No to mamy pierwszy pogrom. Pierwszy mecz, który wyglądał tak, jakby FC Barcelona podejmowała Legię Warszawa. Ale czy mogło być inaczej, skoro jedna z najlepszych reprezentacji w historii zagrała z jedną z najsłabszych drużyn turnieju? Hiszpania 4, Irlandia 0. Ci drudzy jako pierwsi na turnieju jadą do domu.
Tak szczerze, po ludzku, szkoda mi Irlandczyków. Gdyby trafili do grupy A w miejsce Czechów, jestem przekonany, że poważnie włączyliby się do walki o awans. A tak? Dziś byli kelnerami, dostarczycielami punktów.
Szkoda mi też ich trenera. Giovanni Trapattoni w swojej karierze prowadził największe zespoły świata. Między innymi Bayern. Jakieś tam istotne spotkania zapewne przegrał, lecz za każdym razem dlatego, że jego piłkarze coś zrobili źle. Że nie potrafili wykorzystać słabości rywala. A teraz? Teraz Irlandczycy nie mieli do powiedzenia nic. W starciu z drużyną, która 1 lipca podniesie pewnie w górę trofeum, niewiele dało się zrobić. - Za łatwo dopuszczaliśmy rywala do sytuacji bramkowych – powie pewnie Trapattoni na konferencji prasowej. A w głębi duszy pomyśli: - Co ja tu gadam. Przecież byliśmy bez szans
Co teraz robią przegrani tego meczu? Gdy piszę ten tekst, siedzą pewnie w szatni i lekarz reprezentacji bada każdemu błędnik. Bo też Hiszpanie kręcili nimi niesamowicie. W lewo, w prawo, szybciej, wolniej. I tak przez cały mecz. Hiszpanie nie chcieli po prostu zwyciężyć. Zamierzali wygrać, pokazując swój styl. Mieszankę Realu i Barcelony. Krótkie, szybkie podania. Próby wejścia z piłką do bramki. Próby upokarzania rywala.
Komentując jakiś mecz często się mówi, że jakiś zespół za bardzo się cofnął. Że bronił się za blisko swej bramki. Co więc powiedzieć o Irlandczykach? Kilka razy w tym meczu w ich polu karnym widzieliśmy coś na kształt gry w dziada. Hiszpania grają krótko pomiędzy sobą, a ich rywale jeżdżą dookoła wślizgami. Trochę taka ruletka: zablokuję albo nie zablokuję. Jak nie, jak piłka przejdzie, pewnie będzie gol. Tak padła bramka na 2:0. Piękna, zdobyta przez Davida Silvę.
Kibice z Hiszpanii mogą być optymistami. Po meczu z Włochami narzekano na brak piłkarza z przodu, na brak napastnika. No to dziś wybiegł w pierwszym składzie Torres i już po 4 minutach pokazał, że wraca do formy. Narzekano na postawę lewego obrońcy a dziś Jordi Alba dobił do genialnego poziomu partnerów. Słabych punktów coraz mniej, o ile w ogóle jeszcze takowe są.
To wyglądało tak. Hiszpanie, krótko, szybko, po ziemi. Czasem coś stracą. Piłkę przejmie obrońca Irlandii i wykopie do przodu. A tam strata, piłka nawet nie przechodzi na połowę rywala. I znowu Hiszpania, i znowu to samo. Tak to jest jak wielka klasa, finezja mierzy się z względną solidnością. Mecz na PGE Arenie wyglądał jak szkolne rozgrywki, gdzie zgrani lokalni wirtuozi bawią się z gromadą chłopaków zebraną naprędce, będącej po niezłej imprezie.
A wcześniejszy mecz? Włosi zremisowali 1:1 z Chorwacją. Totalnie zbłaźnił się w studio jeden z ekspertów mówiąc, że Włosi są na tym turnieju jak nasi. Bo dwa remisy, bo te same wyniki.
Gdybyśmy zremisowali po 1:1 z Hiszpanią a potem z Chorwacją, biłbym kadrze Franciszka Smudy pokłony.
Na koniec nie można jeszcze nie wspomnieć o wspaniałych kibicach reprezentacji Irlandii. Gorąco dopingowali swoją drużynę przez cały mecz. Niedługo przed ostatnim gwizdkiem, gdy przegrywali już cztery do zera, dziękując swoim graczom, chórem zaśpiewali patriotyczną balladę "Fields of Athenry".