Brak wstydu, kojarzony w pierwszej kolejności z rodzajem fizycznego czy emocjonalnego ekshibicjonizmu zatacza coraz szersze kręgi. Nie tylko nie mamy oporów przed publikowaniem zdjęć wypiętych pośladków, ale też bez problemu przyznajemy się do niewiedzy, nie uważając jej za coś, czego mielibyśmy się wstydzić. Ignorancko zapytam – i co z tego?
Dziennikarka, najczęściej piszę o trendach, mediach i kobietach. Czasem bawię się w poważne dziennikarstwo, czasem pajacuję. Można się pomylić.
Poświęciłam sporo pracy przewalczeniu w sobie przekonania, że niewiedza bezwzględnie ośmiesza. W gimnazjum nosiłam ze sobą na angielski dodatkowe pół kilo w postaci słownika, żebym przypadkiem nie musiała o nic pytać lektorki. Nie próbowałam odpowiadać na pytania, jeśli nie byłam absolutnie pewna odpowiedzi i spisywałam na karteczkach wszystkie słowa, których nie rozumiałam, żeby potem sprawdzić ich znaczenie. Notowałam je nawet w zeszycie, który mam do dziś, figurują tam takie kurioza jak sztambuch czy kustodia. Być może dlatego nie jestem do końca przekonana, że wstyd jest czymś wartościowym.
Mimo że potrafi działać podobnie jak strach, powstrzymując nas przed niektórymi zachowaniami, nie jest jednoznacznie dobrym uczuciem, ale raczej czymś, co hamuje także w sytuacjach, które tego nie wymagają. Zawstydzanie może też być sposobem wywierania nacisku, demonstracją przewagi nad drugą osobą. Zawstydzony przecież nie zabierze głosu, zbyt onieśmielony by z nami polemizować. Będzie na to zbyt skoncentrowany na wytkniętych mu wadach, niedociągnięciach, a w dobie internetu bywa, że także zraniony do żywego przez obcych i anonimowych wszystkowiedzących.
Czy wstyd za luki w wiedzy, rzeczywiście skłania do pracy nad sobą i poszerzania horyzontów? A może działa przeciwnie, powodując, że wiedza zaczyna kojarzyć się strofowanemu z czymś nieprzyjemnym i elitarnym – w złym tego słowa znaczeniu. Być może grzmiący na temat obniżenia poziomu nauczania akademicy i surowi seniorzy nie tyle wychowują, co usiłują skłonić nas do kuriozalnej sytuacji emocjonalnej, w której mielibyśmy się wstydzić, że się nie wstydzimy?
Dopuszczalny brak wiedzy czy ignorancja?
Trudno wyznaczyć granice tego, co powinno być wiedzą powszechną, posiadaną przez każdego człowieka, który chciałby być odbierany jako osoba inteligentna. Inną opinię na ten temat będzie miał lekarz, inną geograf, a inną wyborcy oczekujący od polityka znajomości cen podstawowych produktów spożywczych. Jednak daleko poza dopuszczalnym przez różne społeczności i osoby marginesem niewiedzy znajduje się kraina ignorancji. Miejsce, którego mieszkańcy nie tylko nie wiedzą, ale i nie mają najmniejszej ochoty na dowiedzenie się. Czegokolwiek i kiedykolwiek. Pytanie tylko, jak tamtejszych obywateli klasyfikować. Czy są nimi wszyscy, którzy zaraz po obudzeniu nie sprawdzają najnowszych wiadomości? A może osoby, które nie wiedzą czym zajmuje się zagraniczna spółka mająca siedzibę na ich osiedlu, ale nie wykonają wysiłku dowiedzenia się.
Moim zdaniem prawdziwa ignorancja to znacznie więcej niż lenistwo. To raczej głębokie niezrozumienie dla powodów dla których powinno się poszerzać wiedzę. Agresywna negacja nawet tego, co zostało podane na tacy, której sami nie zamówiliśmy. Ignorant nie zapyta dlaczego, tylko powie, że on tego nie potrzebuje. W pewnym sensie będzie w swojej postawie anarchistą burzącym ład. Ignorant to ten kolega, który mimo usilnych namów, nie przeczytał „Zbrodni i kary”, co nie przeszkodziło mu w wyrobieniu sobie zdania i solennego powtarzania, że to beznadziejna książka. Prawdziwy ignorant nie zniża się do dyskusji polegającej na wymianie faktów i spostrzeżeń, jedynym i ostatecznym argumentem, jest jego „prywatna opinia”. Często można też usłyszeć lub przeczytać, że ma do niej niezbywalne prawo. Ignoranci nie czytają tekstów, które komentują i komentują wydarzenia, o których nie mają pojęcia. Emocje, najczęściej te negatywne zastępują u nich fakty. Zamiast rzeczowników wybierają przymiotniki. Jeśli dodatkowo mają w sobie dozę chamstwa mają złudne wrażenie, że „ich racja jest na wierzchu”, bo głośniej krzyczeli.
Jakiś czas temu poczytny portal plotkarski opublikował informację o nagrodzie dla polskiego reżysera na bodajże najbardziej liczącym się festiwalu kina niezależnego na świecie. Jeden z popularniejszych komentarzy brzmiał „I co z tego? Nic mnie to nie obchodzi, nie znam faceta”.
Powyższy przykład nie tylko obrazuje to, co uważam za kwintesencję ignorancji, lecz także pokazuje, że żyjemy w czasach, w których o wiele gorzej jest być nieznanym niż nielubianym albo pogardzanym. Zdaje się, że najgorszą obelgą na Pudelku czy Plotku nie jest już ostra krytyka sukienki czy roli danej aktorki, ale fakt, że Nowak i Kowalska nie kojarzą tej osoby.
Te wstrętne media
Jeszcze 20 lat temu, żeby znaleźć się w mediach, trzeba było robić coś niezwykłego, mieć talent, wiedzę, urodę, lub przynajmniej być zabawnym. Obecnie można po prostu nie widzieć, że się ośmiesza, być agresywnym lub zwyczajnie głupim. Od czasów emisji pierwszego reality show w 2001 roku (TVN-owski „Big Brother”) pokochaliśmy oglądać na małym ekranie ludzi przeciętnych, z którymi najpierw można się było utożsamiać, a potem coraz częściej po prostu wyśmiać i tym samym poprawić sobie samoocenę bez żadnego wysiłku. Na podobnych zasadach przyciąga widzów popularny internetowy program „Matura to bzdura”. Jego fani raczej nie są miłośnikami pogłębiania wiedzy (mogliby przecież oglądać „Jednego z dziesięciu”, a nie ludzi, którzy zdali egzamin dojrzałości, mimo że brakuje im niekiedy znajomości programu nauczania dla podstawówki).
Media kształtują obraz świata i nawet jeśli jesteśmy tego świadomi, sami również jesteśmy pod wpływem tego zjawiska. Oglądamy sukces finansowy ludzi, którzy nie mają nic ciekawego do powiedzenia, ich wygląd jest efektem pracy chirurga i porównujemy ich z superwykształconymi, superwygadanymi znajomymi z doktoratem z filologii klasycznej, których nie stać na porządną objazdówkę po zabytkach starożytności. Oczywiście, można mówić pięknie o niezbywalnych wartościach ponadmaterialnych, ale rodzaj niesmaku pozostaje, a nasza tolerancja na odpowiedź "nie wiem", czy postawę "nie znam się, ale się wypowiem" niezauważalnie rośnie.
Po dowartościowaniu głupoty przez programy telewizyjne, kolejną zmianę przyniosły portale społecznościowe pozwalające na nieustanną transmisję siebie. I to najlepiej siebie w wersji beztreściowej. Nie musimy wcale mieć ciekawych przemyśleń, ani podawać dalej ważnych informacji, żeby zyskać odrobinę społecznego uznania, od którego wszyscy jesteśmy w jakimś stopniu uzależnieni (w końcu to w pogoni za nim publikujemy jakiekolwiek treści w sieci). Skoro tarta z borówkami i śmieszny komentarz dotyczący siódmego oblania prawa jazdy wzbudzają więcej zainteresowania, uczymy się jak pies Pawłowa, że w gruncie rzeczy ludzie nie przepadają za tymi, którzy demonstrują publicznie wiedzę. To, co uchodzi za niewiedzę, która nas ośmiesza jest kwestią środowiska, w którym się obracamy. Jeśli nikt z naszych znajomych nie będzie się orientował, kto otrzymał w tym roku literacką Nagrodę Nobla, prawdopodobnie nie przejdzie nam przez myśl, że to coś, czego powinniśmy się wstydzić.
Stosunek do niewiedzy pogłębia też brak elit, czy może raczej zajmowania ich pozycji przez ludzi, którzy nie tylko nie mają wiedzy, ale nawet elementarnej kultury osobistej. Jeśli rządzący krajem uważają za normalne pokazywanie komuś środkowego palca, nazywanie współpracownicy "dupeczką" i nie wstydzą się, że nie wiedzą, kiedy Polska weszła do Unii, albo tego, że nie mają konta w banku, to dlaczego miałby się wstydzić tego szary Kowalski? Tę postępującą przemianę, w ostatnim numerze „Polityki” Władyka i Janicki nazywają realizacją narodowego prawa do chamstwa, które kryje się pod propagandową maską odrzucenia polskich kompleksów. Jesteś prostakiem, nic cię nie interesuje i nie zamierzasz tego zmieniać rodaku? Brawa za odwagę i naturalność!
Podstawy podstaw
Kanon wiedzy ulega nieustannej przemianie. Nie mam tu na myśli tego, co wie przeciętny ankietowany, ale raczej postęp technologiczny, nieustanny rozwój sztuki czy literatury, za którym programy nauczania i to nawet na poziomie akademickim nie nadążają. Czy nasza wiedza jest lepsza dlatego, że jest nasza? Pokolenie Z ma relatywnie mniejszą wiedzę niż starsze generacje, za to jest w stanie o wiele sprawniej dotrzeć do potrzebnych informacji. Ich nakładką na dłonie i mózgi stają się smartfony, jak sama nazwa wskazuje, urządzenia inteligentne. Zamiast się oburzać można spojrzeć na to z innej strony. Przepływ i dostęp do informacji jest znacznie większy niż jeszcze dekadę temu i przyspiesza z każdym rokiem. Być może pokoleniom wychowanym w społeczeństwach informacyjnych niezbędny do funkcjonowania jest rodzaj podręcznej pamięci.
Upatrywanie upadku wiedzy ogólnej i „prawdziwej” inteligencji nie jest wynalazkiem współczesnym. W „Fajdrosie” Platon opisuje spór egipskiego króla z bogiem Teutem. Bóg przyszedł do władcy i nauczał go różnych sztuk. Teut przedstawił mu także pismo, które opisał jako lekarstwo na pamięć, jednak król był do tego wynalazku nastawiony sceptycznie – „ Uczniom swoim dasz tylko pozór mądrości, a nie mądrość prawdziwą. Posiądą bowiem wielkie oczytanie bez nauki i będzie się im zdawało, że wiele umieją, a po większej części nie będą umieli nic i tylko obcować z nimi będzie trudno; to będą mędrcy z pozoru, a nie ludzie mądrzy naprawdę”. Czy nie podobne argumenty lubimy wysuwać przeciw pokoleniu przyklejonemu do ekranów?
Mądry, czyli zaradny
Znajomi z klasy mojej młodszej siostry obliczali „współczynnik zaradności”. Równanie polegało na podzieleniu wyniku z matury z języka polskiego przez liczbę lektur, które się przeczytało. Oczywiście im wyższy był końcowy wynik, tym było się w odczuciu rówieśników fajniejszym, a przede wszystkim bystrzejszym. Bo zrobić coś i zobaczyć tego efekt umie w ich odczuciu każdy. Ponieważ informacji, które możemy przyswajać jest coraz więcej, wielu młodych ludzi zadaje sobie pytanie o ich rynkową wartość. W przypadku maturzystów wartością jest wysoki wynik, a ten można osiągnąć mniejszym nakładem pracy. Można się oburzać, ale wdrukowane nam przekonanie, że „Słowacki wielkim poetą był, bo tak” jest jednak bardziej śmieszne, niż prawdziwe. Szkoła znaczą część wiedzy, zwłaszcza tę związaną z kulturą, obrzydza. Sprawia, że młodemu człowiekowi teatr czy literatura kojarzą się z nudą. Trudno wymagać, żeby naród podnosił statystyki czytelnicze, skoro nikt mu nigdy nie pokazał, że może to stanowić wzbogacającą rozrywkę, a nie przykry obowiązek.
– Obecni licealiści diametralnie różnią się od tych, którzy szkołę kończyli 10 lat temu. Wcześniej różnice między pokoleniami nie postępowały moim zdaniem tak skokowo – mówi Elżbieta, 50-letnia nauczycielka biologii w podwarszawskim liceum. - Teraz dzieciaki są na pozór bystrzejsze, szybciej przyswajają praktyczne umiejętności na lekcji, ale mają problemy z zapamiętaniem czegoś na dłużej. Nie wspominając o braku wiedzy ogólnej, kultury innej niż ta popularna, amerykańska czy znajomości trudniejszych słów. Są za to bardzo otwarci, komunikatywniejsi niż poprzednie roczniki. Kiedyś, jeśli jakiś uczeń mieszkał daleko od kolegów i nie bardzo rozmawiał z rodzicami, bywało, że miał problem z wyrażaniem klarownie swoich opinii i pomysłów. Teraz oni wszyscy non stop ze sobą piszą, komentują zdjęcia, są więc siłą rzeczy sprawniejsi w interakcjach na żywo – dodaje.
Może wcale nie wiemy mniej niż pokolenie naszych dziadków czy rodziców, tylko po prostu do swojej niewiedzy łatwiej jest nam się przyznać, więc sztuka maskowania braków odchodzi do lamusa. Zobaczyliśmy pionierów niewiedzy w mediach i w polityce. Szkoły zreformowały się, srogo karząc nauczycieli piętnujących brak wiedzy w sposób inny, niż stopień w dzienniku. Denerwujące deklaracje współrozmówców z gatunku „nie interesuję się polityką” (więc mogę nie wiedzieć, kto jest premierem) czy „nie lubię takich książek” (nie czytałam nigdy nic poza Małgorzatą Kalicińską i Paulo Coehlo) to być może reakcja na chaos współczesnego świata, który oczekuje od nas ciągłego przetwarzania nowych treści. Z drugiej strony to po prostu wygodna wymówka, oświadczenie, że nie ma się telewizora to niemal nobilitacja. Głód wiedzy sprawia, że selekcja informacji nie jest aż tak skomplikowana.
Wiedza sprawia, że jesteśmy częścią danego społeczeństwa, ale i mniejszych społeczności. Nie żyjemy w bańce, łatwiej jest nam się odnaleźć w nowych sytuacjach. Jej brak może niekiedy łączyć (np. dwie osoby, które jako jedyne przy stole nie wiedzą kto dostał w tym roku Oscara), ale częściej jednak wyklucza. Nie tylko z dyskusji, ale nawet ze small talku z dopiero co poznanymi osobami. To fajnie, że masz dogłębną wiedzę na temat piklowania albo rybek akwariowych. Tyle, że jeśli chcesz uważać się za inteligenta, lub przynajmniej za osobę inteligentną, nie wypada ci nie wiedzieć, co dzieje się w polityce i kto dostał nagrodę Nike (nie, nie chodzi o sportowca).