Sama ceremonia otwarcia igrzysk olimpijskich, które już za miesiąc rozpoczną się w Londynie, kosztowała brytyjskich podatników 27 mln funtów. Rachunek za całą imprezę będzie natomiast liczony w miliardach. Które będą zwracać się co najwyżej przez chwilę. Jeśli zwrócą się w ogóle.
Gorącym tematem dzisiejszego poranka jest felieton dziennikarki "Washington Post" (a prywatnie żony ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego) Anne Applebaum, która w swoim tekście wprost przyznaje, że Polska straci miliony złotych na tym, iż współorganizuje mistrzostwa Europy w piłce nożnej. Okazuje się, że podobne obawy towarzyszą także innym organizatorom wielkich imprez sportowych, w tym londyńczykom goszczącym u siebie tegoroczne igrzyska olimpijskie. Fakt, że pieniądze wyłożone na organizację mistrzostw, czy igrzysk raczej nie zwracają się według prostego rachunku biznesowego nie jest zaskoczeniem. Gdy jednak zaczyna się bój o organizację tego typu imprezy, entuzjaści zawsze starają się przekonać wszystkich, że to szansa na poprawę i modernizację infrastruktury, wzrost liczby turystów i ogólnie zarobek dla dziesiątek branży.
Trudno więc nie dziwić się tym, którzy teraz są zaskoczeni, słysząc, iż miliardy wydawane z publicznych środków mogą pójść na zorganizowanie imprezy, która potrwa miesiąc i tylko przez ten czas będzie jakakolwiek szansa, by coś na niej zarobić. Bo niektórzy już starają się studzić nadzieje Brytyjczyków przypominając, że analiza danych z przeszłości pokazuje, iż trudno o proste przełożenie środków wydanych na organizacje igrzysk olimpijskich na wpływy do kasy miasta-gospodarza, czy całego państwa. Zdaniem Davida Futrelle z magazynu "Time", w najlepszym przypadku sukces ekonomiczny londyńskiej olimpiady będzie trwał mniej więcej tyle, co całe te zawody.
W swoim najnowszym tekście Futrelle pisze, że standardem jest już, że pieniądze wydane na poprawę infrastruktury, budowę nowych obiektów sportowych, czy zapewnienie bezpieczeństwa na najwyższym poziomie są znacznie większe, niż planowano na początku. Gdy przeanalizujemy przeszłość, to okaże się, że Brytyjczycy mają jeszcze więcej powodów do obaw o katastrofę biznesową na olimpiadzie, niż Polacy i Ukraińcy na mistrzostwach Europy w piłce nożnej. Gdy cofniemy się o osiem lat wstecz, okazuje się, że rachunki za igrzyska w Atenach wyniosły łącznie około 16 mld dolarów. Tymczasem, gdy Grecy zgłaszali swoją kandydaturę, planowali wydać zaledwie 1,6 mld dolarów. Niektórzy twierdzą, że to właśnie latem 2004 roku Grecja zaczęła swój marsz do bankructwa, któremu nie potrafiła się oprzeć, gdy w Europie pojawił się globalny kryzys.
Również na zaledwie 1,6 mld dolarów wyliczyli koszty swojej olimpiady Chińczycy. Okazało się oczywiście, że to mrzonki, a komunistyczny reżim w Pekinie dał się ponieść myśląc tylko o tym, jak wielki propagandowym sukcesem mogą okazać się igrzyska. Ostatecznie Chiny zafundowały światu imprezę za około 40 mld. dolarów. A znaczna część obiektów olimpijskich i infrastruktury stworzonej specjalnie na ten czas została przez Chińczyków wyburzona nawet wcześniej, niż zrobili to u siebie Grecy. Ponieważ w Atenach części pozostałości po igrzyskach nie opłaca się nawet zrównać z ziemią. Sportowe areny, które po zakończeniu olimpiady miały nadal służyć jako obiekty użyteczności publicznej, czy przejść w ręce prywatnych inwestorów, służyć po prostu nie mają komu.
Podobnie, jak Chińczycy po Atenach, tak dzisiaj Brytyjczycy mówią, że nie popełnią błędów, które przydarzyły się ich poprzednikom. Podkreślając na przykład, że nawet w najgorszym scenariuszu londyńska olimpiada będzie kosztowała "tylko" 12 mld. dolarów więcej, niż zakładano. Choć na Downing Street 10 nadal zapewniają, że rachunki za igrzyska uda się zamknąć w planowanych 5 mld. dolarów. Jednak wątpliwości co do tego mają nawet rządowi eksperci. Ekonomicznego eldorado nie wróży także agencja Moody's, która w maju przedstawiła raport, w którym oceniono, że to bardzo mało prawdopodobne, by olimpiada w znaczący sposób wpłynęła na rozwój brytyjskiej gospodarki i gospodarczy wzrost. To eksperci Moody's z największym przekonaniem twierdzą, że cały boom będzie trwał tyle, co całe zawody.
A i to nie jest takie pewne. Brytyjski oddział organizacji World Travel & Tourism Council w swoich analizach twierdzi, że olimpiada raczej nie powinna wpłynąć na zarobki branży turystycznej w Wielkiej Brytanii. Wpływy mają być nieco większe, ale WTTC sugeruje, że nikt nie powinien spodziewać się rekordowych wyników.