Zna niemal każdy adres w Warszawie. Rozkład lotów na Okęciu ma w małym palcu. Mimo korków potrafi wszędzie dotrzeć na czas. Jak sam mówi, jego praca to wielka gra komputerowa, w której nie ma sprzymierzeńców, są za to setki przeciwników. "Gra" nawet 240 godzin w miesiącu. Mimo to ją uwielbia i nie chce robić nic innego.
Taksówkarzem jest od niemal dekady. Stracił pracę w wieku 56 lat. – Kiedy będąc w moim wieku aplikujesz na jakiekolwiek stanowisko, pracodawca przestaje czytać twoje CV przy dacie urodzenia, więc można powiedzieć, że do pracy w taksówce zmusiła mnie życiowa sytuacja – opowiada pan Jarosław, taksówkarz z Warszawy.
Choć wykonywał w życiu wiele zawodów, obecny lubi najbardziej. Minusy? – Nigdy nie wiem co mnie spotka, więc trudno zaplanować dzień, czy spotkanie. Plusy? Wychodzę z domu, trzaskam drzwiami taksówki, poprawiam przedziałek i jestem w pracy. Każdy dzień jest inny i niepodobny do poprzedniego. Poza tym spotykam fantastycznych ludzi. Dzięki nim, przez 8 lat mojej pracy wydarzyło się tyle, że można byłoby o tym napisać książkę.
Dzień z życia
Do taksówki wsiada o 4 rano. Codziennie o tej porze bardzo wiele osób potrzebuje podwózki na lotnisko. Trwa to do ok. 7.30, później pan Jarosław ratuje spóźnionych do pracy. Ostatni kurs wykonuje między 10 a 11. Znakomita większość taksówkarzy pracuje w "normalnych" godzinach, więc nie ma sensu jeździć popołudniu – potrzeby warszawiaków na taksówki nie są aż tak duże. – Rano najczęściej spotykam pasażerów bardzo zestresowanych, którzy w drodze "siedzą mi na plecach" i poganiają. Ale nie jest to najgorszy scenariusz – mówi pan Jarosław.
Z Ursynowa niedaleko, po drodze jest ulica Poleczki, która prowadzi przez środek niczego. A była zima, więc ciemno i pusto. Jeszcze kilka razy mój pasażer miał takie "wystąpienia" i po ostatnim nie wytrzymałem, zwolniłem z myślą, by go po prostu gdzieś na Poleczki wysadzić. Jechałem już 20 na godzinę i przyszło mi do głowy, że w sumie gdyby uciekł mu samolot to byłaby jednak za duża kara. Dlatego jadąc bardzo powoli przez ciemności, obróciłem się, popatrzyłem mu w oczy przez kilka sekund i widziałem jak narasta w nim strach, że rozumie moją niemą sugestię. Dzięki temu na lotnisko dojechaliśmy już w wielkiej przyjaźni – opowiada pan Jarosław.
Rano prócz tego, że ludzie gonią do pracy czy na lotnisko, w mieście nie dzieje się zbyt wiele. Dlatego pan Jarosław doskonale zapamiętuje wszystkie przygody, które zdarzają mu się za dnia. A bywa, że aby podjąć się kursu musi na chwilę stać się superbohaterem. – Pasażerka zamówiła taksówkę na lotnisko pół godziny przed czasem. Dojechaliśmy w dziesięć minut, miała więc mnóstwo czasu, wysiada z taksówki leniwie. Nagle podbiegł do nas jakiś cudzoziemiec, odepchnął ją, dał nura do taksówki i rzucił „Na Kruczkowskiego i z powrotem. Zapomniałem paszportu. Ale mamy 40 minut.” To 21 świateł w każdą stronę, ale cóż, klient nasz pan. Po powrocie krzyknął w zachwycie: „Unbelivable. Less than half an hour”.
Innym razem potrzeba wykazania się super mocą spotkała pana Jarosława w godzinach szczytu w centrum.
Resztę dnia pan Jarosław spędza w domu, do pracy wraca ok. 21. Wieczorami stawka za godzinę wychodzi ok. 50 zł. Dla porównania – w dzień jeśli w godzinę taksówkarz zarobi 40 zł to naprawdę duży sukces. Ale duży zarobek to kwestia mądrych wyborów. – Codziennie jeżdżąc po mieście czuję się jakbym brał udział w grze komputerowej, i to na pieniądze! Mam kilkuset przeciwników i kilka narzędzi, by ich pokonać. Najważniejsza jest wiedza o mieście. Po każdym kursie podejmuję decyzję: czy zapisać się, że jestem na Nowym Świecie, a może na Placu Trzech Krzyży, czy jednak pojechać na Dworzec Centralny, albo pod hotel Marriott. Od tego zależy to, czy w ciągu następnej godziny zarobię pieniądze czy nie. Doświadczenie w grze uczy potrzeb miasta. Po ośmiu latach mogę przyznać, że je znam.
W większości przypadków wie dokąd jechać bez używania nawigacji. Oczywiście są zakamarki Warszawy, w których nie był, ale to zdarza się rzadziej niż raz na dwa miesiące. Wciąż się uczy. Ostatnio odkrył skrót, który pozwala ominąć korek w Mordorze między Galerią Mokotów, a ulicą Marynarską. Pół godziny stania można zastąpić jednym sprytnym manewrem. Nie chce jednak zdradzić jak to zrobić.
Prócz znajomości potrzeb miasta i jego ulic, trzeba też z rozmysłem oceniać kogo warto zabrać, a kogo jednak zostawić bez transportu. – Lubię warszawiaków, choć zdaję sobie sprawę, że moi pasażerowie to nie jest próbka reprezentatywna społeczeństwa. Wśród ludzi, których podwożę nie ma chociażby zwolenników partii rządzącej. Nie do końca wiem dlaczego, ale tak to już jest, że moi pasażerowie są wyluzowani i zadowoleni. (śmiech) Rodzaj klientów wyznacza korporacja. Ja pracuję w dużej i nie najtańszej, więc to już określa zawęża krąg osób, które zmawiają taksówkę u nas. Mimo to zdarzają się sytuacje, w których nie wiem jak się zachować – opowiada pan Jarosław.
– 7 lat temu, kiedy byłem początkującym taksówkarzem, warszawska Praga była jeszcze dzielnicą niebezpieczną i raczej zacofaną. Stoję na światłach na skrzyżowaniu Ząbkowskiej z Targową. Nagle wsiada dwóch jegomości – jeden ogromny, drugi mały i pijany. Krążyliśmy po mieście półtorej godziny, oni załatwiali różne swoje sprawy, a konkretnie odbudowywali swoje znajomości po 8-letniej nieobecności po wyjściu z więzienia – jak się okazało, obaj siedzieli za udział w zbrojnej grupie przestępczej. Zatrzymywaliśmy się przed niemal każdym sklepem spożywczym, a oni płacili mi zawsze trochę więcej, bym na nich zaczekał. Kupowali pół litra, wypijali. Ten mały robił się coraz bardziej pijany i agresywny, a po ogromnym spływało jak po kaczce. Kilka razy przyszło mi do głowy, że dobry kurs, bo dobre pieniądze, ale prawda jest taka, że mogliby na końcu dać mi w łeb, zabrać wszystko i uciec. Na szczęście tak się nie stało, ale nie wiem czy dziś bym ich zabrał.
"Wieź nas pan na dziewczynki"
Taksówkarze mają swój kanał, na którym mogą się ze sobą kontaktować. Biorąc pod uwagę, że jest ich na mieście od 300 do 500 to jest to wielka kopalnia wiedzy o mieście. Pytania są różne: o kroki, o telefon do kosmetyczki na Świętokrzyskiej, o czynną aptekę w środku nocy na Woli itd.
Na mężczyzn, którzy łapią taksówkę, by jechać do agencji towarzyskiej można polować. Najczęściej takich klientów spotyka się pod Marriottem i w okolicach innych drogich hoteli. Każdy taksówkarz ma podgląd gdzie ile stoi taksówek. – Zawsze mnie dziwiło dlaczego nocą pod jednym hotelem stoją 3-4 taksówki. Teraz już wiem. Agencje towarzyskie dają taksówkarzom prowizje. Rzadko się zdarza, że facet podaje adres. Najczęściej wsiadają, a zlecenie brzmi: "wieź mnie pan na dziewczynki" i wtedy to ode mnie zależy dokąd go zawiozę. To jest szansa żeby zarobić. Prowizje są bardzo wysokie, myślę, że większe niż pieniądze, które ma z tego ta dziewczyna. Jeśli zawiozę dwóch facetów do agencji towarzyskiej, a oni skorzystają ze wszystkich jej usług (nie tylko pójdą na piwo) to mam drugą dniówkę.
Ale podwożenie "na dziewczynki" ma swoje słabe strony. Bywa, że pan Jarosław jest świadkiem sytuacji tak zabawnych, jak i bardzo gorzkich. – Dostałem wezwanie pod agencję towarzyską. Aż przekląłem, bo był środek tygodnia, pierwsza w nocy, naprawdę chciałem już wracać do domu. Wyszedł młody facet z dwiema dziewczynami. Wsiedli, chcieli by podrzucić go do domu, jechał po pieniądze. On wszedł na górę, one zostały w samochodzie.
Na obrzucaniu inwektywami towarzyszek jej męża się nie skończyło. Do gry weszła... zastawa kuchenna! A że talerzami trudno wycelować, obrywali niestety głównie Bogu ducha winni uczestnicy kolejki. Facet nie wydawał się przejęty, więc chyba ze względu na bezpieczeństwo tych ludzi, postanowił zrezygnować z zakupów i pasażerowie wsiedli do taksówki. – Wówczas dostałem zlecenie: "proszę nas zawieść do sklepu, w którym można kupić papierosy i gdzie nie ma żony", a żona usłyszała przez telefon najbardziej bezczelne wyjaśnienie: "no przecież wiesz, że ja potrzebuję odmiany"... – opowiada pan Jarosław.
Jednak takie sytuacje zdarzają się znacznie rzadziej niż te zabawne, anegdoty, które później opowiada się latami.
Rozmówki
– Nie lubię jeździć w ciszy, bo to tak jakbyśmy się na siebie gniewali. Jak jest niezręcznie zaczynam rozmowę klasycznie, od pogody, choć ten neutralny temat też może poskutkować spięciem. Kiedyś zapytałem swoją pasażerkę, którą zabrałem z Dworca Centralnego, czy tam skąd przyjechała też tak wiało jak dziś w Warszawie. Na co ona: "A co? Taka jestem potargana?!" (śmiech) Wielu jest też pasażerów, którzy szukają okazji, by sobie pogadać. Wsiadają i od słowa do słowa w ciągu minuty dochodzą do historii swojego życia. Nawet kilka dni temu wiozłem chłopaka. Okazało się, że rzuciła go dziewczyna. Miał pewnie ze 20 lat, wyglądał na przejętego i zmartwionego. Kiedy już się wygadał, powiedziałem mu wiersz, który znam z dawnych lat: "Flirtować możesz i sto razy, kiedy tylko na to masz chęć. Lecz kochać możesz tylko raz... dwa, trzy, cztery, pięć." Bardzo mu się spodobało.
Osobną kategorią pasażerów są dla pana Jarosława wszyscy obcokrajowcy. Zlecenia na ulicę Fiucika zamiast Fučika to standard, a "esdżidżidablju" o drugiej w nocy brzmi raczej jak nazwa jakiegoś klubu, a nie SGGW, o którą chodziło klientowi. – Pewnego razu na lotnisku podbiega do mnie Żyd i pyta łamaną angielszczyzną, czy ja jestem od Szpilmana. Odpowiadam, że „nie”, a on „why not”. Coś nie tak poszła ta rozmowa... Pytam więc, czy mu potrzebna taksówka. On nie odpowiadając, zaczyna ładować na tylne siedzenia jakieś kartony. Pomogłem mu. Kiedy skończyliśmy on rzucił się do ucieczki, już miałem się za nim wypuścić gdy wrócił i podał mi żółtą, zmoczoną deszczem kartkę. Z odległości siedmiu metrów krzyknął: „On ci zapłaci” i zniknął. Cała akcja trwała dziesięć sekund. Mam podejrzany bagaż i kartkę... – opowiada pan Jarosław.
– Rozwijam. Napisane: „Szpilman. Okopowa Strasse”. Żadnego numeru. Żadnej nazwy instytucji. Jeszcze telefon. Nabazgrany tak, że nie wiem czy jedynka to czwórka, a może siódemka. Wykręcam to co mi się wydaje najbardziej prawdopodobne i głos w słuchawce mówi najlepszą rzecz, jaką mogłem usłyszeć: „Szpilman. Słucham.” Mam to zawieźć na cmentarz żydowski.
Bycie taksówkarzem to dla pana Jarosława wielka przygoda i niezwykła pasja, która polega właśnie na spotkaniach z najróżniejszymi ludźmi w mieście. – Ten zawód polecałbym osobom, które szukają drugiej połówki. Wśród moich pasażerek jest mnóstwo samotnych pięknych kobiet. Spotkanie w taksówce wydaje mi się sytuacją znacznie bardziej sprzyjającą bliskiej znajomości niż np. w klubach czy w biurze. W taksówce ludzie mają chwilę luzu, to często okazja, by chwilę pomyśleć o czymś innym, zrelaksować się. No i zachowują się o wiele bardziej naturalnie, bo, nie wiem czemu, sądzą, że nikt na nich nie patrzy (śmiech)...
napisz do autorki: ewa.bukowiecka-janik@natemat.pl
Kiedyś dostałem wezwanie na jedną z tych eleganckich uliczek na Ursynowie. Wjazd na osiedle był za szlabanem, a chwilowo w budce nie było nikogo, kto mógłby mnie wpuścić. Nie byłoby to przeszkodą, bo mój klient był tuż za nim, w garniturze, z małą walizką. Stał, patrzył i czekał aż podjadę, choć mógł zrobić kilka kroków i wsiąść. Nie zrobił tego po to, by później móc zarzucić mi, że spóźniłem się pół minuty. Informując mnie o tym, spojrzał ostentacyjnie na zegarek. Chwilę później zwrócił mi uwagę, że fotel pasażera jest odsunięty, przez co z tyłu jest mniej miejsca. Nie odpowiedziałem, bo wiedziałem, że on nie chce bym przesunął ten fotel, po prostu szukał powodu by się kłócić. Jechaliśmy na lotnisko.
Wjechałem na rondo de Gaulle'a i nagle przed maskę wyskoczyła mi dziewczyna, potrąciłbym ją gdybym nie zahamował w porę. Była z chłopakiem, wsiedli oboje i krzyczą "za tym tramwajem!". Okazało się, że chłopak zostawił w nim torbę pełną ważnych kluczy – był ochroniarzem w różnych firmach. Dorobienie wszystkich tych zgubionych kluczy kosztowałoby znacznie więcej niż wynosi jego miesięczna pensja. Udało nam się dogonić tramwaj na Żelaznej. Później widziałem w lusterku, że wychodzi z torbą, więc misja została wykonana.
Ten skrót jest akurat legalny, ale generalnie aby dobrze wykonać swoją pracę muszę codziennie minimum 15 razy złamać jakiś przepis ruchu drogowego. W prostym przeliczeniu wychodzi na to, że to w ciągu roku ok. 5 tys. wykroczeń, czyli w ciągu moich ośmiu lat jakieś 40 tysięcy okazji, by dostać mandat...
Kiedyś jednak wbiło mnie w fotel, jak o drugiej w nocy w weekend ktoś zapytał o czynną bibliotekę na Ursynowie. Uśmiałem się, pomyślałem, że to żart albo pomyłka. Ale po godzinie padło pytanie o bibliotekę na Żoliborzu... Myślę "jakaś noc bibliotek czy coś". Spotkałem na mieście kilku kolegów z korporacji i postanowiłem zapytać. "Jarek, to nie biblioteka, to burdel!"
Pod jego blokiem był nocny sklep, ten z gatunku "podajemy przez małe okienko", a że na tej dzielnicy mieszkańcy mają duże potrzeby to ustawiła się kolejka. Facet wraca, a dziewczyny stwierdzają, że przydałoby się kupić papierosy, więc wszyscy stanęli w kolejce do okienka. Śmieją się, rozmawiają aż tu nagle nad ich głowami otwiera się okno – wizyta w domu obudziła jego żonę...
Kiedyś wsiadło do mojej taksówki dwóch mężczyzn. Była szósta rano, więc mówię im: "dziewczynki już śpią". Nalegali, więc uznałem, że spróbuję. Kiedy chcę zadać pytanie wszystkim taksówkarzom najpierw zgłaszam je dziewczynie z centrali, ona je wysyła, po czym wyświetla się ono u każdego taksówkarza na monitorze. Tak i tym razem zgłosiła się dziewczyna z centrali, po głosie sądząc być może 18-letnia. Jednego z pasażerów się speszył: "niech ją pan jakoś delikatnie zapyta" – mówi. Uśmiechnąłem się tylko: "Kasiu, gdzie o tej porze jest czynna biblioteka?" Pasażerowie niemal nie popękali ze śmiechu! A w tym samym momencie na monitorze pojawiło się pytanie: „Gdzie w Warszawie jest biblioteka z czarnymi książkami.” Mało nie spadłem z fotela!
Zawartość kartonów pobrzękuje metalicznie na wybojach. Myślę: matko, co ja wiozę. Dojechałem, pomogłem w rozładunku, zainkasowałem należność. Wychodzę, ale myśl o tym, co było w kartonach nie daje mi spokoju. Pytam więc przy drzwiach, czy nie byłoby wścibstwem, gdybym spytał co przywiozłem. Szpilman widząc moją niewyraźną minę, mówi: „Ee, nic takiego. To są soki z winogron, które rosły w Izraelu. Chasydzi używają tego w celach obrzędowych. Będziesz miał zasługę u Jahwe.” Czemu nie.