Jako jedyna kobieta znalazła się w 8-osobowym gremium, które przygotowało głośny od wczoraj projekt ustawy "Za życiem" – dla wielu matek rozczarowujący, skandaliczny, upokarzający. 1-osobowa reprezentacja kobiet przy tak ważnym programie zaskakuje jednak równie mocno. W dodatku z MEN, które ma teraz na głowie gigantyczną reformę. Kim jest Teresa Wargocka i dlaczego akurat ona ma pomagać kobietom w trudnej ciąży, które z edukacją nie mają nic wspólnego?
Wiceminister edukacji to prawa ręka minister Anny Zalewskiej i – można powiedzieć – druga twarz szalonej rewolucji oświaty. Teresa Wargocka odwiedza szkoły, przekonuje do zmian. Na przykład była gościem szkół katolickich w Mławie, odwiedziła uczelnię o. Rydzyka w Toruniu, spotkała się z mieszkańcami rodzinnego Mińska Mazowieckiego, dyskutowała o oświacie w Węgrowie czy Wyszkowie.
– Nie ma czasu na dalsze dyskusje, system oświaty w Polsce jest chory. Terminy są krótkie i dlatego potrzebna jest współpraca i dobra organizacja. To jest możliwe do zrealizowania. Obecny stan polskiej edukacji jest nie do przyjęcia – mówiła kilka dni temu. Niczym druga Zalewska.
Miała zająć się szkolnictwem wyższym
Tak naprawdę niewiele ją widać, niewiele o niej słychać i przeciętny Polak nie potrafiłby skojarzyć jej nazwiska. Jednak to ona, jako jedyna kobieta, trafiła do zespołu, który przygotował projekt ustawy "Za życiem". I już jest o niej głośno. Tyle że nie z powodu edukacji.
– Pani minister miała zająć się tematem szkolnictwa zawodowego. Dzisiaj nie słyszę jednak żadnych informacji o tym, jak to szkolnictwo ma wyglądać, na czym ma polegać zmiana w szkołach branżowych. Nie ma właściwie żadnych szczegółów, żadnego pomysłu. Być może dlatego, że pani minister zajmuje się innymi projektami, niekoniecznie związanymi z jej zakresem obowiązków w Ministerstwie Edukacji Narodowej – podsumowuje w rozmowie z nami była minister edukacji Krystyna Szumilas.
"Trzeba bić na alarm. Giniemy!"
Nic jednak nie dzieje się bez przyczyny. Do tej pory Teresa Wargocka zasłynęła w ostatnich latach właśnie z mocnego, radykalnego stanowiska w kwestiach bioetycznych. Co może świadczyć o tym, że sprawy kobiet nie są jej obojętne. Ba, potrafi nawet walczyć.
Jest rok 2011. SLD zgłasza projekt ustawy zakładający prawo do aborcji do do 12. tygodnia ciąży na wniosek kobiety. – Jesteśmy przeciwni "ustawie o świadomym barbarzyństwie" - grzmiała wtedy Wargocka. Mówiła też, że zapisy te stoją w sprzeczności z poglądami większości polskiego społeczeństwa, konstytucji, Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka oraz dekalogu.
Rok wcześniej to ona z kolei zgłosiła projekt ustawy całkowicie zakazującej in vitro i wprowadzającej kary więzienia do 2 lat oraz grzywny za stosowanie tej metody. W Sejmie odbyła się wtedy burzliwa debata, PiS zgłaszał jeszcze jeden projekt, który przewidywał adopcję zarodków i pomysł Teresy Wargockiej przepadł sromotnie już na wstępie.
Ale to, jak grzmiała wtedy z mównicy.... – Jeżeli 2 miliony osób ma w Polsce problemy z płodnością, to my jako Sejm powinniśmy coś z tym zrobić. Jeżeli tak jest, to trzeba bić na alarm! Giniemy – mówiła. Padły też słowa o tym, że stosowanie pewnych osiągnięć medycyny może może naruszyć porządek genetyczny lub moralny i skutki tego mogą być trudne do przewidzenia.
Zawstydzeni, zażenowani, zaskoczeni
W rodzinnym Mińsku Mazowieckim do dziś pamiętają tamto wystąpienie. – Niektórzy się za nią wstydzili, hejtowali ją – wspomina Zbigniew Piątkowski, właściciel działającego od ponad 20 lat portalu "Co słychać". Zna minister Wargocką, mówi, że to fantastyczna, konkretna kobieta, ale 4000+ nazywa poronionym pomysłem. Tym zakazem in vitro też był zaskoczony. – Bardzo mnie zdziwiła, że jest tak radykalna, że się nie boi, nie wstydzi. Byłem nawet trochę zażenowany, że tak radykalnie podchodzi do tych spraw – mówi naTemat.
Inny z mieszkańców mówi, że ludzie w Mińsku byli tak zaskoczeni, że zastanawiali się nawet, czy ktoś nie kazał jej tego powiedzieć. – Takie były reakcje, bo generalnie jest to osoba u nas szanowana. "Co ona gada?" – tak mówili na mieście. Choć była radykalna nigdy się z tym nie obnosiła – słyszę.
Tomasz Terlikowski pisał jednak wtedy we "Frondzie", że "można odczuwać żal, że odpadł projekt Teresy Wargockiej".
Była radną, dyrektorką szkoły
Teresa Wargocka jest w polityce od 2007 roku, wtedy pierwszy raz dostała się do Sejmu, ale w Mińsku mówią, że tamten projekt zakazu in vitro tak mocno jej wizerunkowo zaszkodził, że w kolejnych wyborach przegrała. – W ostatnich ludzie mieli dość PO i trochę nie było wyboru, więc znów ją wybrano – mówi jeden z mieszkańców. Wcześniej próbowała dostać się do Parlamentu Europejskiego, ale bezskutecznie.
Wargoccy są znani w Mińsku, mieszkają tu do dziś. Ona ma 60 lat, ukończyła filozofię na KUL. Ma doświadczenie w Fabryce Urządzeń Dźwigowych, pracowała jako kurator dla nieletnich, działała w Klubach Gazety Polskiej, była radną i dyrektorką zespołu szkół, zwanym tutaj Budowlanką. Z tej racji, być może, bliskie jej są sprawy szkolnictwa zawodowego, swoimi pomysłami dzieliła się nie raz.
– Wyczuwam w nich tęsknotę za szkołą zawodową, która kiedyś funkcjonowała, nieprzystosowana do realiów współczesnego świata – mówi Krystyna Szumilas. Mąż Wargockiej to działacz sportowy, pisaliśmy o nim tutaj, gdy z basenu trafił na dyrektorskie stanowisko w Ministerstwie Rolnictwa.
Dzieci niepełnosprawne oddzielnie
Z czego zasłynęła jeszcze Teresa Wargocka? Kilka miesięcy temu głośno było o tym, że popiera utworzenie w szkołach oddzielnych klas dla dzieci niepełnosprawnych i dzieci zdrowych. Lawina krytyki spadła wtedy na jej głowę.
– To jest postulat zgłoszony przez rodziców jako propozycja rozwiązania. I on mnie się spodobał – tłumaczyła potem minister.
Dziś znów wróciła do dzieci niepełnosprawnych. W innej odsłonie, i nie sama, ale znów kompletnie bez zrozumienia rodziców...
Apeluje, by używać w Polsce "uznanych w świecie metod leczenia niepłodności". Wymienia naprotechnologię. Przypomina, że jest jeszcze inne wyjście, czyli adopcja. Młode pary po drugim, trzecim poronieniu wychodzą ze szpitala i nikt się nimi nie interesuje. Siedzą w domu i płaczą w poduszkę - kończy Wargocka.
Komentarz internautki
To jest jakieś niepoważne. Mam zdrowe dziecko a walczyłam, żeby syn trafił do klasy integracyjnej, właśnie ze względu na kontakt z dziećmi, które maja większe potrzeby. Chciałam, żeby uczył się empatii od małego. Ale ludzie są różni. Od jednej z matek, która przepisywała dziecko z naszej klasy do “normalnej”, usłyszałam, że zabiera córkę, bo nie chce, żeby uczyła się z debilami. Szok, po prostu szok. To była prosta kobieta, ale czy my żyjemy w średniowieczu skoro władza zaczyna mieć takie pomysły?Czytaj więcej