Renee Zellweger długo milczała na temat tego, czy poddaje się operacjom plastycznym. Teraz zabiera głos na łamach "Huffington Post".
Renee Zellweger długo milczała na temat tego, czy poddaje się operacjom plastycznym. Teraz zabiera głos na łamach "Huffington Post". Fot. mat. promocyjne filmu "Bridget Jones's Baby"

"Bridget, czy to ty?". Ciekawe ilu z nas przyzna się, że zadało to pytanie, gdy po 16 latach powróciła ona - słynna panna Jones. Roztrzepana, niepewna siebie i łaknąca miłości, ale z nową twarzą. Plotki, że wcielająca się w nią aktorka Renee Zellweger majstrowała tu i ówdzie zalały internet. Ona sama wybrała święty spokój. Krótko przed premierą trzeciej części przygód swojej bohaterki zmienia zdanie i sprawia, że odbiorcom robi się głupio.

REKLAMA
"Huffington Post" opublikował otwarty list zdobywczyni Oscara, której pracę pozwalamy sobie deptać tylko dlatego, że nie wygląda tak jak byśmy tego chcieli. Ok, prawdopodobnie odwiedza lekarzy medycyny estetycznej, widać to gołym okiem, zapominamy tylko, że to nie nasza sprawa. Ale Zellweger nie zwraca się z prośbą, abyśmy przestali wchodzić w jej życie z butami. A przynajmniej nie wyłącznie o to apeluje.
"Jestem szczęściarą" – czytamy w zatytułowanym "Stać nas na więcej" tekście – Wybrałam kreatywne życie i dostałam szansę by wykonywać satysfakcjonującą pracę, która czasem błogosławi istnienie". Częściej jednak staje się powodem cierpienia. Zellweger od lat funkcjonuje w kontekście albo nieudanego życia prywatnego albo operacji plastycznych, jakim miała się poddać. Tego rodzaju plotki dobrze się sprzedają, ludzie chcą oglądać metamorfozę ulubienicy, wyśmiać ją i poczuć się lepszymi od niej. "Nie piszę z tego powodu ani dlatego, że wartość mojej pracy kwestionuje krytyk, którego fizyczny obraz fikcyjnej postaci niszczę" – dowiadujemy się z listu artystki. Pisze, bo chce być w porządku wobec samej siebie. Nie byłaby, gdyby milczała.
logo
47-latkę przeraża do czego zdolne są media, by zyskać uwagę czytelnika, jakie treści potrafią konfabulować i nie pamiętać, że dotyczą one prawdziwej osoby, a nie zabawnej bohaterki. Zellweger z trudem przychodzi zrozumienie zasady: pojawiasz się na okładce, jesteś publiczną własnością. Tymczasem "własność" jest człowiekiem z krwi i kości, stawiającym czoła życiu jak my wszyscy. I - niestety - jest kobietą.
W swoim liście zauważa, że ze względu na jej płeć ktoś daje sobie prawo do wylewania na nią wiadra pomyj, co jest po prostu żałosne. Aktorka pokazuje wielką klasę, bo kiedy może się odegrać, stwierdza: Stać nas na więcej. Jej zdaniem przegrywają nie tyle tabloidy niedające jej spokoju, ale my wszyscy - my jako społeczeństwo. A jednak wierzy, że potrafimy dyskutować o równości równie zaciekle, gdy robimy z kogoś pośmiewisko. Czas zmienić podejście mimo że próby tego kończyły się wielokrotnie fiaskiem.