Jest w Polsce tylko niewiele ponad 20 mężczyzn wykonujących ten zawód. Większość z nas nie ma pojęcia, że w szpitalu, przy porodzie swojego dziecka lub na oddziale neonatologicznym może spotkać… położnego. O tym, jak położni są postrzegani przez matki i ojców nowonarodzonych maluchów, a także przez swoje sfeminizowane środowisko zawodowe opowiada nam Tomasz Kołodziejczyk – położny, który pracuje na jednym z lubelskich Oddziałów Neonatologii.
Jest pan jednym z 24 położnych-mężczyzn w Polsce. Jak reagują np. pana nowi znajomi na informację, że właśnie taki zawód Pan wykonuje?
Faktycznie liczba facetów w tym zawodzie jest bardzo mała. Jest nas tak mało, że w raporcie z 2015 roku przedstawionym przez Naczelną Izbę Pielęgniarek i Położnych, mężczyźni wykonujący ten zawód nie otrzymali odrębnych statystyk, ale zostali włączeni do kobiet. Mam jednak nadzieję, że ten trend będzie się zmieniał. Facet na porodówce, położnictwie, ginekologii czy oddziale noworodkowym sprawdza się tak samo dobrze jak kobieta. Dodatkowo wydaje mi się, że wprowadza trochę równowagi w środowisku. Znam kilku chłopaków wykonujących ten zawód i znakomicie się w nim odnajdują. Myślę, że liczba powinna być większa i w przyszłości będzie.
Moi znajomi, kiedy wybierałem ten kierunek, byli bardzo zaskoczeni. Byli nawet tacy, którzy mówili wprost, że powinienem zrezygnować, że to nie dla mnie. Ja jednak wybrałem kierunek świadomie i nie było w tym żadnego przypadku. Reakcje w 99 proc. są pozytywne. Najbardziej zaskoczone zawsze są dziewczyny. Kiedy już zdradzę, jaki zawód wykonuję, to zdarza się, że kilka godzin odpowiadam na różne pytania i opowiadam dlaczego akurat taki zawód wybrałem i co mnie spotkało w pracy oraz na studiach ciekawego. Takie sytuacje są przyjemne i do tej pory się zdarzają.
Skąd w ogóle decyzja, żeby zostać położnym?
Duży wpływ na wybór kierunku kształcenia i zawodu, jaki chciałem w przyszłości wykonywać, miało spotkanie z panią psycholog w liceum. Było to spotkanie, które miało odkryć nasze mocne i słabe strony oraz dodatkowo psycholog wskazywała zawody, które do nas pasują charakterologicznie. Ja od zawsze byłem związany ze sportem i bardzo chciałem zostać rehabilitantem sportowym lub fizjoterapeutą. Psycholog dodała do tego kręgu zainteresowań pielęgniarstwo i opiekę nad osobami starszymi. Jednak ja wybrałem położnictwo, chociaż naprawdę nie wiedziałem w jakiej roli przyjdzie mi pracować po ukończeniu studiów.
Zawodowo ukształtowały mnie praktyki. Oddziały, przez które przechodziliśmy dawały możliwość sprawdzenia co nam się podoba, a co nie, poza nauką oczywiście. Będąc na studiach mniej więcej człowiek już wie, jakiego chciałby dokonać wyboru. Oczywiście realia są takie, że przyjmujemy się do pracy tam gdzie nas chcą, a nie tam gdzie chcemy, ale czasami los jest tak szczęśliwy, że człowiek trafia na wymarzony oddział i ja miałem takie szczęście. Dlatego teraz pracuję jako położny na oddziale noworodkowym.
Czasami żartuje sobie, że wybór był wynikiem zakładu z kolegami przy piwie, który wygrałem, bo nie tylko się zapisałem na taki kierunek, ale dodatkowo go ukończyłem (śmiech).
Czy facetowi jest ciężej wykonywać ten zawód niż kobiecie? Mówi się, że kobieta kobietę bardziej zrozumie?
Myślę, że nie trudniej, ale inaczej. Różnice wynikające z płci szybko się zatracają. Pracujemy wszyscy tak samo, wykonujemy te same obowiązki. Dużo też zależy od tego jak sami jesteśmy ukształtowani. Nie mam problemu ze zrozumieniem kobiet, ale faktycznie moje myślenie trochę odbiega od myślenia moich koleżanek. I to jest ta różnica między nami. Kobiety są zaganiane, myślą o 100 rzeczach na raz. Nie tylko związanych z pracą, czy z obowiązkami, które się wykonuje. One mają wszystko na głowie. Kto kiedy przyjdzie, co na obiad, jak mąż sobie poradzi z dziećmi zostawionymi w czasie ich dyżuru? Naprawdę uważam, że tego nie można samemu ogarnąć.
Ja również mam rodzinę, oczywiście myślę o wszystkim również w pracy, czasami ciężko jest nie przynosić pracy do domu i odwrotnie. Jednak wydaje mi się, że myślę o tym inaczej. Kobiety się dużo przejmują, biorą na siebie wiele obowiązków i z każdego chcą się wywiązać w 100 proc.. Wydaje mi się, że ja się aż tak nie przejmuję. Nie próbuję być perfekcyjny we wszystkim i to próbuję zawsze przekazać swoim pacjentkom. Staram się wytłumaczyć, że na wszystko przyjdzie pora, również na wprawę w opiece nad dzieckiem.
To nie jest proste i uzmysłowienie sobie tego naprawdę pomaga. Nie starajmy się robić wszystkiego idealnie. Na początku się przyglądajmy, uczmy. Później wykonujmy sami, nie najlepiej, ale jednak sami. Nadejdzie w końcu taki czas, że wszystko zacznie nam wychodzić.
Czy pacjentki w związku z tym, że jest pan mężczyzną zadają dodatkowe pytania, próbują sprawdzać pana kompetencje?
Pacjentki w czasie pobytu na oddziale położniczym zadają bardzo dużo pytań – to dobrze. Znaczy to, że chcą się jak najwięcej nauczyć, dowiedzieć i wyjaśnić wątpliwości. Cieszy mnie taka postawa. Sam zawsze zadawałem dużo pytań i nie bałem się tego robić. Wiedziałem, że im więcej pytam, tym lepiej będzie później. Nie sądzę, żeby mnie sprawdzały. To jest po prostu taki okres w ich życiu. Niepewny, tajemniczy, z dnia na dzień niektóre rzeczy stają się bardziej zrozumiałe. Pytania są potrzebne, żebyśmy mogli się dobrze porozumieć. Żeby ten czas spędzony na oddziale nie był czasem straconym.
Czasami nie poznając pytań, które pacjentki chciałyby nam zadać, nie wiemy, jakie mają problemy. Trzeba swoją postawą udowodnić, że chcemy im pomóc znaleźć rozwiązania. Zachęcam do zadawania pytań, bo później wiem na czym stoję i mogę zacząć robić coś, by pomóc. Pytania są nieodłączną częścią pracy na oddziale noworodkowym (śmiech) .
Jeśli prowadzi pan poród rodzinny, to jak reaguje na pana przyszły tatuś? Czy nie ma z tym problemów?
Na takie pytanie nie mogę odpowiedzieć z doświadczeń teraźniejszych z racji tego, że porodów nie odbieram. Studia położnicze mają jednak swoje wymogi i jest wśród nich również pewna liczba asyst przy porodach i liczba odebranych porodów, które trzeba zaliczyć. Także mam pewne doświadczenia w tej materii (śmiech).
Powiem tak, nigdy nie miałem problemu z reakcją przyszłych tatusiów na moją osobę. Wprost przeciwnie. Moje doświadczenia są tylko pozytywne i z tego się zawsze bardzo cieszyłem. Bywało, że jako asysta słuchałem tętna płodu po skurczach partych i jednocześnie trzymałem za rękę rodzącą, której mąż już dawno leżał nieprzytomny na kozetce (śmiech) lub nie był w stanie wytrzymać widoku porodu i zostawiał mi w ręku kamerę lub aparat fotograficzny, bym dokończył dzieła uwieczniania przyjścia na świat dziecka.
Zdarzyły mi się takie sytuacje, że ojciec nie zdążył przyjechać na poród i to ja stałem obok rodzącej kobiety, ocierałem pot z czoła, podawałem waciki z wodą, trzymałem za rękę i wspierałem. Po wszystkim, jak już tatuś docierał na porodówkę, a matka trzymała swoje dziecko na piersiach, zwyczajnie mu gratulowałem i zazwyczaj słyszałem tylko miłe słowa podziękowania.
Pana zdaniem kobiety wolą rodzić z mężczyzną czy kobietą położną?
Kobiety najlepiej rodzą z osobami pewnymi siebie, pewnymi swoich słów i czynów. Osobami, którym mogą w pełni zaufać. Nie ważne, czy jest to facet, czy kobieta. Wydaje mi się, że podczas porodu położna powinna być czasami stanowcza i jednocześnie delikatna jak jedwab. Powinna przede wszystkim być słuchana. Jeśli pacjentka nie będzie wykonywała jej poleceń, nie będzie robiła tego co w danym czasie jest konieczne, cała akcja spełznie na niczym. Cały trud i praca pójdą jak para w gwizdek. Porodówka jest oddziałem trudnym i wymagającym.
Nie tylko ze strony personelu, który musi zwyczajnie znać się na swoim fachu, ale również dla rodzących. Poród bywa nieprzewidywalny i reakcje pacjentek również takie bywają. Jeśli podejdzie do porodu ktoś na miękkich nogach i nie zyska zaufania kobiety, to nic dobrego z tego nie wyjdzie. Czytam różne artykuły i udzielam się na różnych forach. Wiem, że teraz komfort kobiety rodzącej, praca zgodna z rozporządzeniami, procedurami jest bardzo ważna, ba najważniejsza.
Jak pana koleżanki (bo zapewne pracujące z panem położne to kobiety) zareagowały, gdy dołączył pan do zespołu?
Po studiach zaczynałem pracę na innym oddziale niż obecnie pracuję. Byłem świeżakiem, który pojęcie o pracy miał tylko z praktyk. Trafiłem do grupy doskonałych fachowców, którzy wiedzieli, czym jest ciężka i odpowiedzialna praca. Na takich właśnie ludzi trafiłem na Oddziale Intensywnej Terapii Noworodka. Proszę mi wierzyć, uważam, że jest to jeden z najcięższych oddziałów na jakich można pracować. Byłem zielony i nie miałem o niczym pojęcia. Czysta teoria, odrobinę praktyki i pacjent tak inny od pozostałych, że naprawdę nie można go porównać z żadnym innym.
Koleżanki zareagowały pozytywnie. Miałem sygnały od przełożonych, że zostałem zaakceptowany. Tworzyliśmy zespół, a ja choć najmłodszy, szybko wkomponowałem się w tę zgraną grupę. Praca była ciężka, ale mogłem liczyć na wsparcie i pomoc moich koleżanek.
Kiedy przeszedłem na Oddział Neonatologii miałem już za sobą prawie 3 lata pracy na Intensywnej Terapii. Zmienił się charakter pracy i zmieniły się koleżanki. Sentyment pozostał oraz znajomości, które do teraz utrzymuję. Przychodząc w nowe środowisko nigdy nie poczułem się obco. Trafiłem pod skrzydła położnych i pielęgniarek, które swoją pracę wykonują z pasją i tą pasją zaraziły również mnie. Do tej pory nie miałem takiego kontaktu z matką dziecka, ale nie przeszkadzało mi to. Myślę, że dobrze się zaaklimatyzowałem i wdrożyłem w ten oddział. Jednak bez wsparcia i bez uczucia, że jest się potrzebnym nie byłoby tego wszystkiego. Człowiek musi mieć świadomość, że się na niego liczy, że nie jest anonimowy. Przyjemnie się pracuje słysząc za plecami – „dobra robota” .
Jak pan odnajduje się w pracy i opiece nad noworodkiem? W końcu jest taki stereotyp, że zwykły mężczyzna ma problem nawet z przewijaniem?
Nie zgadzam się z tym stereotypem. Pracując na Oddziale Noworodkowym zauważyłem, że kobiet nie potrafiących przewinąć dziecka jest tyle samo co facetów, którzy nie potrafią tego zrobić (śmiech) i naprawdę nie żartuję. Jedyne czego brakuje facetom do tego, żeby w opiece nad dzieckiem mieć równorzędne miejsce, to praktyka, oswojenie z własną siłą i odpowiednie podejście.
Kobieta zawsze będzie uprzywilejowana ze względu na miejsce jakie zajmuje w podziale obowiązków. Można się z tym nie zgadzać, ale dziecko jest przypisane matce. To matka je karmi, dba o nie, przewija, a przede wszystkim je rodzi. Jest to jednak krzywdzący podział zarówno dla kobiety jak i dla mężczyzny.
Z moich doświadczeń i obserwacji wynika, że gdyby była taka możliwość żeby ojca wdrożyć w proces opieki nad dzieckiem od samego początku to dałby sobie radę tak samo, jeśli nie lepiej od kobiety. A wszystko przez męskie podejście do wykonywania pewnych rzeczy. Mniej doskonałe, ale dobre, mniej przejmowania się, ale za to na równym poziomie. Bez przemykających w tle hormonów, bez wahań nastroju, bez dołków. I ktoś czytając takie rzeczy uzna, że robię sobie żarty albo nie wiem, o czym mówię. Otóż nie!!
Facet jest tak samo dobry jak kobieta. Brakuje mu tylko odpowiedniej praktyki. Jeśli kobieta na oddziale jest non stop z dzieckiem, przewija, uczy się toalety, pielęgnacji, kąpieli, podejścia, noszenia, układania, usypiania, to skąd facet ma posiadać takie umiejętności?
W jaki sposób wydobyć z mężczyzn ten potencjał?
Przytoczę historię z oddziału ITN. Byłem wtedy na sali z dziećmi, które były już stabilne, wydolne krążeniowo i oddechowo,w zasadzie czekały tylko na osiągnięcie pewnej wagi, aby móc wyjść do domu. W odwiedziny przyszła mama jednego z małych pacjentów razem z ojcem. Weszła na salę do dziecka, przewinęła, zapytała czy wszystko dobrze. Znaliśmy się już trochę z oddziału, ponieważ dziecko spędziło z nami kilka tygodni. Zapytałem, kto tam stoi przy oknach i patrzy na dziecko. Powiedziała, że tatuś, ale boi się wejść na salę, bo do tej pory żadnego z dzieci nie trzymał nawet na rękach. Dopiero, jak podrosły to zaczynał się z nimi bawić. Umówiłem się z nią tak, że postaram się go namówić do tego, żeby wziął swoje dziecko na ręce.
Mamusia poszła do kącika laktacyjnego odciągać pokarm, a ja wtedy zaprosiłem tatusia na salę. Umył ręce, zdezynfekował i stanął kilka metrów od łóżeczka, zaglądając z daleka. Po rękach widać było, że jest to ciężko pracujący człowiek, który pewnie sam nie wie, jak dużą posiada siłę. Podszedłem do niego, przywitałem się i zapytałem dlaczego tak daleko stoi. Powiedział to samo, co wcześniej matka, że on się boi, że dzieci na rękach nie miał, dopiero jak podrosły, to się nie bał itd. Proszę mi wierzyć, pół godziny później siedział z dzieckiem na rękach na fotelu i nie chciał się z mamą zamienić na miejsca.
Wystarczył impuls z mojej strony, aby go przekonać, że trzeba dziecko wziąć na ręce właśnie teraz, a nie za kilka lat. Posadzić na fotelu, odpowiednio ułożyć ręce, a później położyć dziecko i patrzeć jak tacie płynął łzy po policzku. Każdy facet ma w sobie umiejętność opieki nad dzieckiem. Tylko trzeba mu stworzyć odpowiednie warunki i przede wszystkim przestać mu udowadniać, że to nie jego rola i że tego nie potrafi.
Czy zna pan innych mężczyzn, którzy w Polsce wykonują ten zawód?
Znam. Jednym z pierwszych facetów położnych, których spotkałem na swojej drodze był Robert, którego pozdrawiam. Pracuje w Warszawie na ITN. Był moim kolegą ze studiów, dwa roczniki wyżej. Razem kończyliśmy studia położnicze na Uniwersytecie Medycznym w Lublinie. Bardzo sympatyczny gość, który dał się poznać jako pełen pasji i powołania położny. Po mnie pojawiło się jeszcze kilku chłopaków, ale różnica wieku sprawiła, że nie mieliśmy już takiego kontaktu i niestety nie wiem czym teraz się zajmują.
Z gazet i artykułów poznałem historię innych chłopaków, którzy tak samo jak ja pracują jako położni i za każdym razem bardzo się cieszę kiedy opisywane są sylwetki kolejnych z nich. Wydaje mi się, że jest to promocja tego zawodu wśród facetów i pokazanie, że my również mamy miejsce w tej dziedzinie medycyny.
Jaka historia, wydarzenie związane z pracą zawodową najbardziej zapadło panu w pamięć, było najbardziej wzruszające, budujące?
Każda związana z urodzonym wcześniakiem, który po długim lub dłuższym pobycie na oddziale wracał do domu z rodzicami. To było naprawdę budujące i dzięki takim momentom chciało się nadal pracować. Wiedzieliśmy, że ciężka praca przynosi efekty. Chociaż wiadomo, że na takim oddziale nie wszystko kończy się happy endem. Jednak takie niepowodzenia tylko bardziej nas scalały jako zespół i pracowaliśmy jeszcze ciężej i z jeszcze większym poświęceniem.
Jednak historia, którą najbardziej zapamiętałem pochodzi z czasów moich praktyk na trakcie porodowym. Głównym bohaterem był ojciec przychodzącego na świat dziecka. Wyższy może o głowę ode mnie (sam mam 190 cm). Górnik. Rodził mu się pierwszy syn. Na porodówce padł jak długi, a położony na kozetce miał stopy na podłodze. Kiedy się już ocknął było po wszystkim. Wtedy podszedł do mnie, zapytał co mu się urodziło i gdy powiedziałem że chłopiec to podniósł mnie do góry jak piórko i krzyczał z radości.
Do tego stopnia przypadliśmy sobie do gustu, że do końca ich pobytu na oddziale położnictwa przychodziłem ich odwiedzać. W tym momencie ten chłopiec ma może jakieś 10-11 lat (śmiech). To zapamiętałem najbardziej, bo pokazuje, że facet niezależnie od tego jak jest wielki, jak silny i twardy, jest również wrażliwy i potrafi się cieszyć. Przeróżne sytuacje spotykają nas w pracy i każda odciska w nas jakieś piętno. Albo pozostawia pozytywne odczucia, albo negatywne. Każde jest godne zapamiętania, bo kształtuje nas jako ludzi.