
Kontekst tych słów biskupa ma podłoże lokalne. Andrzej Czaja, który w diecezji opolskiej jest od 7 lat, już od jakiegoś czasu sygnalizuje, że nie podoba mu się to, co rząd zamierza zrobić – wbrew woli mieszkańców i bez przeprowadzenia jakichkolwiek konsultacji – powiększyć Opole. O protestach i oburzeniu, jakie ta decyzja wywołała pisaliśmy już tutaj. Na Opolszczyźnie wrze, ludzie dowiedzieli się o wcieleniu swoich wiosek do Opola z gazet, nikt z nimi nie rozmawiał, nikt nie chciał ich słuchać.
Wtedy, na początku września, jeszcze wypowiadał się spokojnie, choć mówił wprost, że sposób procedowania tej sprawy jest nie do przyjęcia, że to narusza prawa obywateli. Ale jednocześnie starał się być rozjemcą, chciał doprowadzić do konstruktywnego dialogu, nie opowiadać się po żadnej ze stron.
Jednocześnie biłem się w myślach i sercu z tym, co jasno wyraża Kongregacja Nauki Wiary o postępowaniu katolików w życiu politycznym. Czytaj więcej
Tyle, że wciąż bez skutku. Nic się nie udało. W ostatnią niedzielę biskup mówił już ostrzej. O tym, że przed wyborami obiecywano słuchać głosu ludu, a tak nie jest. I o tym, że jak PiS jest u władzy, to wcale nie oznacza, że rządzi Kościół. I że dla ludzi Kościoła to sygnał, żeby być roztropnym i nie dać się uwieść.
Emocje w tej sprawie eskalują. Niestety, nie jest tak jak mówiono przed wyborami, że będzie się słuchać głosu ludu. Głosu ludu absolutnie nikt nie posłuchał. To jest duży dramat i problem. Mówię o tym dlatego, żebyśmy mieli świadomość, że nie jest tak, jak przeciętny obywatel myśli, że skoro PiS jest przy władzy, to właściwie Kościół rządzi. Czytaj więcej
napisz do autora:katarzyna.zuchowicz@natemat.pl