Autor "Smoleńska" nie ma wątpliwości do czego doszło 10 kwietnia 2010 roku.
Autor "Smoleńska" nie ma wątpliwości do czego doszło 10 kwietnia 2010 roku. fot. Screen ze zwiastuna.
Reklama.
Ponad 20 lat po premierze „JFK” Olivera Stone’a wielu widzów wciąż traktuje przedstawione tam wydarzenia i (po latach obalone) teorie spiskowe jako historyczne fakty. Wiara w „prawdę ekranu” staje się jeszcze bardziej kuriozalna, kiedy weźmiemy pod uwagę ubiegłorocznego „Marsjanina”, po którym wiele osób z kina wyszło przekonanych, że właśnie trwa kolonizacja Marsa.
Wracając na rodzime podwórko, przeświadczenie, że wszystkie postaci z sienkiewiczowskiej Trylogii są autentyczne jest tak zakorzenione, że nawet nie ma sensu z nim walczyć. A teraz na ekrany kin wchodzi „Smoleńsk”.
Dziennikarka-leming jak pan Wołodyjowski
Bolesne wydarzenia sprzed kilku lat lat Antoni Krauze przedstawia z konkretnej perspektywy, za pewnik przyjmując teorie o zamachu i wpisując w te realia wymyślone przez siebie postaci. Czy dziennikarka Nina z TVM-SAT dołączy do Michała Wołodyjowskiego, w gronie fikcyjnych postaci, urzeczywistnionych w powszechnym przeświadczeniu? A może za kilka lat w dyskusjach na temat katastrofy z 10 kwietnia, jako argumenty posłużą wnioski z jej ekranowego śledztwa? Do kin pojadą prawdopodobnie całe autokary uczniów. O ile dzieci w ogóle będą zainteresowane seansem, może on wpłynąć na ich przyszłą ocenę wydarzeń.
– Bardziej wierzymy w obraz, który jest łatwiejszy w odbiorze. Możemy dostrzec w nim to, co jest niemożliwe, na przykład podczas czytania książki. Przekazy audiowizualne wpływają na nas intensywniej, bo nie pozostawiają pola na działanie wyobraźni – mówi dr Karol Jachymek, kulturoznawca Uniwersytetu SWPS.
Dzieła kultury nawiązujące do historii zazwyczaj mają więcej wspólnego z współczesnością niż z przeszłością, a ich przekaz jest uzależniony od bieżącej sytuacji, oraz od wizji autora. Są realizowane z współczesnego punktu widzenia i zawsze służą konkretnym celom.
– Film „Katyń” miał za zadanie przywrócić pamięć o wydarzeniach, które przez lata komunizmu wyrugowano z dyskursu historycznego. „Bitwa Warszawska” przypominała o sukcesach i podnosiła społeczne morale, tak jak Sienkiewicz krzepił serca podczas zaborów. Myślę, że podobnie jest ze „Smoleńskiem”. Służy jakimś współczesnym celom – wyjaśnia dr Jachymek.
Kiedy film o Smoleńsku sam będzie historią
Kreowanie wyobrażeń o okresie historycznym działa także w drugą stronę. Dobrym przykładem jest praca „Od wieków ciemnych do złotego wieku” Len Spiegel, w której badaczka zapytała swoje studentki o opinie na temat historii kobiet. Wyobrażenie o przeszłości zostało zbudowane przez powtórki seriali, takich jak „I Love Lucy”. Podobnie, w Polsce lata 60. znamy jako „kopiuj-wklej” atmosfery z „Wojny domowej”.
– Filmy wpływają na nasz sposób postrzegania, pamiętania i katalogowania informacji o rzeczywistości. W przypadku „Smoleńska” poglądy społeczne są spolaryzowane i jestem przekonany, że widzowie pójdą na ten film z konkretną postawą – twierdzi kulturoznawca SWPS.
A co z tymi, którzy nie dołączyli jeszcze ani do obozu „tych, którzy wierzą w zamach”, ani „tych, którzy nie wierzą”? Premierze „Pasji” Mela Gibsona towarzyszyły liczne doniesienia, o widzach, którzy po seansie nawrócili się na chrześcijaństwo.
– Jeżeli istnieją jakieś wahające się osoby, myślę, że może tak się stać. Pytanie, na ile jest to świadomy zabieg autorów obrazu, a na ile właściwość samych filmów. Myślę, ze problem jest dużo bardziej ogólny. Silnie identyfikujemy się z obrazem, zwłaszcza kiedy ten dotyka bliskich tematów i obszaru emocji – podsumowuje dr Jachymek.

Napisz do autora: mateusz.albin@natemat.pl