Nad polskie morze jeżdżą Janusze albo Kiepscy, a ostatnio mówi się, że rodzice, którzy wzięli pieniądze z programu 500+. I to oni głównie mają grodzić plażę kilometrami znienawidzonych parawanów. Tak się mówi, tak się słyszy, takie coraz częściej krążą opinie. Społeczeństwo dzieli się nawet na plaży, choć o bardziej sztuczny i szyderczy podział naprawdę trudno. Nad morzem urlopują przecież wszyscy – i celebryci, i milionerzy, klasa średnia i ci na zasiłkach. Same parawany też są od zawsze. I przez dziesiątki lat nikomu nie przeszkadzały.
Oliwy do ognia właśnie dolał burmistrz Darłowa, który pomny burzy, jaka w ubiegłe wakacje przetoczyła się przez Polskę, właśnie zaproponował podział plaży – dla tych, którzy chcą używać parawanów i tych, którzy je bojkotują. Może zaraz pojawi się pomysł, by wydzielić plażę dla rodzin z dziećmi i bez, bo biegające maluchy też niektórym przeszkadzają? Albo dla tych, co kopią dołki w piasku i budują zamki, bo też nie wszystkim się to podoba? I jeszcze dla tych, co grają w piłkę?
"Półtora metra od kocyka"
Tylko po co? Nawet ekspert od zasad dobrego wychowania nie rozumie tych, którzy parawany krytykują. Parawany dają intymność. A ta potrzebna jest także na plaży. – Każda krytyka parawanów to naruszenie podstawowych norm europejskich, polskich i wszelkich innych, jakie można sobie wyobrazić – mówi zdecydowanym głosem Stanisław Krajski, który prowadzi bloga pod nazwą "Savoir vivre i klasa średnia".
On parawanów ruszyć nie da. Nawet jeśli ktoś mówi, że dzięki nim ludzie zawłaszczają sobie przestrzeń publiczną. Bo podstawowa zasada savoir vivre'u jest taka, by nikomu nie przeszkadzać i nie utrudniać życia. Za parawanem lub nie.
– Jest coś takiego jak strefa intymna człowieka. I w tę strefę nigdy się nie wkracza. Pretensje, że ktoś nie może przejść, bo mu parawan przeszkadza to pretensje barbarzyńców. Nawet gdy ktoś tylko na kocyku leży, to też leży na przestrzeni publicznej. I oznacza to, że przechodzimy obok niego w odległości 1,5 metra! Nie przechodzimy przez jego koc, nie przebiegamy blisko, bo możemy posypać mu oczy piaskiem, nie mówiąc o tym, że ktoś posmaruje się olejkiem do opalania i naniesiemy mu ten piasek na ciało! – mówi. Czy ktoś wobec leżących na kocu takich zasad przestrzega? 1,5 metra, gdy człowiek na człowieku nie raz leży?
"Z gałązek robiło się napis „zajęte”.
Dlatego parawany muszą być. Jak ktoś nie chce, niech nie korzysta. I pal sześć, że nie ma ich nigdzie na świecie, co jest argumentem przeciwników (choć np. w Wielkiej Brytanii też je stawiają). Ale w Polsce były od zawsze. Wrosły już w nadmorski krajobraz tak bardzo, że bez nich trudno sobie plażę wyobrazić.
– Kiedyś budowano grajdołki. Usypywano z piasku bariery, robiono dołek. Była zasada, że z gałązek robiło się napis „zajęte”. Z tego względu, że ci, którzy wytworzyli ten grajdół, ciężko się przy nim napracowali. W ten sposób zajmowali swoje miejsce na dwa, trzy tygodnie pobytu – wspomina Stanisław Krajski. Miliony Polaków kojarzy te grajdołki, czy parawany z dzieciństwa. Taki urok Bałtyku. We Francji ich nie ma, bo takiej potrzeby nigdy nie było. Po prostu – taki mamy klimat.
– Od kiedy turyści nawiedzali polskie morze, od wtedy były parawany. Nie tylko w Polsce, ale we wszystkich krajach sąsiadujących nad Bałtykiem. Parawany wzięły się stąd, że dają ochronę przed wiatrem – mówi Krajski. Jako oczywistą oczywistość.
To efekt demokracji...
Każdy zwolennik powie, że tak jest. Parawan chroni przed wiatrem i piaskiem. Daje intymność. Pozwala w miarę bezpiecznie trzymać osobiste rzeczy. Mieć dzieci na oku. W razie potrzeby położyć je spać. Nawet spokojnie trzymać psa.
I tu mamy absurd, bo to właściciele parawanów są dziś przez niektórych uważani za gorszych. – Taka zrobiła się nagonka, że gdy rozkładałam parawan, to czułam się dziwnie – przyznała koleżanka po urlopie. Choć jak okiem sięgnąć wokół dziesiątki innych parawanów, człowiek nagle może poczuć, że robi coś, co zaraz skrytykują inni.
Zajmują boiska piłkarskie
– Tu nie chodzi o parawany, bo dzięki nim na plaży jest kolorowo. Chodzi o zachowanie umiaru – ripostuje jeden z mieszkańców Rewala. Szymon Kral, który tworzy portal www.widoki.info, przyznaje, że czasem szlag go trafia, gdy idzie na plażę, a tam całe boiska piłkarskie ogrodzone. – Są trzy, cztery parawany połączone. wychodzi ludzka zachłanność. To zjawisko niestety się nasila – mówi. Pisaliśmy już o tym nie raz, jak turyści rano biegną na plażę i grodzą swój teren.
Szymon Kral też opowiada, że niektórzy mieszkańcy Rewala dzierżawią fragment plaży, na przykład, by wynajmować łódki. I rano przychodzą na swoje miejsce pracy, a tam już parawany stoją rozstawione. – To wszystko jest kwestią kultury i umiaru, ale same parawany nie przeszkadzają – mówi. Choć przyznaje, że w tym roku miał być bardzo dobry sezon, ale aż tak dobry nie jest i takich szaleńców parawanowych jest mniej.
Zdumiewający efekt demokracji
O tym właśnie zapominany najczęściej. Walczymy o parawany, wypominamy Januszów i Kiepskich. Może skupmy się na zasadach, które wydają się takie banalne.... – Nie rozstawiać parawanu zbyt blisko wejścia na plażę. Mówić tak, żeby słyszał tylko ten, z kim rozmawiamy. To samo dotyczy muzyki. Nie może też być tak, że ktoś obok gra w piłkę i co chwila uderzając kogoś w głowę przychodzi i mówi uprzejmym głosem "Oj, przepraszam". Nie można śmiecić. Takie są zasady. Sam parawan może być – mówi Stanisław Krajski.
Podczas całej naszej rozmowy nie może wyjść ze zdumienia, że komuś parawan może się nie podobać. – Jaki mają argument? Że chcą zobaczyć, jak czyjaś żona w skąpym kostiumie wygląda? Dla mnie krytyka parawanów to zdumiewający efekt spatologizowanego rozumienia demokracji. Na zasadzie: jestem równy wszystkim i wszystko mi wolno – słyszę.