90-letni Andrzej Wajda do swojego kolosalnego dorobku artystycznego dodał jeszcze jeden film - gorzką opowieść o niepokornym malarzu w czasach, kiedy to władza decydowała, co jest sztuką, a co nie. I choć hołd złożony Władysławowi Strzemińskiemu jest ważny i potrzebny, to w oscarowym starciu to „Ostatnia rodzina” miałaby większe szanse na statuetkę.
Po czyjej pan jest stronie?
Nie dlatego, że film Wajdy rozczarowuje - przeciwnie, to przyzwoity dramat społeczny, pokazujący skazaną na porażkę walkę awangardowego malarza Władysława Strzemińskiego z komunistyczną władzą. To film o ratowaniu wolności w czasach, kiedy to system narzuca jednostce, jak ma żyć i co myśleć. I jednocześnie przestroga przed tym, co się dzieje, kiedy państwo uznaje, że zna się na wszystkim - również na sztuce. Zdaniem twórców - obraz wyjątkowo aktualny.
Dramat Strzemińskiego, który nie zgadza się na tworzenie socrealistycznych obrazów, rozgrywa się pomiędzy jego łódzkim mieszkaniem a Państwową Wyższą Szkołą Sztuk Plastycznych w Łodzi (obecnie ASP im. W. Strzemińskiego), na której wykłada. Choć jest kaleką bez ręki i nogi, w filmie Wajdy malarz zachowuje żywiołowość i silny charakter.
Widzimy Strzemińskiego, jak bez wahania przebija kulą ogromną podobiznę Stalina, przykrywającą jego balkon.
Kolejna scena, malarz w milczeniu przygląda się córce, która przygotowuje się do pochodu pierwszomajowego. Jest podekscytowana, bo tym razem wolno jej nieść czerwoną chorągiewkę.
Strzemiński na zajęciach tłumaczy studentom, że malować powinni tak, jak widzą, niezależnie od tego, czy bliskie jest to obrazowi, który ostatecznie rejestruje ludzki umysł. Sam maluje powidoki, obrazy następcze, pojawiające się przed oczami, kiedy długo się w coś wpatrujemy, a potem szybko odwracamy wzrok. Nie mogłoby im być dalej od propagandowych scenek.
Wreszcie, malarz wchodzi w dyskusję z ministrem kultury, który ma jednoznaczny pogląd na to, jaka sztuka służy społeczeństwu i powinna być rozwijana, a jaka wprowadza niepokój i trzeba jej zakazać. Po czyjej pan jest stronie? - pada uporczywe pytanie z ust kolejnych urzędników.
Wytyczne PZPR:
Właściwy tor w sztuce to opisywać historyczny wysiłek narodu pod kierownictwem partii oraz istotę socjalistycznych przeobrażeń społecznych i cywilizacyjnych.
Kiedy partia zauważa w malarzu zagrożenie, działa szybko i skutecznie. Jak złamać kogoś, kto tak dobrze wie, czego chce? Odbierając mu wszystko - pozycję, zawód, wreszcie - środki do życia. I historia opierającego się coraz większym przeciwnościom malarza polskiego widza nie jeden i nie dwa razy ściśnie za serce.
Powidoki po filmie
Nie można się jednak powstrzymać przed wskazaniem na pewną ironię filmu Wajdy. Dla Strzemińskiego prawdziwie wartościowe dzieło to takie, które wnosi coś nowego, rozszerza pojęcie samej sztuki, wzbogacając przy tym świat o jakieś niezbadane dotąd ujęcia i perspektywy. Choć Wajda niezwykle cenił tego wybitnego malarza i teoretyka sztuki, sam w swoim filmie zapomniał o takiej wartości dodanej. Nie ma w nim świeżości i polotu, które widzimy choćby w zrealizowanej z ogromnym rozmachem produkcji młodego dokumentalisty Jana Matuszyńskiego.
Bogusław Linda, który wcielił się w rolę Strzemińskiego, kreuje swoją postać przekonująco i bardzo poprawnie. Jednak to rola Andrzeja Seweryna w „Ostatniej rodzinie” jest tą, która wejdzie do klasyki polskiego, a może i światowego kina. Pierwsze pozytywne opinie i nagrodę dla najlepszego aktora zebrał już na festiwalu filmowym w Locarno.
W „Powidokach” na uwagę zwraca za to postać Niki, córki Strzemińskiego i rzeźbiarki Katarzyny Kobro, którą zagrała Bronka Zamachowska (córka Aleksandry Justy i Zbigniewa Zamachowskiego). Wśród niezliczonej ilości słabych ról dziecięcych, do jakich niestety przyzwyczaiło nas polskie kino, jej gra wypada naprawdę dobrze.
Wreszcie, to Matuszyński w "Ostatniej rodzinie" bawi się formą, konstruując kolejne sceny tak, że współgrały z emocjami swoich bohaterów, abo ustawiając kamerę w kącie i sprawiając, że zaczynamy wierzyć, że jesteśmy świadkami rodzinnego dokumentu. Film Wajdy, będący smutnym i trudnym świadectwem absurdalnych lat 50. ubiegłego stulecia, nie wychyla się przy tym ani o milimetr poza konwencję, którą już znamy.
Oscara dostanie…
Wybór „Powidoków” jako polskiego kandydata do Oscara jest w pewnym sensie bezpieczny. Po pierwsze, produkcjom tak utytułowanego twórcy można po prostu zaufać. „Powidoki” to film dobry, a temat wolności sztuki ostatnio bardzo aktualny.
Po drugie, nominacja była ładną laurką dla Wajdy na jego 90 urodziny, a statuetka dla 40. filmu w jego karierze byłaby jeszcze ładniejszym prezentem. I choć wiele przemawia za tym, że w kwestii Oscarów bylibyśmy o wiele spokojniejsi, gdyby to „Ostatnia rodzina” reprezentowała nasz kraj w Hollywood, to ostatecznie Oscary to tylko jedna z nagród. A my powinniśmy się cieszyć, że w tym roku powstało w Polsce tyle interesujących produkcji.
Film początkowo miał opowiadać o dawnej historii, jednak dziś okazuje się, że nabiera bieżącej politycznej wymowy.Czytaj więcej
źródło: Newsweek
Komisja Oscarowa
Ma dużą szansę zyskać przychylność Amerykańskiej Akademii Filmowej, której członkom tak bliskie są ideały obywatelskiej wolności i swobody. Najnowszy film Andrzeja Wajdy jest przejmującą, uniwersalną historią niszczenia jednostki przez totalitaryzm. Reżyser przedstawił świat, w którym piękno, sztuka, niezależność twórcza są prześladowane.Czytaj więcej