Po pięciu miesiącach argentyńskiego aresztu jacht kapitana Romana Paszkego wraca do Polski. Pewne jest, że jeden z najbardziej znanych żeglarzy w naszym kraju znowu będzie chciał zmierzyć się z rekordem świata. To wyraz jego niesamowitej determinacji. Paszke próbował i znów spróbuje pobić rekord w rejsie dookoła świata pod wiatr. To sztuka, która udała się naprawdę niewielu.
Bo poza niezwykłą medialnością, talentem organizacyjnym, niecodzienną odwagą i oczywiście doskonałymi umiejętnościami to właśnie determinacja jest jedną z najważniejszych cech kapitana Romana Paszkego. Gdy w 2000 roku na katamaranie Warta-Polpharma opłynął świat w wyścigu The Race 2000 wydawało się, że wszedł na szczyt. On jednak stawiał przed sobą kolejne wyzwania. A milenijny rejs to nie pierwszy jego sukces.
- On jako pierwszy w Polsce jeździł po nowoczesne materiały do budowy łodzi, z Ukrainy przywoził trudno dostępne włókna węglowe - przypomina Krzysztof Olejnik, redaktor naczelny magazynu "Wiatr". Wynikiem tych wypraw było wybudowanie w 1989 roku jachtu "Gemini", czyli przodka jednostki, na której kapitan próbował pobić rekord. - To właśnie Paszke przeniósł polskie żeglarstwo regatowe z epoki dykty i tektury do epoki najnowszych technologii - ocenia Olejnik.
I od tego momentu wyznacza kolejne kamienie milowe wśród jachtów pod polską banderą. Poza rejsami dużymi jednostkami na otwartym oceanie ma też na koncie spore sukcesy w regatach mniejszych łodzi. W 1995 roku wygrał prestiżowe niemieckie Kieler Woche (RFN). Dwa lata później triumfował w organizowanych przez Królewski Oceaniczny Klub Regatowy zawodach Admiral's Cup. Zajął też wysokie, 4. miejsce w Copa del Rey, czyli Regatach o Puchar Króla Hiszpanii. Jednak tym, co go zawsze interesowało były rejsy oceaniczne w pogoni za kolejnymi rekordami
Jednak by sfinansować te wyprawy potrzebował sporo środków. Wcześniej czy później zawsze udało mu się pozyskać sponsorów ze sporymi budżetami. - Myślę, że wielu ludzi w środowisku zazdrości mu tego daru - ocenia Krzysztof Olejnik. - Wielu zdaje sobie sprawę, że są równie dobrymi żeglarzami jak on, też mają pomysły na fajne rejsy, ale nie są w stanie zdobyć tylu pieniędzy na projekt. Ale generalnie jest niezwykle lubiany. Usiąść z nim przy kolacji i posłuchać go to niesamowita przyjemność. Potrafi opowiadać o żeglarstwie tak jak Wanda Rutkiewicz o górach - porównuje dziennikarz.
I zapewne dzięki tym niesamowitym zdolnościom do zjednywania sobie ludzi oraz dużemu talentowi managerskiemu udało mu się doprowadzić do zbudowania największych jachtów w kraju. Bo poza wspomnianym już "Gemini" z 1989 roku, spod jego ręki wyszły też "MK Cafe", "MK Cafe Premium" (które dały początek nowej klasie jachtów) oraz "Volkswagen" i "Bioton". Każda z nich wyznaczała nowe standardy na polskich wodach.
- Jego jacht to niezwykła jednostka - ocenia naczelny "Wiatru". - To tak jak bolid Formuły 1 w porównaniu z Oplem Astrą. W naszym kraju jest 1,5 do 2 milionów żeglarzy. Wielu z nich zapewne ma doskonałe umiejętności, niektórzy przepłynęli Atlantyk czy opłynęli Przylądek Horn, ale gdyby wsiedli na "Gemini 3" nie wiedzieliby jak się nazywają - przewiduje dziennikarz.
Jednak losy tego jachtu są niezwykle burzliwe. Zbudowano go w 2006 roku w Marstrom Composite w Szwecji. Katamaran przy długości 28 m i szerokości 14 m waży zaledwie 10 ton. Do tego dochodzi oczywiście wyposażenie warte kilkaset tysięcy i prowiant. Jednak nawet z elektronicznym samosterem, kilkunastoma kamerami na pokładzie to tylko pomoc. Kluczowym elementem samotniczej wyprawy jest żeglarz.
- Roman Paszke jest świetnym managerem ale też niezwykle odważnym człowiekiem. Robi to, na co inni baliby się porwać. Jego współpracownicy, z których wielu jest wytrawnymi żeglarzami, przyznają, że nie odważyliby się - relacjonuje Olejnik. - Ma też doskonałe zdrowie. W wieku 61 lat chciałbym mieć taką kondycję.
Wielu żeglarzy może też Paszkemu pozazdrościć niezwykłej wytrwałości i zawziętości. Pomimo niepowodzenia wyprawy z 2007 roku (odwołano ją ze względu warunki pogodowe) chciał znowu stanąć na linii startu. Przeszkodziły kłopoty finansowe głównego sponsora, firmy Bioton. Jednak kapitan się nie poddał i chciał, by za wszelką cenę supernowoczesny jacht znowu walczył o pobicie rekordu.
Tym razem postawił jednak sobie trudniejsze zadanie, bo postanowił opłynąć Ziemię pod wiatr, trasą znacznie trudniejszą niż planował w 2007 roku. - Podczas przygotowywania tego rejsu dużo poświęcił od siebie, także finansowo - ocenia naczelny magazynu "Wiatr". Udało się i w zeszłym roku wyruszył w trasę. Jednak na początku stycznia uszkodzeniu uległ kadłub i Paszke musiał skierować się do najbliższego portu.
- Roman strasznie ucierpiał podczas tego wypadku na Atlantyku - przypomina Krzysztof Olejnik. - Przez wiele godzin po awarii brodząc w zimnej wodzie morskiej walczył o jacht. Wylewał wodę pomieszaną z paliwem. Niejeden facet pewnie by pękł, ale on dopłynął. Ale i tak mówił, że najbardziej bolało go zatrzymanie jachtu, bo to tak, jakby jemu skuto ręce. Poruszył więc ziemię i niebo, przez prawników w Polsce i Argentynie i polską ambasadę - dodaje.
Dziś na stronie kapitana pojawiła się informacja, że argentyński sąd odrzucił roszczenia firmy, która na ostatnim odcinku powrotu do portu holowała "Germini 3". Jacht wraca do Polski. Nie ulega wątpliwości, że po to, by przygotować się do kolejnej próby - Prawie wszyscy, którzy opłynęli świat tą trasą nie zrobili tego za pierwszym razem. - przypomina naczelny magazynu "Wiatr". - Obecnemu rekordziście Jeana Luce Van Den Heede udało się to dopiero za trzecim podejściem. Więc Roman Paszke uznał to za pierwsze podejście, a nie koniec całego projektu. Dlatego tak walczył o ten jacht.
Byłem na pierwszym rejsie dla dziennikarzy tym jachtem. Roman Paszke zaczął nas instruować czego nie wolno. Po wymienieniu kilku takich rzeczy machnął ręką i stwierdził: "wiecie co, właściwie to nic nie róbcie tylko sobie usiądźcie".