Kogo obchodzi teatr, a tym bardziej, za przeproszeniem, artyści? Zrobić o nich serial i na dodatek emitować go w piątkowy wieczór to musi być strzał w kolano, jeden z rodzaju tych, do których telewizja publiczna ostatnio nas przyzwyczaiła.
I choć serial Moniki Strzępki i Pawła Demirskiego z dużym prawdopodobieństwem spędza obecnemu prezesowi Telewizji Polskiej sen z powiek, to paradoksalnie może być dla niego wybawieniem. "Artyści", którzy 2 września mieli swoją premierę w TVP2, nie opowiadają bowiem ani o rozterkach ludzi sztuki, ani o teatrze - nie przede wszystkim. To serial o Polakach i dla Polaków, w dodatku zabawny i (auto)ironiczny. I dlatego ma szansę powodzenia.
Nie chodzi tu tylko o to, że twórcy postawili sobie za cel dorównanie kultowemu "Domowi", do którego czynione są mniej lub bardziej oczywiste aluzje. Serial ma być polski też w warstwie emocjonalnej. A to oznacza powstrzymanie się od ordynarnych kalk z Zachodu i czerpanie garściami z tego, co sami mamy najlepsze.
Co mamy najlepszego? Duet Strzępka-Demirski zdaje się sugerować, że na przykład romantyzm. A konkretnie, romantyczne dusze, które każdą nam zmagać się z przeciwnościami losu (czytaj: systemem, biurokracją, bezduszną władzą), walcząc nawet nie tyle o własne przetrwanie, co o "sprawę", dla innych. Bo my, jako naród, przecież najlepiej sprawdzamy się w walce, a przynajmniej tak lubimy o sobie myśleć.
I taki właśnie jest główny bohater "Artystów", dyrektor Teatru Popularnego w Warszawie, który przyjmuje posadę po tym, jak jego poprzednik w sposób równie spektakularny, co groteskowy popełnia samobójstwo, wieszając się na scenie. W pierwszym odcinku mamy przedsmak tego, jakie problemy będą odtąd piętrzyć się przed młodym dyrektorem - z aktorami, personelem, wtrącającymi się tam, gdzie nie powinny urzędami, z własnym życiem rodzinnym. To są problemy ogromnej większości Polaków.
Ale postać świetnie zagrana przez Marcina Czarnika ma jeszcze jeden interesujący rys - choć w pracy za wszelką cenę stara się postępować jak profesjonalista, to zawsze pozostanie "chłopakiem z bloku", szczerym, nieco naiwnym i swojskim. Doszedł do wysokiego stanowiska dzięki ciężkiej pracy, a nie znajomościom. Twórcy chcą podkreślić możliwość takiego przemieszania się różnych światów, dogadania się, po prostu, po ludzku, niezależnie od środowiska, z którego wyrośliśmy i z którym obecnie się utożsamiamy.
W rozmowie z "Gazetą Wyborczą" Strzępka przyznaje wprost:
W serialu spotykamy też pewien ciekawy zabieg. Przeciwwagą dla jeszcze niepewnego siebie i nie do końca określonego głównego bohatera są silni bohaterowie poboczni. Portier, sprzątaczka, pracownik techniczny z ciasnej klity gdzieś w podziemiach - bezwiednie wysuwają się na pierwszy plan.
Nie jest zatem zaskoczeniem, że twórcy zaangażowali do ich ról znanych i doświadczonych aktorów - Edwarda Linde-Lubaszenko, Ewę Dałkowską i Tadeusza Huka. To ich postaci nadają cech charakterystycznych całemu teatrowi, są jego strażnikami i wiążą go z przeszłością. Nie szkodzi, że czasem dosłownie, rozmawiając ze szwendającymi się po korytarzach zmarłymi reżyserami - polski romantyzm rządzi się swoimi prawami.
Klimat grozy towarzyszy zresztą większości scen. Zachowanie aktorów jest odrobinę zbyt teatralne jak na standardy telewizyjne, zdarzenia są przerysowane, a przeciągające się spojrzenia i wieloznaczne dialogi nadają pewnej diaboliczności kreowanym sytuacjom. Czasami czyste zło nabiera konkretów. Krótkie odwiedziny dyrektora w Urzędzie Miasta noszą znamiona wyprawy do Zamku Kafki. Działania biurokracji są kompletnie niezrozumiałe dla racjonalnie myślącego człowieka. Jej decyzje nie polegają odwołaniu. Brzmi znajomo?
Całe szczęście, tak poważnie nie jest przez cały czas. W ciągu kilkudziesięciu minut pierwszego odcinka mogliśmy się szczerze pośmiać, także z własnej głupoty. Przykład - serialowi widzowie klaszczą na premierze jak oszalali, choć na pierwszy rzut oka widać, że oglądana przez nich sztuka to gniot, wydmuszka bez wartości. Niech rzuci kamieniem ten, kto pod wpływem tłumu nie brał udziału w popularnym nad Wisłą rytuale owacji na stojąco.
Przyczepić się można za to do tytułu - z początku trochę odstrasza, brzmi jakoś pejoratywnie, skoro wiadomo, że artyści to nieroby, lunatycy, albo w najlepszym razie ludzie psychicznie rozchwiani. Strzępka i Demirski najwyraźniej postanowili nieco odczarować ten wizerunek - ich artyści nie mają czasu bujać w obłokach, bo mają na głowie kredyty i dzieci do wykarmienia. Oby widzowie to dostrzegli, zanim wrzucą serial do worka z bajkami.
Na koniec jeszcze jedno pobożne życzenie. Serial również ze względu na estetykę robi pozytywne wrażenie. Miejmy jednak nadzieję, że ta rozbudowana w warstwie wizualnej i dźwiękowej forma nie przerośnie treści, bo bez wartkiej akcji i ciekawej fabuły nikogo do siebie nie przekona. A byłoby szkoda zaprzepaścić taki potencjał.
(…) jesteśmy teraz w takim momencie, że ludzie przestali ze sobą rozmawiać. Są takie podziały, tak głębokie rowy, że jak ktoś mówi z lewej strony, to go słuchasz, ale jak ktoś mówi z prawej, to wyłączasz dźwięk. I po drugiej strony barykady jest analogicznie. Jest za dużo uprzedzeń. Można się różnić na wielu poziomach, ale trzeba ze sobą jednak rozmawiać.Czytaj więcej