Na ekrany kin wchodzi „Smoleńsk” Antoniego Krauzego. Filmowa interpretacja tragicznych wydarzeń przedstawiana jest jako thriller, a scenariusz miejscami dość swobodnie traktuje potwierdzone wydarzenia. Wiele osób historii uczy się z kina. Przed ekranami zapewne zasiądzie spore grono dzieci przyprowadzonych przez nauczycieli. Czy po seansie wyjdą z wiedzą zgodną z linią programową ekipy Macierewicza?
Ponad 20 lat po premierze „JFK” Olivera Stone’a wielu widzów wciąż traktuje przedstawione tam wydarzenia i (po latach obalone) teorie spiskowe jako historyczne fakty. Wiara w „prawdę ekranu” staje się jeszcze bardziej kuriozalna, kiedy weźmiemy pod uwagę ubiegłorocznego „Marsjanina”, po którym wiele osób z kina wyszło przekonanych, że właśnie trwa kolonizacja Marsa.
Wracając na rodzime podwórko, przeświadczenie, że wszystkie postaci z sienkiewiczowskiej Trylogii są autentyczne jest tak zakorzenione, że nawet nie ma sensu z nim walczyć. A teraz na ekrany kin wchodzi „Smoleńsk”.
Dziennikarka-leming jak pan Wołodyjowski
Bolesne wydarzenia sprzed kilku lat lat Antoni Krauze przedstawia z konkretnej perspektywy, za pewnik przyjmując teorie o zamachu i wpisując w te realia wymyślone przez siebie postaci. Czy dziennikarka Nina z TVM-SAT dołączy do Michała Wołodyjowskiego, w gronie fikcyjnych postaci, urzeczywistnionych w powszechnym przeświadczeniu? A może za kilka lat w dyskusjach na temat katastrofy z 10 kwietnia, jako argumenty posłużą wnioski z jej ekranowego śledztwa? Do kin pojadą prawdopodobnie całe autokary uczniów. O ile dzieci w ogóle będą zainteresowane seansem, może on wpłynąć na ich przyszłą ocenę wydarzeń.
– Bardziej wierzymy w obraz, który jest łatwiejszy w odbiorze. Możemy dostrzec w nim to, co jest niemożliwe, na przykład podczas czytania książki. Przekazy audiowizualne wpływają na nas intensywniej, bo nie pozostawiają pola na działanie wyobraźni – mówi dr Karol Jachymek, kulturoznawca Uniwersytetu SWPS.
Dzieła kultury nawiązujące do historii zazwyczaj mają więcej wspólnego z współczesnością niż z przeszłością, a ich przekaz jest uzależniony od bieżącej sytuacji, oraz od wizji autora. Są realizowane z współczesnego punktu widzenia i zawsze służą konkretnym celom.
– Film „Katyń” miał za zadanie przywrócić pamięć o wydarzeniach, które przez lata komunizmu wyrugowano z dyskursu historycznego. „Bitwa Warszawska” przypominała o sukcesach i podnosiła społeczne morale, tak jak Sienkiewicz krzepił serca podczas zaborów. Myślę, że podobnie jest ze „Smoleńskiem”. Służy jakimś współczesnym celom – wyjaśnia dr Jachymek.
Kiedy film o Smoleńsku sam będzie historią
Kreowanie wyobrażeń o okresie historycznym działa także w drugą stronę. Dobrym przykładem jest praca „Od wieków ciemnych do złotego wieku” Len Spiegel, w której badaczka zapytała swoje studentki o opinie na temat historii kobiet. Wyobrażenie o przeszłości zostało zbudowane przez powtórki seriali, takich jak „I Love Lucy”. Podobnie, w Polsce lata 60. znamy jako „kopiuj-wklej” atmosfery z „Wojny domowej”.
– Filmy wpływają na nasz sposób postrzegania, pamiętania i katalogowania informacji o rzeczywistości. W przypadku „Smoleńska” poglądy społeczne są spolaryzowane i jestem przekonany, że widzowie pójdą na ten film z konkretną postawą – twierdzi kulturoznawca SWPS.
A co z tymi, którzy nie dołączyli jeszcze ani do obozu „tych, którzy wierzą w zamach”, ani „tych, którzy nie wierzą”? Premierze „Pasji” Mela Gibsona towarzyszyły liczne doniesienia, o widzach, którzy po seansie nawrócili się na chrześcijaństwo.
– Jeżeli istnieją jakieś wahające się osoby, myślę, że może tak się stać. Pytanie, na ile jest to świadomy zabieg autorów obrazu, a na ile właściwość samych filmów. Myślę, ze problem jest dużo bardziej ogólny. Silnie identyfikujemy się z obrazem, zwłaszcza kiedy ten dotyka bliskich tematów i obszaru emocji – podsumowuje dr Jachymek.