
Nie dlatego, że film Wajdy rozczarowuje - przeciwnie, to przyzwoity dramat społeczny, pokazujący skazaną na porażkę walkę awangardowego malarza Władysława Strzemińskiego z komunistyczną władzą. To film o ratowaniu wolności w czasach, kiedy to system narzuca jednostce, jak ma żyć i co myśleć. I jednocześnie przestroga przed tym, co się dzieje, kiedy państwo uznaje, że zna się na wszystkim - również na sztuce. Zdaniem twórców - obraz wyjątkowo aktualny.
Film początkowo miał opowiadać o dawnej historii, jednak dziś okazuje się, że nabiera bieżącej politycznej wymowy. Czytaj więcej
Wytyczne PZPR: Właściwy tor w sztuce to opisywać historyczny wysiłek narodu pod kierownictwem partii oraz istotę socjalistycznych przeobrażeń społecznych i cywilizacyjnych.
Nie można się jednak powstrzymać przed wskazaniem na pewną ironię filmu Wajdy. Dla Strzemińskiego prawdziwie wartościowe dzieło to takie, które wnosi coś nowego, rozszerza pojęcie samej sztuki, wzbogacając przy tym świat o jakieś niezbadane dotąd ujęcia i perspektywy. Choć Wajda niezwykle cenił tego wybitnego malarza i teoretyka sztuki, sam w swoim filmie zapomniał o takiej wartości dodanej. Nie ma w nim świeżości i polotu, które widzimy choćby w zrealizowanej z ogromnym rozmachem produkcji młodego dokumentalisty Jana Matuszyńskiego.
Ma dużą szansę zyskać przychylność Amerykańskiej Akademii Filmowej, której członkom tak bliskie są ideały obywatelskiej wolności i swobody. Najnowszy film Andrzeja Wajdy jest przejmującą, uniwersalną historią niszczenia jednostki przez totalitaryzm. Reżyser przedstawił świat, w którym piękno, sztuka, niezależność twórcza są prześladowane. Czytaj więcej
Napisz do autora: lidia.pustelnik@natemat.pl