Czy pomyślałeś kiedyś, że to nie twoja praca jest tak męcząca, lecz to, że jest tak nudna i rutynowa?
Czy pomyślałeś kiedyś, że to nie twoja praca jest tak męcząca, lecz to, że jest tak nudna i rutynowa? Prawo autorskie: kantver / 123RF Zdjęcie Seryjne

Uwierzycie, jeśli powiem wam, że istnieje zakład pracy, w którym nieskrywaną ideą pracowników jest hasło: „Zamiast pracować – haruj!"? Tak zupełnie jawnie, bez cienia skrupułów ta myśl przyświeca kilkudziesięciu osobom codziennie. Co ciekawe, nie widać po nich buntu i niezadowolenia, a o zmęczeniu świadczyć mogą jedynie puszki po napojach energetyzujących stojące na co niektórych biurkach, ale … w którym biurze jest inaczej? Ludzie, o których mowa, są wykształceni i mogliby pracować w wielu innych miejscach. Jednak siedzą właśnie tu.

REKLAMA
Polacy są w czołówce, jeśli chodzi o ilość godzin spędzonych w pracy. W porównaniu z krajami Unii Europejskiej odsetek polskich pracowników, którzy pracują więcej niż 50 godzin tygodniowo, jest niemal najwyższy. Tylko co z tego, skoro 89 proc. z nas twierdzi, że w pracy marnuje swój czas? I potwierdzają to kolejne statystyki – ok. 10 godzin dziennie (z 40-godzinnego tygodnia pracy!) spędzamy na Facebooku. Wniosek jest prosty – dla większości z nas praca to nuda i daję głowę, że ta "większość" to również przedstawiciele jednego z najaktywniejszych ruchów w Polsce – ruchu malkontenctwa i wiecznego przemęczenia. Jak to możliwe, że mamy czas na dwugodzinne buszowanie po sieci w pracy, a jednocześnie wracamy z niej nieprzytomni ze zmęczenia?
Monika Zakrzewska, trenerka pracy

Zmęczenie po ciężkiej pracy, którą lubimy i chcemy wykonywać wiąże się z satysfakcją. Wówczas rzeczywiście wystarczy byśmy się wyspali, odpoczęli od tematu i już następnego dnia jesteśmy zregenerowani na tyle, by wrócić do swoich codziennych zajęć. Natomiast psychiczne zmęczenie pracą, którego nie jesteśmy w stanie się pozbyć powinno być dla nas powodem do zastanowienia czy aby na pewno to praca i stres nas tak męczą?

Jedno jest pewne, nuda nudzie nierówna i nawet jeśli marnujemy w pracy czas, to wcale nie musi nas to zaprowadzić do frustracji i uśpienia intelektualnego.
Nuda niejedno ma imię
Badania pokazują, że nudzimy się na pięć różnych sposobów. Rozpoznanie, który rodzaj nudy aktualnie nam doskwiera, może pomóc rozwiązać nasze problemy z motywacją do pracy. Możemy się nudzić odczuwając ciągłą obojętność wobec wszystkiego, co nas otacza. Wówczas nic nie jest w stanie nas zachęcić do działania ani zainteresować. Drugim rodzajem nudy jest nuda regulacyjna – gdy jesteśmy niezdecydowani i stajemy się podatni na zmiany. Trzecia to nuda badawcza – charakteryzuje się niespójnym zachowaniem i poszukiwaniem zmian. Czwarty rodzaj nudy nazywa się nudą reagującą, która objawia się motywacją do poszukiwania alternatyw dla sytuacji, która tak nas nudzi i przytłacza. Ostatnim rodzajem nudy jest nuda apatyczna, którą poznać można po poczuciu bezradności, zbliżonym do depresji.
To, w jaki sposób się nudzimy, zależy od naszych naturalnych predyspozycji. Po prostu – sposób w jaki się nudzimy leży w naszej naturze. Rozpoznanie go może pomóc nam w walce z rozkojarzeniem, trudnościami w nauce czy pracy. Jest to możliwe dlatego, że każdy z rodzajów nudy przynosi inne reakcje fizyczne i emocjonalne. Nuda może nas zarówno rozpraszać i wyciszać, jak i denerwować oraz powodować niepokój.
"Nie wiedzieli, że to niemożliwe, więc zrobili to"
To wdzięczne stwierdzenie Marka Twaina kilka lat temu stało się powszechną inspiracją do sięgania po niemożliwe. Coachowie i psychologowie w mniej lub bardziej niejasny sposób wciąż próbują przekazać nam, że mierzenie sił na zamiary jest przereklamowane i warto odrzucić wszelkie przekonania o swoich osobistych ograniczeniach. Z jednej strony nie brzmi to rozsądnie. Z drugiej jednak każdy (mam nadzieję) zna ten stan, kiedy praca pochłania bez reszty, nie czujemy upływu czasu nie tylko dlatego, że mamy dużo do zrobienia, ale i dlatego, że działamy pod wpływem wszechogarniającego natchnienia. Rezultaty pracy w takim stanie są o niebo lepsze od naszej statystycznej wydajności. Czy da się nad tym zapanować i świadomie wykorzystywać?
Steven Kotler, autor książki "Być jak Superman", przekonuje, że tak. "Przepływ", czyli stan opisany powyżej da się według niego zaprogramować. Swoją teorię opiera na doświadczeniach wyniesionych z bezpośredniego kontaktu zarówno z najwybitniejszymi zawodnikami sportów ekstremalnych, jak i z licznym gronem naukowców. Na przykładach konkretnych działań wskazuje, w jaki sposób zawodnicy wykorzystują przepływ do realizacji niemożliwego oraz jak my sami możemy spożytkować tę wiedzę.

Za każdym razem, gdy mamy kreatywny pomysł i dzielimy się nim ze światem, musimy przezwyciężyć pewne bardzo pierwotne lęki: strach przed porażką, strach przed nieznanym, strach przed ośmieszeniem w oczach grupy, strach przed utratą zasobów (czasu, pieniędzy, koneksji itd.). Każdy krok tego procesu wiąże się ze znacznym ryzykiem. (...) Kiedy założyciel firmy Apple Steve Jobs, powiedział: "Kreatywność to po prostu łączenie rzeczy", to nie był w błędzie. Tworząc nowe pomysły, zawsze musimy odnajdywać wzorce – tj. połączenia między rzeczami w ujęciu Jobsa – których wcześniej nie dostrzegaliśmy. (...) Dopamina to neuroprzekaźnik przyjemności, uwalniany za każdym razem, kiedy podejmujemy ryzyko albo identyfikujemy jakiś wzorzec. Czujemy wtedy napływ ekscytacji, zaangażowania i zainteresowania. Ale działanie dopaminy obejmuje coś więcej niż tylko stymulację naszych emocji i podnoszenie motywacji – powoduje ona również zwiększenie koncentracji, umiejscawia nas tu i teraz i tym samym przyspiesza wejście w stan przepływu.

Fragment książki "Być jak Superman", Steve Kotler
Takie podejście do sprawy wskazuje na kilka oczywistości, które warto podkreślić: przepływ, czyli najefektywniejszy ze wszystkich stanów naszego umysłu będziemy w stanie osiągnąć tylko w dziedzinie, którą kochamy. Bez satysfakcji nie ma kreatywności i rozwoju. Nie ma go również bez ryzyka, strachu i bardzo ciężkiej pracy, która w tym wypadku oznacza po prostu maksymalną koncentrację na wykonaniu zadania. Zatem teza, że sięganie po niemożliwe znaczy ciągłe przekraczanie swojej strefy komfortu, jest w stu procentach prawdziwa.
Głosem wyważającym podejście do sprawy jest opinia trenerki pracy, Moniki Zakrzewskiej:

Ciągłe naciskanie na ludzi, by się rozwijali, kiedy zwyczajnie nie chcą zmian, może stać się źródłem stresu i zmęczenia. "Zamiast pracować – haruj" to faktycznie sposób na to, by poznać swoje możliwości i zrobić w bardzo krótkim czasie ogromne postępy, jednak taka forma zdobywania zawodowych doświadczeń powinna być epizodem, a nie stylem pracy. Co więcej, nigdy nie powinna być efektem przymusu, lecz naszego wyboru. Jeśli napędza nas motywacja, droga wolna. Jest jeszcze jedna ważna zasada zachowania higieny pracy, jeśli pracujemy bardzo ciężko. Tak jak intensywnie pracujemy, powinniśmy intensywnie odpoczywać. Chodzi o to, by wielu godzin wysiłku intelektualne nie bilansować jedynie leżeniem przed telewizorem. W ten sposób damy się albo wciągnąć w wir pracoholizmu, albo ulubiona praca szybko nam zbrzydnie.

O tym, jak ważny jest odpoczynek, satysfakcja z pracy i przyjazne uczucia do miejsca, w którym się pracuje, wie m.in. firma projektowa Sagmeister & Walsh. Inżynierowie w niej pracujący mogą raz na siedem lat się udać na roczny, płatny urlop. Forma spędzania długich wakacji jest dowolna. A wszystko po to, by wrócili z głową pełną nowych pomysłów i zaangażowaniem na najwyższym poziomie.
Z kolei Google organizuje warsztaty z osobowościami i znanymi postaciami, które mogą zainspirować pracowników, dodać im odwagi i dać przykład kreatywnego działania w praktyce. Ciekawe podejście do wskrzeszania kreatywności i zaangażowania ma też firma Microsoft. Wyobraźcie sobie, że ten pracodawca załatwia za swoich inżynierów takie przyziemne sprawy, jak sprzątanie domu, odwożenie brudnych ubrań do pralni, czy robienie zakupów spożywczych.
Czy to działa? Najwidoczniej, bo pracownicy tych firm potrafią odwdzięczyć się wiernością i wydajnością. Czy jest jedynym sposobem na wypracowanie efektywności? Na pewno nie.
Zmęczona, ale zadowolona
Dowód? Zanim zaczęłam pracę w naTemat byłam świeżo upieczoną mamą pracującą zdalnie w dwóch małych redakcjach. Jedną ręką bujałam zasypiającego malucha, drugą pisałam tekst. Podczas spacerów załatwiałam wszystkie sprawy telefoniczne i mailowe. Cieszyłam się, że tak można i wcale nie jest trudno, a radość moja trwała około roku. Przyzwyczajona do myśli, że łączenie obowiązków domowych z małym dzieckiem i pracą to dla mnie pestka, rozsiadłam się w swojej strefie komfortu jak w wielkim, miękkim fotelu. Aż od tego siedzenia rozbolał mnie kręgosłup i to tak bardzo, że z przyjemnością z tego fotela wstałam. Bo po kolejnych kilku miesiącach byłam wykończona nudą. Nie to żeby życie rodzinne nie dostarczało mi wystarczającej satysfakcji. Nie to żebym nie obejrzała wszystkich seriali na HBO i nie przeczytała sterty książek. Po prostu – lubię swój zawód, lubię wyzwania, rutyna mnie męczy.
Wspomniane na początku hasło "Zamiast pracować – haruj" padło w jednym z artykułów z ust Rafała Madajczaka, redaktora naczelnego ASZ Dziennika, jako jego pracownicza dewiza. Kiedy tekst ukazał się w sieci, pracowałam w redakcji już kilka tygodni. Właśnie te słowa okazały się kluczowe dla dalszego "być albo nie być" w redakcji. Pozostałych dwóch prac nie mogłam rzucić z dnia na dzień, a dziecka nie mogłam z dnia na dzień posłać do żłobka. Wyjście z mojej strefy komfortu okazało wejściem w strefę dyskomfortu, którego nie znałam. Tak jakbym wstała z fotela i natychmiast zaczęła biec 40-kilometrowy maraton bez przygotowania. Praca całymi nocami i z dzieckiem na kolanach, sen w dawkach po dwie-trzy godziny na dobę, 7 dni w tygodniu plus multum nowych zawodowych wyzwań realizowanych pod dużą presją czasu. Nie musiałam, ale wciąż czułam ból kręgosłupa po miękkim fotelu, w którym siedziałam za długo i to motywowało mnie bardziej niż frustracje z powodu braku czasu i narastającego zmęczenia fizycznego. Wiedziałam, że nadejdzie moment, w którym życie znów zwolni i będę mogła cieszyć się każdym jego elementem – dzieckiem, rodziną i nową pracą.
Tak się właśnie stało. Mój syn stał się pełnoetatowym "żłobkowiczem", okres wypowiedzenia w poprzednich redakcjach minął, więc wszystko wskoczyło na swoje miejsce, a ja miałam w końcu czas, by przyjechać do Warszawy i poznać redakcję. Czułam ogromną ulgę, ale i satysfakcję, że podołałam. Co więcej, chyba nigdy w tak krótkim czasie nie nauczyłam się aż tylu nowych rzeczy. Rzadko bywam z siebie dumna, a to był właśnie ten moment.
W moim przypadku hasło "Zamiast pracować – haruj", okazało się mieć niezwykle pozytywny przekaz. To nie oficjalnie ogłoszony wymóg pracodawcy-tyrana czy efekt bardzo skutecznej burzy mózgów. To namowa do przekraczania swoich granic, do stawania na krawędzi, bo tylko w najbardziej wymagających warunkach dowiemy się prawdy o sobie.

Napisz do autorki: ewa.bukowiecka-janik@natemat.pl