Tatrzańskie Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami od lat walczy ze znęcaniem się nad końmi, wykorzystywanymi ponad swoje siły do wożenia turystów po górach. Niedawno organizacja do walki zaangażowała się również na Facebooku. Chce aby turyści sami donosili o przypadkach wykorzystywania koni ponad ich siły. Strategia z pewnością się sprawdzi. Dzięki serwisom społecznościowym odnajdywano już groźnych przestępców, powstrzymywano bezprawne działaniom korporacji czy chociażby odnaleziono biletów na Euro 2012.
Zmorą dla odwiedzających polskie góry jest od kilku lat widok przeciążonych i eksploatowanych do granic wytrzymałości koni. Działacze Tatrzańskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami od dłuższego czasu apelują do turystów o reagowanie na wszystkie tego typu przypadki, zgłaszając je odpowiednim służbom. Pracownicy wpadli ostatnio na pomysł skorzystania z nowych technologii i namawiają wszystkich podróżujących do nagrywania takich przypadków oraz umieszczania ich w internecie. Działacze uruchomili też profil "Ratujmy konie z Morskiego Oka" na Facebooku, prosząc zamieszczanie wszystkich materiałów na ich stronie z aktualnościami.
Zakopiański problem
Fiakrowie od długiego już czasu krytykowani są za wykorzystywanie do granic wytrzymałości koni, które wożą turystów po górach. Dwa konie ciągnące pod strome wzniesienie dwudziestopięcioosobową grupę to nie jest rzadkość, nawet dzisiaj, pomimo że w przeszłości doszło już do kilku przypadków nagłego zgonu zwierzęcia w trakcie pracy. Nie zniechęciło to jednak górali do dalszego wykorzystywania koni do granic możliwości, bo taka praca to wyjątkowo intratny interes. Na najbardziej dochodowych trasach, jak chociażby tej na Morskie Oko, zarobić można nawet 500 - 700 złotych za kurs. A tych w ciągu dnia jest kilkadziesiąt.
Spór więc trwa w najlepsze. Z jednej strony mamy górali, którzy walczą o dochodowe zajęcie. Ci tłumaczą się, że są to normalne warunki pracy, które nie wykraczają poza dopuszczalne normy. Z drugiej strony są obrońcy praw zwierząt, którzy od lat starają się udowodnić, że konie pracują w warunkach tragicznych, a ich właścicieli oskarżają o znęcanie się nad zwierzętami.
Zdjęcie wykończonego konia
Na Facebooku koordynatorka akcji, Beata Czerska, napisała: „Nieomal codziennie napływają do nas informacje od oburzonych turystów będących świadkami niehumanitarnego traktowania koni pracujących na trasie do Morskiego Oka. Początkowo większość spraw zgłaszaliśmy bezpośrednio szefom TPN, ale jak dotąd parkowcy przyznawali rację fiakrom, biorąc ich tłumaczenia za jedyną wykładnię stanu faktycznego” - czytamy na stronie. Obok zobaczyć możemy zdjęcie Jordka, konia który padł na jednej z tras w 2009 roku.
Pracownicy liczą, że internet pomoże nagłośnić im po raz kolejny problem oraz uczuli kolejnych ludzi na krzywdę, jaka dzieje się zwierzętom. A to już nie pierwszy raz, kiedy to internet, a dokładniej Facebook, przychodzi z pomocą w trudnej sytuacji.
Nielegalna reklama
Dwa tygodnie temu, dzięki Facebookowi właśnie, mieszkańcy jednego z budynków w samym centrum Warszawy pozbyli się uciążliwego i uprzykrzającego im życie baneru. Reklama zasłaniała niemal wszystkie okna od strony Alei Jerozolimskich. W dzień blokowała prawie zupełnie dostęp do naturalnego światła. W nocy natomiast pomieszczenia mieszkalne oświetlały w środku reflektory podświetlające całą konstrukcję.
Jeden z mieszkańców, po latach bezskutecznych interwencji we wspólnocie mieszkaniowej oraz firmie reklamowej, postanowił podejść do problemu inaczej. Na facebookowym profilu Toyota Banku zapytał, dlaczego reklama baku zasłania okna w jego mieszkaniu. Założył też grupę "Co ja pacze? Toyota Bank zasłania okna reklamą?". Grupę polubiło wielu użytkowników co zachęciło mężczyznę, Antoniego Hryniewieckiego, do dalszych działań. Rozpoczął wirusową kampanię "Co ja pacze? Korporacjo, mam prawo do widoku z okien!". Profil krytykuje marki, które nielegalnie reklamują się na budynkach mieszkalnych (w Polsce jest to zakazane). Tym sposobem doprowadza do usunięcia reklam przez same firmy tam się reklamujące. Wciąż, z pozytywnym skutkiem, interweniuje w kolejnych pojawiających się tego typu przypadkach.
Bilety na Euro
Niedawno, przy okazji odbywającego się w Polsce Euro, dzięki Facebookowi swoje zagubione bilety odzyskał lecący do Polski Irlandczyk, Damian Coughlan. Jak się później okazało, zostawił je w sklepie na lotnisku. Właściciel obiektu po kilku godzinach od wylotu mężczyzny na Facebooku opublikował informacje o zgubie. Ta drogą pantoflową, poprzez posty oraz tweety, dotarła do kibica będącego już w Gdańsku. Miał on dużo szczęścia, bo kilka godzin po nim do Polski leciał jego przyjaciel, który bez najmniejszego problemu odebrał zagubione bilety. Aby historia skończyła się szczęśliwie potrzeba było jednak zaangażowania aż 21 tysięcy osób, którzy informację o zgubie przesyłali dalej.
Facebook przysłużyć się może również w mniej błahej sprawie. Dzięki niemu właśnie zatrzymano miesiąc temu bardzo groźnego włoskiego przestępcę.
Na lotnisku w Bangkoku ujęto bossa sycylijskiej mafii cosa nostry. Mężczyzna mieszkał dotychczas w RPA. Trzy miesiące temu zatrzymany został w Tajlandii dzięki informacjom znalezionym… na Facebooku. Strona naprowadziła ich na trop, prowadzący do odkrycia rzeczywistej "profesji" mężczyzny. Był on bowiem kasjerem dwóch szefów cosa nostry - Toto Riiny i Bernardo Provenzano. Zajmował się praniem ich pieniędzy.