Większość Polaków pewnie nie ma pojęcia, że w rządzie Beaty Szydło jest ktoś taki, jak Henryk Kowalczyk. To on jest jednak odpowiedzialny za jedno z najważniejszych wyzwań, przed którymi stanęła ekipa "dobrej zmiany". Przejął obowiązki odwołanego ministra skarbu Dawida Jackiewicza i odpowiedzialny będzie za likwidację resortu. A tak naprawdę za uratowanie wizerunku PiS nadszarpniętego przez rozdawnictwo synekur w państwowych przedsiębiorstwach. Czy mu się to uda? I kim w ogóle jest ta szara eminencja?
O tym, że Jarosław Kaczyński nie jest zadowolony z pracy ministra skarbu Dawida Jackiewicza mówiło się od dawna. O tym, że średnio z tym ministrem układała się też codzienna praca premier Beacie Szydło również było głośno. Wszystko to eskalowało jednak w ostatnich dniach.
Rekonstrukcja, likwidacja i sprzątanie
Szczególnie po tym, gdy "Newsweek" przedstawił Polakom, na jak niespotykaną dotąd skalę Prawo i Sprawiedliwość zagarnia dla swoich działaczy i ich znajomych państwowe posady. Wszystko to dzieje się dzięki nieformalnemu mechanizmowi, w którym ktoś kogoś poleca komuś innemu, ale centralnym punktem w świecie, gdzie pielęgniarki i kierowcy zostają członkami rad nadzorczych strategicznych spółek, było jednak Ministerstwo Skarbu Państwa.
Już w minioną niedzielę głos w tej sprawie zabrał sam Jarosław Kaczyński. – Zdarzają się niecelne decyzje personalne i trzeba je korygować. Każdy, kto coś robi, popełnia jakieś błędy – stwierdził prezes PiS. W kontekście tego, kiedy te słowa padły, nie brzmiało to wcale tak enigmatycznie. Było to tuż po zakończeniu obrad Rady Politycznej PiS, na której Dawida Jackiewicza wykluczono z szefostwa partii. Wystarczyło kilka dni, by wyrzucono go też z rządu.
Na czwartkowej konferencji w sprawie tej rekonstrukcji rządu premier Beata Szydło uprzejmie stwierdziła jedynie, że minister Jackiewicz po prostu zakończył swoją cześć misji związanej z reformą w zarządzaniu Skarbem Państwa i odchodzi, bo teraz czas już tylko na całkowitą likwidacji osobnego resortu odpowiedzialnego za ten obszar.
Po przetłumaczeniu tego kurtuazyjnego oświadczenia na język zwykłych Polaków komunikat szefowej rządu byłby taki, że Jackiewicz wyleciał za rozdawnictwo stołków, o skali którego nie miał pojęcia Jarosław Kaczyński. I za ściągnięcie na PiS pierwszych naprawdę poważnych kłopotów wizerunkowych.
Kowalczyk, czyli kto?
Oficjalnie za likwidację Ministerstwa Skarbu Państwa, a tak naprawdę za czystki wśród świeżo usadzonych na stołkach "krewnych i znajomych" i odkręcenie afer wokół PiS-owskiej polityki kadrowej odpowiedzialny będzie Henryk Kowalczyk. To nie wielki wstyd jeśli nie kojarzycie tego nazwiska, nawet jeśli staracie się być z polityką na bieżąco. Co prawda od prawie roku jest on jednym z najważniejszych ludzi w rządzie, ale działa tam tak samo, jak przez całe polityczne życie. Jako przewodniczący Komitetu Stałego Rady Ministrów robi swoje bez rozgłosu.
Choć politycy PiS stali się po wyborach dla nas mniej rozmowni, na komentarz o Henryku Kowalczyku chętnie dawali się wczoraj namówić. – Gdybyśmy mieli tylko takich ludzi, to byśmy przekonali do siebie nawet zatwardziałych PO-wców – usłyszeliśmy w partii rządzącej. – Nakreślić sylwetkę Henia to ja mogę w jednym zdaniu. To po prostu niesłychanie przyzwoity człowiek – stwierdził jeden z wysoko postawionych i zaufanych ludzi samego Jarosława Kaczyńskiego.
Choć tu warto dodać, że Henryk Kowalczyk nie uchodzi wcale za człowieka prezesa. Od dłuższego czasu mówi się o nim przede wszystkim jako o prawej ręce Beaty Szydło. To, że do wygaszenia pierwszego kryzysu, który mógł zrazić elektorat PiS wybrano właśnie jego, jest więc też lekkim umocnieniem specyficznej pozycji 53-letniej brzeszczanki.
Właściwy człowiek na właściwym miejscu
Do zrobienia porządku ze zjawiskiem "teraz-k***wa-my-nizmu" i dobrego wrażenia na społeczeństwie Henryk Kowalczyk nadaje się jednak przede wszystkim ze względu na markę człowieka niezwykle uczciwego, oraz świetnego zarządcy. Tą drugą cechę zawdzięcza wybitnym zdolnościom matematycznym.
Od 1979 do 1990 pracował jako nauczyciel matematyki w szkole w Golądkowie, gdzie do dziś mieszka. Potem był wójtem, wojewodą ciechanowskim, radnym sejmiku mazowieckiego, posłem i sekretarzem stanu w Ministerstwie Rolnictwa i Rozwoju Wsi. I na żadnej z tych funkcji twardym prawom matematyki nigdy się nie sprzeniewierzył. Kowalczyk wie, że liczby są nieubłagany i naprawdę potrafi liczyć. Co w polskiej polityce jest rzadkością...
To nie tylko opinie partyjnych kolegów wystraszonych teraz, że Kowalczyk pozbawi stołków ich protegowanych. Obie cechy ministra dało się ostatnio łatwo zauważyć. Inaczej niż nakazują reguły partyjnej propagandy mówił o kluczowych projektach rządu. – Nie dam sobie obciąć ręki, że nie przyniesie podwyżek cen – powiedział uczciwie o wprowadzeniu podatku od marketów. A później szczerze wyznał, że "brakuje około 5 mld zł na finansowanie programu 500+".
Matematyka i uczciwość wpędziły go też w chyba jedyny "skandal". – Nie da rady dojechać do pracy w Sejmie z Golądkowa. Rano jest to niemożliwe, bo są straszne korki! Dojazd na godzinę 8-9 jest nierealny – powiedział "Super Expressowi" w 2013 roku. Za co tabloid oskarżył go o "dojenie państwa" poprzez korzystanie z przysługujących posłom funduszy na wynajęcie mieszkania w stolicy.
Kiedy bycie samolubnym to zaleta...
Lepszego kandydata do załatwienia sprawy ze stołkami naprawdę trudno byłoby więc znaleźć. Jarosław Kaczyński dał mu właśnie pozycję, z której może trzymać w szachu praktycznie wszystkich ludzi ekipy rządzącej, którzy z puli synekur korzystają jak z najlepszej metody zarządzania i budowania swojej pozycji. Kto lepiej zna Henryk Kowalczyka, ten wskazuje, że odpowiedzialność za oczyszczenie Skarbu Państwa z obrastających go patologii została powierzona właśnie temu politykowi, bo cechuje go jeszcze coś ważnego dziś dla prezesa Kaczyńskiego.
– Niezależnie od partii jest tak, że jak ktoś idzie wyżej, to organizuje wianuszek swoich, którym coś jest się zawsze winnym. Tymczasem Kowalczykowi się jakoś udało bez tego. Jasne, ma w partii i w swoim powiecie przyjaciół. Jednak każdy wie, że on im niczego wielkiego nie załatwi. Bo to straszny samolub. Całą karierę dbał tylko o siebie – mówi nam pół żartem-pół serio mazowiecki działacz PiS.