W SLD od lat działo się już tylko gorzej i gorzej. Kuriozalnie prowadzone kampanie przed ubiegłorocznymi wyborami prezydenckimi i parlamentarnymi zakończone spektakularną klęską tylko utwierdzały w przekonaniu, że ta partia jest trupem i wbijane są ostatnie gwoździe do jej trumny. Najnowsze badania preferencji politycznych Polaków sugerują jednak, że pogłoski o śmierci Sojuszu były mocno przesadzone. Na ile ten trup ożył i jak daleko może zajść?
Zmartwychwstanie
Za sprawą uparcie trzymającego się partyjnych sterów Leszka Millera i jego skłonności do dziwnych eksperymentów takich, jak ten z kandydaturą Magdaleny Ogórek w wyborach prezydenckich, Sojusz Lewicy Demokratycznej od dłuższego czasu konsekwentnie tracił jakąkolwiek sympatię i zaufanie Polaków. Zeszłoroczny start w koalicji Zjednoczonej Lewicy zakończył się więc kolejną klęską i koniecznością opuszczenia Sejmu.
Chwilę później z koalicji nic nie zostało i okazało się, że samo SLD gra w tej samej lidze, co partia Razem, korwiniści, czy narodowcy. Czyli, że formacji z ponad 25-letnią historią (licząc spadek po Socjaldemokracji Rzeczypospolitej Polskiej), która niegdyś zwyciężała z ponad 40-proc. poparciem, teraz ufa jedynie garstka wyborców.
Nic więc dziwnego, że w poniedziałkowy wieczór najchętniej klikaliście w zaskakujące doniesienia naTemat o najnowszym sondażu przeprowadzonym przez rządową fundację Centrum Badania Opinii Społecznej. Bo najciekawsze nie było w nim to, jak wielkim poparciem cieszy się Prawo i Sprawiedliwość, a dane o tym, że do gry o wielką politykę wraca właśnie SLD.
Może i wraca nieśmiało, z nieco ponad 5-proc. poparciem. Jednak znalezienie się w gronie jedynie pięciu partii, które miałyby szansę znaleźć się w Sejmie, gdyby wybory odbywały się teraz, to naprawdę duży zwrot w losach Sojuszu. A warto zauważyć, że na to, iż SLD jest wreszcie na jakiejś fali wznoszącej nie wskazywał ostatnio tylko sondaż CBOS. Podobny trend widać było także w niedawnych badaniach przeprowadzonych przez IBRiS, Pollster i PPG.
Około 5 procent poparcia to niewiele, ale zarazem prawie dwa razy więcej niż wyniki SLD w badaniach, które robiono jeszcze kilka miesięcy temu. Nadziei na rychłe pokonanie PiS to nie daje, ale jeżeli choćby powolny przyrost poparcia miałby się utrzymywać, za jakiś czas SLD może wyrosnąć na realną konkurencję dla reszty opozycji. Do Kukiz'15 już traci zaledwie punkt.
Poparcie "za zasługi", czy przez pomyłkę?
Ale skąd w ogóle to małe odrodzenie? Odpowiedzi mogą być dwie. Ta bardziej optymistyczna dla obecnego szefostwa SLD mówi, że wyborcy docenili odsunięcie od władzy skompromitowanego Leszka Millera i skutkują wysiłki nowego przewodniczącego Włodzimierza Czarzastego w odbudowywaniu znaczenia Sojuszu w regionach. Tyle, że Czarzasty cechuje się co prawda wielkim partyjnym doświadczeniem i ponadprzeciętną inteligencją, ale nadal z trudem bywa kojarzony jako szef SLD nawet wśród twardego elektorat lewicy. Ludzie przyzwyczajeni są do starych twarzy.
Paradoksalnie z tego wynika też druga - wydaje się, że właściwsza - odpowiedź na pytanie o to, dlaczego SLD nieco odzyskuje w oczach Polaków. Większość wyborców śledzi bowiem politykę pobieżnie i nie zawsze odnotowuje, kto się z kim łączy, a kogo co dzieli.
Można więc przypuszczać, że Sojusz jest beneficjentem przypisywania popularności Barbary Nowackiej, czy Roberta Biedronia do złego szyldu. Polityczni "insiderzy" wiedzą, że ci politycy to konkurenci. Przeciętny, zmęczony i skołowany wojną polsko-polską wyborca kojarzy tymczasem ich wszystkich jako lewicę. A najpopularniejsze lewicowe logo należy wciąż do SLD.
Gdzie prawica się bije...
Nawet jeśli taka jest właśnie geneza SLD-owskiego odbicia się od dna, nie są to dla tej formacji wcale złe wieści. O ile nie wrócą w niej do autodestrukcyjnych "tradycji", to choćby przypadkowy powrót do grona najbardziej liczących się graczy jest dobrym punktem wyjściowy, by budować większe poparcie. By przypomnieć o sobie i pokazać, że jest się w wśród tych, którzy coś znaczą.
A później? Przecież sukcesy PiS pokazują, iż w Polsce jest wielkie zapotrzebowanie na ofertę socjalną. I pewnie wielu z tych, którzy dziś popierają "dobrą zmianę" tylko ze względów ekonomicznych, chętnie zamieniłoby PiS na podobną ofertę "społecznej wrażliwości" z nieco mniejszymi zakusami do zaglądania pod kołdrę i między nogi, oraz narażania Polaków na konflikt z Zachodem.
Im więc dłużej SLD uda się utrzymać w roli istotnego gracza, tym więcej Polaków powinno zacząć uznawać, że po ponad dekadzie dominacji prawicy i centroprawicy, czas na powrót do eksperymentu z lewicą. Tylko może trochę mniej nieprzewidywalną niż Ruch Palikota i mniej skrajną od Razem.
Kluczem do sukcesu mogą być też wciąż silne struktury w regionach i wielu naprawdę ciekawych ludzi, którzy postanowili walczyć o przetrwanie formacji i zasługują na to, by wreszcie nie kojarzono ich tylko z Leszkiem Millerem i spadkobiercami PZPR. Przed nimi nadal wiele ciężkiej pracy, ale przestaje ona wyglądać na tak bezsensowną, jak jeszcze niedawno się wydawało.