
Film "Telefon" z uwięzionym w budce telefonicznej Colinem Farrellem został nakręcony w 2002 roku. Chyba w ostatnim możliwym momencie, aby przemówił do wyobraźni widzów. Dziś nikt już z budek telefonicznych nie korzysta, a młodszym nie mieści się w głowie, że kiedyś można było żyć bez telefonu w kieszeni. Era budek telefonicznych ostatecznie dobiega końca.
Doskonale pamiętam, kiedy ostatnio skorzystałem z budki telefonicznej. To było całkiem niedawno... Jakieś 10 lat temu. Zapomniałem wziąć komórkę z domu, a musiałem pilnie zadzwonić. Później już mi się to nigdy nie zdarzyło. A wcześniej? Nie pamiętam. Ale pewnie przez ostatnie kilkanaście lat wykonałem z budki telefonicznej właśnie tę jedną jedyną rozmowę.
W Olsztynie, gdy doszło do likwidacji ostatniej budki, jednego z mieszkańców ogarnął taki żal, że postanowił ją uratować. Andrzej Sadowski w sierpniu był w drodze do pracy, gdy zauważył, że panowie rozmontowują ostatnią budkę w mieście. Od monterów wziął telefony do ważnych ludzi w Orange, posłał oficjalne pismo, na Facebooku rozpoczął zbiórkę pieniędzy na odkupienie budki, zrobił się szum w lokalnych mediach i udało się!
A życie budek bywało burzliwe. I wcale nie tylko do dzwonienia służyły.
Chowaliśmy się w nich przed deszczem, całowaliśmy z dziewczynami, piliśmy piwo, dzwoniliśmy do rodziców, że nie wrócimy o 22 do domu. Pewnie każdy miałby 1000 wspomnień z budką telefoniczną.
Automaty na monety (a potem na żetony) miały bardzo miłą cechę: można było dzwonić z nich za darmo, bez wrzucania monety, jeśli się tylko miało przy sobie piezoelektryczną zapalarkę (na przykład produkcji b. ZSRR). Urządzenie to produkowało iskrę przy pomocy impulsu prądu o napięciu rzędu kilowoltów. Wystarczyło w odpowiedni sposób przerobić zapalarkę i podłączyć ją w opracowany sposób do automatu. Kilka impulsów sprawiało, że automat realizował połączenie bez monety. W niektórych akademikach była nawet dyżurna zapalarka leżąca na automacie. Czytaj więcej
A później nastała era kart telefonicznych. Zawsze miały jakieś zdjęcie na odwrocie, więc dzieciaki zbierały je na potęgę. – Staliśmy grupkami pod pocztą i patrzyliśmy, jak ktoś kończy rozmowę. Podbiegaliśmy i pytaliśmy, czy karta jest już zużyta. Dla niego była już bezwartościowa, dla nas kolekcjonerów - bezcenna – opowiada Maciej i przypomina sobie też bardziej wredne metody zdobywania kart.
Zakładało się taką blokadę, która sprawiała, że automat po rozmowie nie zwracał klientowi karty. Gość się wściekał, walił pięścią w automat, ale karta zostawała w środku. A potem się po cichutku szło do aparatu i drucikiem wyciągało nowe karty do dzwonienia i do kolekcji.
Decyzja o likwidacji budek telefonicznych jest ostateczna. Nie zostanie ani jedna. – Decyduje prosty rachunek ekonomiczny. Te aparaty stoją bezużytecznie. Z wielu z nich nikt nie korzystał miesiącami. One straciły rację bytu nawet w takich miejscach, gdzie kiedyś wydawały się niezbędne, choćby na dworcach, czy lotniskach – tłumaczy rzecznik Wojciech Jabczyński.
Napisz do autora: tomasz.lawnicki@natemat.pl
