Polka, która pokochała Koreę, a Korea pokochała ją. "Miałam nawet swoje groupies, które za mną chodziły"
Oskar Maya
25 listopada 2016, 19:35·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 25 listopada 2016, 19:35
– Kiedy wylądowałam w Seulu z jedną walizką, organizatorzy byli mocno zaskoczeni, że LASS to tylko jedna osoba – mówi naTemat Kasia Klimczyk, artystka, która spełniła swoje marzenie i zagrała na znanym koreańskim festiwalu Zanda Festa. Dziewczyna z dalekiej Polski podbiła publikę festiwalu, a nam opowiada o swoich wrażeniach z pobytu w Azji, nie tylko tych estradowych.
Reklama.
Zandari Festa, to jedna z bardziej znanych imprez muzycznych w Korei Południowej. Odbywa się w Seulu od 2012 roku. To typowy miejski festiwal – za europejski odpowiednik tej imprezy uważa się brytyjski Liverpool Soud City. Z założenia skupia głównie koreańskich wykonawców, ale ostatnio organizatorzy postanowili otworzyć się także na zespoły pochodzące z innych krajów, także z Europy.– Wysłałam maila do organizatorów. Wyszukuję ciekawe wydarzenia artystyczne na świecie i aplikuję na nie. Byłam totalnie zajarana, że tak szybko dostałam zaproszenie by tam wystąpić, bo Zandari to naprawdę prestiżowy azjatycki festiwal – mówi naTemat Kasia.
Kasia Klimczyk, czyli LASS, jest wyjątkową artystką. Sama komponuje, robi filmy video, sama się też stylizuje oraz montuje większość swoich teledysków. Jest jednoosobowym zespołem, wykonuje tzw. syth pop, czyli muzykę opierającą się na brzmieniach elektronicznych z wykorzystaniem syntezatorów. Gra na omnichordzie, cytrze, gitarze, ale przede wszystkim śpiewa.
– Kiedy minęła pierwsza radość zagrania mini trasy koncertowej w Azji, zdałam sobie sprawę, że wyjazd do Seulu nie jest tani. Miałam otrzymać honorarium za zagranie niektórych koncertów, natomiast bilety oraz 2 tygodniowy pobyt w Korei musiałam sfinansować sama. Czytałam, że ceny w stolicy są zbliżone do warszawskich, ale na miejscu, okazało się, że Seul jest stosunkowo drogi, chociaż bilety udało mi się kupić za niecałe 2 tys. złotych – opowiada Kasia.
Na szczęście, artystce udało się znaleźć sponsora na wyjazd do Azji. Połowę potrzebnej kwoty dostała z kasy swojego rodzinnego miasta, Radomska. – Zagrałam dla Miejskiego Domu Kultury w Radomsku (skąd pochodzę), a oni wraz z Urzędem Miasta dofinansowali mój wyjazd. Drugą część pieniędzy otrzymałam od Instytutu Adama Mickiewicza – mówi.
– Publiczność koreańska reaguje bardzo różnie. Najwięcej radości było, kiedy witałam ich koreańskim "Dzień dobry" czyli "Kom simida". Miałam także koreańskie groupies, które chodziły ze mną po Seulu. To były dwudziestoletnie dziewczyny. Koreanki są bardzo piękne, zawsze perfekcyjnie wystylizowane. Wyglądają jak z billboardów. Uroda jest jednak bardzo często efektem chirurgii plastycznej o czym same mówią wprost. Już jako nastolatki, Koreanki poddają się zabiegom estetycznym. Za to mężczyźni są odrobinę nieśmiali. O dziwo, ludzie raczej niechętnie mówią po angielsku.
– Miałam intensywne dwa tygodnie. Wróciłam do Polski z obdartymi stopami od chodzenia po mieście, bo chciałam wykorzystać ten czas na 100 procent. Wszystkie wieczory spędzałam z poznanymi podczas trasy ludźmi. Co ciekawe, Koreańczycy nie mają w zwyczaju gościć się w domu. Spędzają czas w klubach, barach czy restauracjach. Będąc tam nie zauważyłam samotnie siedzących osób np. przy barze. Koreańczycy poruszają się grupami – opowiada Kasia.
– Seul jest bardzo bezpiecznym miastem. Raz zgubiłam mojego iPhone'a, który się od razu odnalazł. Innym razem zostawiłam kamerę w salonie gier, gdzie robiłam kilka ujęć do klipu. Zorientowałam się dopiero po jakimś czasie. Kamera leżała w tym samym miejscu, gdzie ją zostawiłam – opowiada Kasia. – Aby nie było tak idealnie, poznałam także mniej przyjazne oblicze Seulu. Na ostatnią noc trafiłam do dzielnicy Jung gu, gdzie wynajęłam sobie hotel. Od razu wiedziałam, że z tym miejscem jest coś nie tak. Nie tylko ludzie byli nieufni, nawet ktoś wyraźnie z premedytacją potrącił mnie na ulicy.
Sam pokój też był dość mroczny. Już wysiadając z metra, człowiek, którego pytałam o drogę powiedział mi, żebym uważała, bo "Seul to bardzo niebezpiecznie miasto". To było wielkim kontrastem dla mojego wcześniejszego odczucia o tym mieście. Na szczęście nic złego mi się nie przytrafiło.– opowiada artystka.
Kasia udzieliła też kilku wywiadów. Okazuje się, że dla Koreańczyków nadal jesteśmy dość egzotycznym krajem. Najwięcej pytań do LASS miały dziewczyny. Naturalnie interesowały się tym, jacy są polscy faceci. – Plotkując z poznanymi Koreankami dowiedziałam się, że Koreańczycy są z natury nieśmiali, a kobietom nie wypada podejmować "pierwszego kroku". Kiedy opowiadałam, że w Polsce mężczyźni w sprawach "damsko-męskich", są raczej pewni siebie i z reguły przejmują inicjatywę, zauważyłam, że im to imponowało. To niewiarygodne, ale w Korei wciąż małżeństwa najczęściej są aranżowane przez rodziny lub znajomych. Wygląda to jak "randka w ciemno" – wyjaśnia Kasia.
LASS zagrała w Korei cztery koncerty w tym jeden na wyspie Jeju. Wyspa ta znana jest jako wyspa miłości, gdzie zeswatani "zakochani" przyjeżdżają w podróż poślubną by uczyć się miłości.
– Zagrałam tu koncert w Hali Arboretum, w środku ozdobionego lampkami lasu podczas Jeju World Music Oreum Festival. Pobyt w Korei to były dwa wyjątkowe oraz inspirujące tygodnie życia, kiedy mogłam podzielić się moją muzyką z koreańska publicznością, nakarmić oczy tym miejscem, a żołądek przepysznym jedzeniem – podsumowuje Kasia.