Urzędnicy narzekają na ludzi którzy śmiecą, turyści narzekają, że toalety są za drogie, a koszy za mało, a media piszą o ataku Hunów na polskie morze. Tymczasem problem jest stary i nierozwiązywalny od lat, przy czym wina niekoniecznie leży po stronie samorządów.
Po publikacji w „Newsweeku” artykułu o najeździe Hunów nad polskie morze, którzy niszczą, śmiecą, grabią i zostawiają na plaży brudne pampersy i świeże kupy, w internecie zawrzało. Część ludzi poczuła się urażona, mówią o wyolbrzymianiu zjawiska i fałszywych tezach. Inni wykazywali, że jest jeszcze gorzej niż opisano w tygodniku, a wszystko to jest winą samorządów. Zadzwoniliśmy do kilku nadmorskich urządów gminnych, żeby dowiedzieć się niejako u źródła, jak wygląda sytuacja ze śmieciami i odchodami.
Wnioski? Bardzo ciekawe. Im dalej na zachód, tym jest gorzej. Gdy w Rewalu pracownica gminnego referatu do spraw ochrony środowiska mówi o dużym problemie z utrzymaniem plaży w czystości, w Jastarni burmistrz twierdzi, że wygląda to wcale nie gorzej niż w latach ubiegłych, co więcej – skala problemu wcale nie jest tak wielka, jak to opisywał „Newsweek”.
Faktem jest, że ludzie na plaży śmiecą. Wszędzie. I załatwiają swoje potrzeby na plaży i na wydmach. Od lat. A samorządy starają się z tym walczyć. – Jak jest u nas? Jak wszędzie chyba, czyli nie jest za dobrze – słyszę w Rewalu. – Część ludzi, nie możemy przecież powiedzieć, że wszyscy, pozostawiają po sobie dużo śmieci. Papieroski, słoneczniki, papierki, puste butelki. Wystarczy popatrzeć na wydmy czy na same zejścia na plaże. Co tam się dzieje – dodaje pracownica urzędu w Rewalu.
Problem w tym, że to małe miasteczko, które poza sezonem liczy około 3,5 tysiąca mieszkańców w czasie wakacji zamienia się w bez mała metropolię. – Każdego dnia wakacji przebywa na terenie gminy około 100 tysięcy ludzi, w sezonie mamy około 3 mln turystów. Ciężko ich wszystkich upilnować – tłumaczy urzędniczka. Ja twierdzi, gmina zatrudnia 3 osoby do pilnowania porządku na plaży. Na więcej gminy podobno nie stać. Przy zejściach na plażę stoją kosze na śmieci, między zejściami przy wydmach też są, przy zejściach na plażę stoją też toalety, czyli popularnie „tojtojki”.
Gmina musi zapewnić ludziom dostęp do toalet, jest to zadanie własne gminy. W Rewalu jest jeden stały budynek, jak zapewnia mnie pracownica urzędu, korzystanie z niego jest bezpłatne. Oprócz tego przy zejściach są toalety przenośne, które stawia wynajęta przez urząd gminy firma. Mimo tego zdarza się, że ktoś „nie zdąży” i idzie na wydmy.
Czy dlatego, że na plaży jest gęsto od parawanów i w tym labiryncie ciężko się poruszać? Być może. Jak dowiaduję się w gminie, niektórzy grodzą „swoje kawałki plaży” już o piątej rano, co więcej – odnotowuje się przypadki przedsiębiorczych rodaków, którzy za drobna opłatą przygotowują o świcie miejsce do plażowania. Mimo takiego tłumu na plaży ludzie nie czują się zobligowani do kulturalnego zachowania. – Usiądzie na kocyku, papierosy w piasku gasi, a dziecko obok zamki z piasku buduje i … nikomu to nie przeszkadza – żali się urzędniczka z Rewala. – Jeśli chodzi o załatwianie potrzeb na wydmach to te czasy na szczęście chyba pomału się kończą, ale kiedy zupełnie nie będzie odchodów to nie wiadomo. Jeśli ktoś nie ma kultury osobistej to nic nie pomoże – dodaje.
Problem nie jest nowy, większość turystów jeżdżących od lat nad Bałtyk mówi o „papierowych szlakach” wytyczonych na wydmach. Paradoksalnie, są miejscowości, gdzie sytuacja dziś wygląda lepiej niż jeszcze kilka lat temu. W Mielnie problemów z odchodami podobno nie mają. Jak się dowiaduję w urzędzie, gmina wystawia bezpłatne toalety, stoi ich na tyle dużo, że nie ma problemu z „dotarciem na czas”. Podobnie jest w Rowach, Kopalinie czy Dębkach. W Darłowie pani rzecznik także nie miała żadnych niepokojących sygnałów dotyczący załatwiania swoich potrzeb na plażach i wydmach. Jak mówią pracownicy urzędów, „czasem zdarza się, ale to incydentalne przypadki”.
A internauci zwracają uwagę, że Hunowie są nie tylko na plażach. Podobnie jak nad morzem ludzie zachowują się także w innych polskich miastach, niekoniecznie tylko w okresie wakacji. Podają przykłady mam, które „wysadzają” swoje pociechy w parkach i przy placach zabaw, choć niedaleko stoi toaleta.
– To wyolbrzymiony problem – twierdzi Tyberiusz Narkowicz, burmistrz Jastarni. – Wiadomo, że małe dzieci mają zupełnie inne prawa. Pisanie o tym, że jakaś mama przemyła dziecko w morskiej wodzie to głupota. Ja pamiętam, jak w latach 70. wczasowicze chodzili z szamponami myć włosy w morzu i jakoś nikomu to nie przeszkadzało – dodaje.
Jastarnia dba o czystość na wydmach na trzy sposoby. Pierwszym są toalety miejskie, murowane budynki z bieżącą wodą. – W tej chwili na terenie gminy mamy cztery takie budynki, ten w Juracie jest jeszcze z czasów komunistycznych. W Kuźnicy są dwa obiekty, jeden to toaleta na stacji kolejowej, druga jest w porcie – mówi burmistrz Jastarni. Przykład ubikacji w porcie pozwala wyjaśnić, dlaczego tak mało stałych obiektów stoi w nadmorskich kurortach.
Otóż wszystkiemu winna jest ustawa o obszarach morskich. Zgodę na postawienie czegokolwiek w pasie nadmorskim, nawet jeśli jest to toaleta, musi wydać Inspektorat Urzędu Morskiego. A ten zgody udziela wyjątkowo niechętnie, powołując się na ustawy, które zabraniają budować cokolwiek w pasie nadbrzeżnym. Jedyne, na co mogą sobie pozwolić samorząd to toalety przenośne toi-toi, postawienie czegokolwiek trwałego to prawdziwa ścieżka zdrowia i mnóstwo „papierkologii”.
– Bronili się przed tą toaletą w porcie, tłumacząc kosztami i tym, że rzekomo nigdzie w Polsce nie ma takich publicznych toalet w portach. Powołałem się na przykład Szczecina, gdzie wiedziałem, że ubikacja w porcie jest. – wspomina Tyberiusz Narkowicz. – Przy mnie dzwonili do Szczecina, żeby upewnić się. I rzeczywiście, toaleta jest, ale jeszcze poniemiecka. Czyli za Hitlera ubikacje w portach stawiano, a potem tak się odzwyczailiśmy, że wciąż może kogoś dziwić, że są.
Oprócz budynków stałych w Juracie stawiane są też ubikacje w specjalnych kontenerach. – Robi to firma, która podpisała z miastem umowę. Wstęp jest płatny, kosztuje 2.50 zł. Ale jak kogoś nie stać, może skorzystać z jednej z wielu bezpłatnych tojtojek. Jeśli akurat przy jego zejściu na plażę nie ma żadnej, może iść do sąsiedniej bramki i tam będzie na pewno.
– Ale dążymy do tego, żeby wszędzie były stałe budynki. Tyle tylko, że uzyskanie zgody to lata przerzucania się dokumentami, a załatwienie zgody to prawdziwa droga przez mękę – mówi Tyberiusz Narkowicz. Trzeba każdorazowo występować o zgodę, ale urząd morski nie chce ich wydawać. Powołują się na casus Mielna, gdzie inwestor uzyskał zgodę na wycięcie kawałka lasu i postawienie sanitariatów. Las wyciął i postawił – mały pensjonacik.
A co ze śmieciami? – Mamy umowę na mechaniczne czyszczenie plaż dwa razy w tygodniu. Plaże od strony zatoki czyszczone są w zależności od potrzeb. Codziennie od piątej rano chodzą pracownicy firmy sprzątającej i sprzątają ręcznie. Pewnie, że są śmieci, ale staramy się je sprzątać na bieżąco.
To gdzie te kupy, podpaski, pampersy i brud opisywane w "Newsweeku"? Zapewne tam, gdzie nie zadzwoniliśmy. Może tam, gdzie gmina nie wystawiła bezpłatnych toalet lub jest ich na tyle mało, że nie każdemu chce się iść. I pewnie tam, gdzie pojechali licznie ci turyści, którym słowo kultura jest wyjątkowo obce.