Na pewno pamiętacie ten ekscytujący moment, kiedy rodzice przynosili w opasłej kopercie zdjęcia z wakacji. Kilka tygodni czy nawet miesięcy po wyjeździe, przypominały rozgrzany piasek i smak lemoniady w nadmorskiej knajpce. Te kilka sekund, które nie były powtarzane w kilkunastu wersjach – a to z wciągniętym brzuchem, a to bez zaparkowanego w tle auta. Nie jesteśmy w stanie całkowicie przywrócić dziecięcego uniesienia, związanego z oglądaniem analogowych zdjęć. Znamy za to kilka fotograficznych gadżetów, które pozwolą bawić się kadrami jak dziecko, a przy okazji zatrzymać ulotne chwile w oryginalnej formie. I to nawet, jeśli wydaje się wam, że nie umiecie robić zdjęć.
Dziennikarka, najczęściej piszę o trendach, mediach i kobietach. Czasem bawię się w poważne dziennikarstwo, czasem pajacuję. Można się pomylić.
Nakładki Bokeh
Na pewno widzieliście kiedyś te kolorowe, rozmyte światełka w tle przypominające nieco lampki choinkowe, których zdjęcia zalewają Facebooka w okolicach Świąt Bożego Narodzenia. To właśnie słynne bokeh, co z japońskiego oznacza „rozmyty”.
Specjalne nakładki na obiektyw pozwalają uzyskać na zdjęciu rozmyte tło pełne świetlistych punktów w dowolnie wybranym kształcie. Możecie wykonać je sami przy pomocy kartonu, nożyka i taśmy, np. według tej instrukcji. A jeśli nie czujecie się najlepiej w pracach manualnych kupić, choćby tutaj (koszt to około 90 zł, czyli jakieś 10 razy więcej niż w wypadku samodzielnie zrobionych nakładek). Jest jeden warunek – musicie mieć aparat z oddzielnym obiektywem.
Aparat jednorazowy do zdjęć podwodnych
W latach 90., kiedy posiadanie nawet średniej jakości aparatu fotograficznego było luksusem, dzieciom pragnącym przywieźć z kolonii zdjęcia kupowało się jednorazówki marki Kodak. Po wywołaniu filmu korpus po prostu się wyrzucało. Dzisiaj dzieciaki aparaty mają w komórkach, a kultowe dla millenialsów cykawki zyskały drugie życie uzbrojone w wodoodporne obudowy.
Jeśli planujecie snorkeling w Egipcie, albo weekend w Acqua Parku, to pomysł na oryginalne uwiecznienie podwodnego szaleństwa. Po wpisaniu w wyszukiwarkę frazy „aparat jednorazowy do zdjęć podwodnych” znajdziecie kilka przystępnych cenowo (od około 20 do 50 zł) propozycji. Aparat Kodaka ma wbudowaną lampę błyskową, z tym marki Fuji możemy zejść pod wodę nawet na głębokość 20 metrów, a 27 podwodnych zdjęć z kompaktu marki Novocolor dostaniemy już za 22 zł. Przed zakupem zapytajcie koniecznie o datę przydatności, bowiem jakość zdjęć z aparatów jednorazowych spada z upływem czasu.
Doczepiane obiektywy do smartphone'ów
Obiektyw dał radę z pałacem na wodzie w Łazienkach, ale Koloseum nie objął? Siedziałeś w kawiarnianym ogródku trzy stoliki od Natalii Siwiec i marzyły ci się dodatkowe pieniądze za wysłanie kilku zdjęć do redakcji portalu plotkarskiego, ale przy maksymalnym zoomie obraz był zamazany? Obiektywy w formie klipsów rozwiązują takie problemy szast-prast. Najbardziej znane i jedne z lepszych to Olloclips kompatybilne z iphone'ami, ipodami i samsungami galaxy. W zestawie za około 300 zł znajdziecie 4 obiektywy: dwa powiększające (10 i 15 razy), jeden szerokokątny (pozwoli na uchwycenie ogromu Koloseum) i tzw.rybie oko, czyli obiektyw zakrzywiony beczkowo (dający podobny obraz jak przy patrzeniu przez judasz w drzwiach).
Kultowym produktem Olloclips jest niewątpliwie obiektyw polaryzacyjny. Jego magiczna supermoc polega na ograniczaniu światła przepuszczane przez obiektyw tak, że zdjęcie staje się podobne do tego, co rejestruje ludzkie oko. Jeśli zawsze zawodzą was kolory degradowane na ekranie smatrphone'a z ferii barw do palety 12 kredek Bambino to cacko na pewno was zadowoli. Bonusem jest zoom. Minusem cena – bagatela 430 zł.
Ollioclips ze względu na cenę to raczej gratka dla miłośników fotografii i wschodzących gwiazd Instagrama, ale można znaleźć ich tańsze odpowiedniki. Na chińskich platformach handlowych bez trudu upolujemy podobne zestawy za 1-2 dolary. Szybciej i sprawniej można kupić je na Allegro, gdzie ceny z dostawą zaczynają się od 15 zł. Znajdziemy tam też wersje pośrednie (jakościowo i cenowo) między chińszczyzną, a sprawdzonymi markami.
Instax
W latach 80. i na początku lat 90. zdjęcia z Polaroida drukowane przez aparat w kilka minut po zrobieniu były symbolem nowoczesności. Potem nowoczesność, jak to ona, zyskała nowe atrybuty, a Polaroidy stały się zajawką geeków fotografii. W 2008 roku firma postanowiła wycofać się ostatecznie z ich produkcji i opróżnić magazyny. Co ciekawe, informacja o zakończeniu produkcji kultowych aparatów przypomniała o fotkach instant młodszemu pokoleniu.
Lukę po dawnym królu natychmiast wypełnił Instax, czyli analogiczne aparaty marki Fuji, dodatkowo obniżając ceny. Najtańszy model Instax mini 8 można nabyć za około 300 zł, jego udoskonalone (choć nie tak designerskie) wersje za 100-250 zł więcej. Mankamentem jest cena wkładów – każdy jest 10-zdjęciowy, cena to średnio 30 zł. Instaxy są świetnym pomysłem na wszelkiego typu przyjęcia. Animują i integrują towarzystwo, które może zabrać ze sobą pamiątkową fotkę do domu, bez udziału procentów. Niech dowodem będzie popularność wszelkiego typu imprezowo-weselnych fotobudek, których założenie jest podobne.
Filtr analogowy do telefonu
Chcesz ochłodzić kolory rozgrzanej plaży? Dodać zachodowi słońca nad łąkami wrzosowych tonów? Możesz bawić się w klikanie w aplikację do cyfrowej obróbki zdjęć, ale ileż przyjemniej i efektowniej jest to zrobić za pomocą tradycyjnego, tęczowego filtra. Tym bardziej, że uzyskanie na jednym zdjęciu trzy odcienie kolorów trzeba przynajmniej raczkować w Photoshopie, a przy pomocy filtra wystarczy ruch dłonią. Zabawa kolorami to koszt około 40 zł. Filtr możecie nabyć np. tutaj.
Lomography
Tandetne plastikowe aparaciki, które ładnie wyglądają głównie na zdjęciach reklamowych mają za sobą długą historię, a nawet swego rodzaju filozofię. Ich znakiem rozpoznawczym jest niska jakość zdjęć i zaburzone kolory. Niektóre modele robią zdjęcia w tonacjach zielonkawo-niebieskich, inne w żółto pomarańczowych i nie dowiecie się tego z opisu produktu, a z pierwszego wywołanego filmu. Mimo tego, odznaczają się charakterystyczną aurą. Austriaccy studenci, którzy podczas wycieczki do Pragi znaleźli stary radziecki aparat od którego wszystko się zaczęło, uznali ją za nostalgiczną i niezwykłą.
Od ich odkrycia w sklepie ze starzyzną minęło już niemal 30 lat, a Lomografia stała się zajawką setek tysięcy ludzi na całym świecie. I to przede wszystkim amatorów, ponieważ do robienia zdjęć tą techniką wystarczy z grubsza włożyć film do środka i nacisnąć spust migawki. Efekty pracy z tak złym obiektywem nie do końca można przewidzieć. Nie dziwi więc, że w dekalogu maniaków tych aparatów można przeczytać rady, które skłaniają do spontanicznego chwytania momentu – bez zastanowienia, ustawiania kadru, o każdej porze dnia i nocy.
Na oficjalnej stronie Lomography można obejrzeć już ponad 13 milionów zdjęć załadowanych przez fanów tego rodzaju fotografii i przejrzeć sprzęt. Poza najprostszym z dostępnych obecnie aparatów o wdzięcznym imieniu Diana (na Allegro można go złapać za mniej niż 200 zł) Lomo występuje w bardziej i mniej „profesjonalnych” wersjach. Choćby aparat Colorsplash z lampami błyskowymi w 4 kolorach, czy SuperSampler Black Panther, z którego na jednej odbitce otrzymamy 4 zdjęcia robione poklatkowo. Robienie fotografii tą techniką ma jeszcze jedną zaletę – zdjęcia mają na tyle osobliwą jakość, że wywołanie ich na matowym papierze i w najmniejszym rozmiarze (a zatem małym sumptem) z pewnością im nie zaszkodzi.