To był niesamowity mecz. Na boisku grała najlepsza drużyna świata. Na trybunach najlepsi kibice. Miałem ogromne szczęście obserwować to połączenie na żywo.
Wczorajsze spotkanie Irlandczyków z Hiszpanami było najmniej wyrównanym podczas Euro. Na gdańskiej Starówce, w strefie kibica, na trybunach PGE Areny trwała jednak bardziej wyrównana walka – o miano najlepszych kibiców. Walka bez fauli, nieczystych zagrywek. Kto wie czy nie równie ciekawa jak to, co robili wczoraj na boisku Silva, Xavi i Iniesta. Kilkadziesiąt tysięcy Hiszpanów i Irlandyczyków stworzyło widowisko, którego długo nie zapomnę.
- What’s the title of that song, you’re singing? – zapytałem stojącego rząd niżej Irlandczyka w 88 minucie wczorajszego meczu. Było 0-4 dla Hiszpanów, a fani "Boys in Green" śpiewali pieśń od której przechodziły ciarki.
- Field of Athenry.
- Jesteście zajebiści! Lepsi od Xaviego i Iniesty!
- Wiem! – odparł z uśmiechem.
Trochę to nieskromne z jego strony, ale miał rację. Irlandczycy byli wczoraj niesamowici. Po pierwszym golu Torresa, gdy już zanosiło się na wielobramkowy pogrom pomyślałem sobie „niech strzelą chociaż jedną bramkę, chcę zobaczyć jak Ci kibice się cieszą“. Mimo ambitnej postawy, Keane i spółka nie strzelili żadnej, ale to nie przeszkodziło ich sympatykom wykonać swój hymn, który od wczoraj robi furorę na youtubie, jak żadna inna bramka podczas Euro (mimo tego, że UEFA kasuje filmy po kilku godzinach).
Pamiętnych momentów było zresztą więcej. Polacy intonują „Polska, biało – czerwoni“, a po chwili śpiewa cały stadion. Hiszpańscy fani skandują „Ole!“, gdy Hiszpanie grają swoją tiki-takę. Irlandczycy obok nas śpiewają co chwilę „Stand up for the boys in green!“ do czego ochoczo się przyłączamy. Tak, na trybunach gdańskiego stadionu nie można było się wczoraj nudzić.
Ale ten kibicowski festiwal zaczął się wcześniej. Gdańska starówka została dosłowanie opanowana przez radosny czerwono – zielony tłum.
Irlandczycy są wszędzie – przed każdym sklepem, każdym kebabem i bankomatem. Są nawet na wieży Ratusza Głównego Miasta, skąd intonują pieśni zgromadzonemu na Długim Targu tłumowi.
Zazwyczaj z piwem w dłoni (przynajmniej jednym, czasem z kilkunastoma), zawsze z uśmiechem. Pijani? Zapewne wielu, ale spacerowałem ponad dwie godziny i nikt nie sprawiał żadnych problemów. Niektórzy po prostu w koszulkach, ale wielu w perukach, wymyślnych okularach, albo przebrani za... no właśnie często nawet nie wiem za co. Pełna radocha. Szkoda, że Kazimiera Szczuka tego nie widziała. Może zmieniłaby opinię na temat ogarnizowania Euro w Polsce.
Co mi się najbardziej podoba? To, że Hiszpanie bawią się obok fanów „Boys in Green“. Obok, a nawet razem. Jedna strona intonuje „Ole, ole, ole!“ i śpiewają wszyscy. Jakiś Hiszpan prosi mnie o zrobienie zdjęcia z Irlandczykiem. Kiepski ze mnie fotograf - zdjęcie wychodzi rozmazane.
- I remember to not let you do photo again! – śmieje się.
Parę godzin później spotykam go na stadionie, gdzie woła do mnie „don’t do the photo!“. Inni, gdy tylko słyszą, że jesteśmy Polakami intonują „Polska, biało – czerwoni!“.
Zobaczyć z bliska jak Iniesta z Xavim wymieniają podania na rozgrzewce, jak Hiszpanie grają w dziadka przed meczem – bezcenne. Po meczu z Włochami Hiszpanie narzekali na zbyt suchą murawę. Wczoraj zroszona deszczym murawa im już nie przeszkadzała. Przeciwnicy też nie (choć próbowali). La Roja dała prawdziwy koncert gry. To był futbol przyszłości, futbol totalny. Irlandczycy, choć grali ambitnie, wyglądali jak drużyna sprowadzona z pobliskiego Irish Pubu, w dodatku po kilku guinessach.
A już na pewno nie mogą się równać ze swoimi kibicami. W tekście po meczu z Chorwacją napisałem, że „Euro może być sporo uboższe bez tych 30 tysięcy wariatów“. Po wizycie w Gdańsku jestem już pewien.