Instytucja, która została powołana w szczytnym celu, ale straciła kontakt z rzeczywistością i zaczęła bardziej szkodzić niż pomagać. Brzmi znajomo? Nie, to nie krytyka kolejnego urzędu made in Poland, ale bolesna diagnoza kondycji, w jakiej znalazła się Światowa Organizacja Zdrowia (WHO). Instytucja, mająca wypisaną na sztandarach walkę o ochronę zdrowia na całym świecie, zaczyna powoli przypominać węża zjadającego własnego ogon. Z tą jednak różnicą, że swoim nieracjonalnym działaniem szkodzi nie tylko sobie, ale – bez cienia przesady – sporej części ludzkości.
O braku wyobraźni i kryzysie wartości w jednej z najbardziej znanych agencji ONZ świadczą jej ostatnie działania podejmowane wobec przemysłu tytoniowego. 7 listopada ma wystartować szczyt antynikotynowy w Indiach, mający swoją legitymację w przyjętej w 2003 roku tzw. Konwencji Ramowej dla ograniczenia zdrowotnych następstw palenia tytoniu (FCTC). I już ta konferencja przechodzi do historii jako wydarzenie, które zbiera lawinę krytyki, choć jeszcze się nie rozpoczęło i formalnie nie przyniosło żadnych rozstrzygnięć.
Klapki na oczach
WHO spotyka się z potępieniem ze strony niektórych ekspertów ds. zdrowia za jej bezkompromisowe i radykalne stanowisko w sprawie e-papierosów i innych produktów tytoniowych zmniejszonego ryzyka. – Wszystkie rządy powinny zakazać elektronicznych papierosów i wszelkich urządzeń elektronicznych do podawania nikotyny – stwierdziła Margaret Chan, szefowa WHO, wywołując konsternację w środowiskach zajmujących się zawodowo branżą tytoniową.
David Williams, przewodniczący Taxpayers Protection Alliance, nie ma żadnych wątpliwości, że takie myślenie o walce z nałogiem palenia wywoła efekt zgoła odwrotny od zamierzonego i przyniesie więcej złego niż dobrego. „Gorliwość w nadmiernej i restrykcyjnej regulacji rynku elektronicznych papierosów spowoduje, że ludzie będą dalej palić tradycyjne papierosy i stracą zupełnie motywacje do zastępowania ich produktami mniejszego ryzyka”, przekonuje ekspert.
Zdaniem części komentatorów skrajna postawa władz WHO wobec „wapowania” – jak w żargonie młodzieżowym określa się modę na palenie substytutów zwykłych papierosów – pokazuje, czym kończą się uprzedzenia, które sprawiają, że przestajemy patrzeć na zagadnienie przez pryzmat pozytywów i korzyści, a widzimy tylko ciemną stronę określonego zjawiska. Taki punkt widzenia przyjęli właśnie urzędnicy WHO, którzy rozpatrują popularność elektronicznych papierosów wyłącznie w kontekście ryzyka i zagrożeń dla zdrowia człowieka.
Pomysły organizacji pomijają – świadomie czy nie, to już temat na osobną dyskusję – te badania, z których wynika, że palenie e-papierosów zmniejsza wyraźnie ryzyko wystąpienia groźnych chorób. Według raportu opracowanego przez Public Health England przy brytyjskim Ministerstwie Zdrowia spadek ten wynosi nawet 95%. Ale nie liczby są tu najważniejsze, lecz fakt, że użytkownikami ENDS-ów są głównie byli palacze konwencjonalnych papierosów. A ci, korzystając z wyrobów o drastycznie mniejszej zawartości szkodliwych substancji, siłą rzeczy wyrywają się ze szponów znacznie bardziej zgubnego nałogu.
Konspiracja i cenzura?
Poza koncepcją zakazania ENDS-ów, a w „najlepszym” wypadku zrównania ich ze zwykłymi papierosami, kontrowersje wywołuje jeszcze jedna sprawa. Oliwy do ognia dolał bowiem raport opublikowany przez WHO w połowie września. Reason Foundation, amerykański think tank, który wczytał się wnikliwie w ujawnione dokumenty, podzielił się ze światem odkryciem, że międzynarodowa organizacja prowadziła potajemne spotkania. Dyskutowano na nich o sposobach na ograniczenie dostępu do technologii, dzięki którym miliony ludzi zerwały z tradycyjnym paleniem. Pod adresem WHO pojawiły się więc zarzuty o brak transparentności na etapie przygotowań do zbliżającej się konferencji w Indiach.
Julian Morris, wiceprezydent Reason Foundation, jest przekonany, że „grzechy” popełniane przez WHO mają swoje źródło w założeniach FCTC. – Konwencja ta opiera się na idei, że palacze mają tylko dwie drogi do wyboru: rzucić nałóg lub zginąć. Nie bierze zupełnie pod uwagę potencjału nowych technologii takich jak elektroniczne papierosy, które zauważalnie ograniczają szkody wynikające z uzależnienia od zwykłych papierosów – argumentuje ekspert.
W ocenie działacza think tanku sekcja WHO ds. FCTC traci wiarygodność, wykluczając z udziału w listopadowej konferencji antynikotynowej społeczności, których głos w tej debacie powinien być jak najmocniej słyszalny. Na stronie internetowej FCTC znajduje się skromna lista. Skromna, bo licząca zaledwie 20 organizacji pozarządowych o statusie obserwatora. Wśród nich nie ma praktycznie żadnego przedstawiciela najbardziej zainteresowanych grup takich jak użytkownicy czy sprzedawcy e-papierosów.
Swój dobór obserwatorów WHO tłumaczy próbą przeciwdziałania „konfliktowi interesów”. Julian Morris podaje jednak zupełnie inny powód – zwyczajną cenzurę. Ma ona spowodować, by do świadomości społecznej nie przebiły się poglądy tych, którzy twierdzą, że rzeczywistość, w jakiej żyją e-palacze, nie jest czarno-biała, lecz ma wiele odcieni szarości.
– Jeśli rzeczywiście leży nam na sercu zdrowie, musimy słuchać tych, którzy mają bezpośrednią styczność z czynnikami wpływającymi na to zdrowie. Musimy też pamiętać o tych, którzy stwarzają tej pierwszej grupie warunki do podejmowania takich, a nie innych decyzji. Dlatego FCTC powinno otworzyć szeroko drzwi przed środowiskami reprezentującymi waperów i producentów nowoczesnych, mniej szkodliwych wyrobów nikotynowych – konkluduje przedstawiciel Reason Foundation.
Siódma już konferencja poświęcona globalnej kontroli nad przemysłem tytoniowym odbędzie się 7-12 listopada w Nowym Dehli w Indiach. Na zaplanowanym szczycie delegaci mają dyskutować o kolejnych podatkach obciążających przemysł tytoniowy i regulacjach służących ograniczeniu zjawiska palenia. W debacie teoretycznie mają uczestniczyć przedstawiciele 180 krajów – sygnatariuszy FCTC – ale jak informował wcześniej serwis na:Temat udział niektórych z nich stoi pod znakiem zapytania.