u krewnych pod Warszawą. Przyjechałyśmy do naszego mieszkania na Dobrej. Drzwi były otwarte na oścież, ale wszystko w mieszkaniu było tak, jakbyśmy niedawno wyszły. Kiedy przyjechałyśmy tak z miesiąc później, wszystko już było rozszabrowane. Wszystko, nic nie zostało, chyba, że zniszczone, połamane i poszarpane na kawałki. Trzeba było wszystko od nowa robić.
Pamięta pani pierwsze miesiące po powrocie?
Wszystko zniszczone. Ale trzeba było żyć. Zatrudniłam się w restauracji jako bufetowa. Poznałam mojego przyszłego męża, potem pracowałam już z nim. Zamieszkaliśmy na Długiej. Tu się dobrze mieszka. Znam się z tymi samymi ludźmi od lat.
A pan Przemysław? Dlaczego on pani tak pomaga, a nie rodzina?
Moja wnuczka jest kochana, ale nie zna się na tych wszystkich papierkach. A Przemysław działa we wspólnocie mieszkaniowej, zna mnie od lat, słyszał o moich problemach, postanowił pomóc. Wspaniały młody człowiek. Biega po urzędach. Załatwia papiery. Teraz ten internet. Jeśli naprawdę ludzie wpłacają pieniądze, a RWE anulowały dług, to jestem mu podwójnie wdzięczna. I wszystkim ludziom, którzy pomogli. To wspaniałe jest, choć przy okazji zawstydzające. Jest mi głupio, że trzeba takich akcji.
Pani Sabina za sprawą Przemysława Pawlaka przestała być bezimiennym świadkiem Powstania. Stała się bez mała celebrytką, głośno jest o niej nie tylko w internecie. Jak mi powiedział pan Przemysław, już dwie stacje telewizyjne próbują umówić się na wywiad. W chwili, gdy wychodziłem z tego przesiąkniętego historią i wspomnieniami mieszkania, do pani Sabiny przyszło dwoje ludzi. Działacze Komitetu Obrony Demokracji przynieśli kopertę i znaczki KOD.
Może dzięki akcji na Facebooku, przy udziale organizacji społecznych i sąsiadów Pani Sabiny uda się jej problemy rozwiązać. Wystarczy kupić nowoczesny piec, który będzie mniej energii zużywał w czasie sezonu grzewczego. Widać światełko w tunelu. Ale ile takich osób jak pani Sabina żyje pośród nas? Niestety nie wszystkie mają takiego sąsiada jak pan Przemysław...