
Nie znam nikogo, kto otwarcie przyzna, że wierzy w duchy (wliczając siebie). Wszyscy moi znajomi na pytanie o nawiedzone miejsce w Polsce z nieskrywanym rozbawianiem odpowiadają "Wiejska w Warszawie". Nie spotkałam też osoby, która potrafiłaby na pełnym luzie, ze standardowym tętnem i uśmiechem na ustach wejść do domu osnutego legendą o demonach, które w nim żyją (znów wliczając siebie). Historie o duchach, które nawiedzają miejsca istniejące naprawdę są jak plotki z życia gwiazd - elektryzują, budzą ciekawość, chęć odkrycia tajemnicy, a czasem nawet niepewność z cyklu "ktokolwiek widział". Ja nie widziałam, ale chętnie kilka takich historii wam opowiem. Traktujcie to z przymrużeniem oka.
Kilka lat temu, w zimową noc, na komisariacie przy ul. Niecałej w Konstancinie pod Warszawą, pełnił służbę jeden z miejscowych policjantów. W pewnej chwili dostrzegł, że nie jest sam – po korytarzu przeszedł mężczyzna w ciemnym oficerskim płaszczu, z postawionym kołnierzem i wszedł do dyżurki. Policjant przeraził się. Wezwał patrol, a sam chwycił karabin, wycelował w drzwi dyżurki i czekał na pomoc. Po przybyciu patrol przeszukał komisariat, jednak nikogo w dyżurce, ani pozostałych pomieszczeniach nie było. Mężczyzna w płaszczu zniknął, a na śniegu nie znaleziono żadnych śladów ucieczki... Wygląda na to, że policjant wystraszył się na żarty, bo niedługo po tym zdarzeniu siedziba komisariatu została przeniesiona w inne miejsce. A może po prostu duch faceta w płaszczu był zbyt natrętny i nie dawał ludziom spokojnie pracować? Tak czy siak duch może dziś spać spokojnie, bo willa stoi pusta i zabita dechami.
Po wpisaniu tego adresu w wyszukiwarkę wszystko staje się jasne. Nie spodziewajcie się standardowych wyników w stylu street view na Google Maps. Wszystkie tytuły mówią jedno – tam straszy! Są jednak dość poważne, a przede wszystkim namacalne powody, by przypuszczać, że historia o nawiedzonej kamienicy przy Nowogrodzkiej w Warszawie to tak naprawdę deliryczne wizje stałych bywalców tego miejsca - w bramie znaleźć można całkiem niemistyczne puste butelki po "małpkach". Tak czy inaczej, w tym miejscu wiele lat temu wydarzyła się bardzo romantyczna, ale i krwawa historia.
Jeśli ta historia zdarzyła się naprawdę, to serio - nie ma się z czego śmiać. Legenda lasu w Witkowciach to historia niemal tożsama ze scenariuszem znanego filmu "Blair Witch Project". I jest z nią tak samo jak z tymi, co widzieli film - jednych bawi, innych usypia, ale są tacy, którzy w Witkowicach na grzyby nie chodzą. Dlaczego? Otóż 15 lat temu, w październiku 2001 roku grupa studentów postanowiła hucznie przywitać nowy rok akademicki i wybrała się do podkrakowskiego lasu na małą imprezę. Jak łatwo się domyślić, nie wrócili z niej ani cali, ani zdrowi. Bo nie wrócili wcale. A co się z nimi stało? Nie wiadomo, bo nie wiadomo nawet czy w ogóle tam poszli.
Historia tego miejsca jest tak mroczna, że właściwie nie trzeba nic o duchach wspominać, by włosy stanęły dęba. Ceglany kompleks pochodzi z 1838 roku, działał tam publiczny zakład dla osób chorych psychicznie. W 1911 rok odnotowano, że dysponował 750 łóżkami.
Legendy wokół tego miejsca rozpalają wyobraźnię poszukiwaczy przygód i mieszkańców tych okolic od dawna. Co jakiś czas w domu usnutym mroczną historią pojawiają się nowe enigmatyczne sugestie jakoby dom był nawiedzony, np. napisy "widziałem ducha", znicze i przeróżne gadżety mogące świadczyć o odbywających się tu czarnych mszach. Można więc cynicznie wnioskować, że dom nie jest ani zwykłą meliną, ani domem pełnym duchów, lecz narzędziem napędzającym satanistyczny biznes.
napisz do autorki: ewa.bukowiecka-janik@natemat.pl
