"Clubbing umarł i mamy teraz dyskoteking", napisał pod jednym z naszych tekstów Robert Korzeniewski, didżej znany pod pseudonimem Mr Root. Jego zdaniem klubowicze chcą bawić się tylko przy banalnych hitach, które znają i kochają, a dobra muzyka wymiera. – Jest znacznie gorzej. Do klubów mało kto przychodzi dla muzyki. Ludzie chcą się tylko nawalić – mówi inny warszawski didżej. Czy rzeczywiście z kulturą klubową jest tak źle?
– Proszę pana, ja jestem umysł ścisły. Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem. Po prostu – brzmi jedna z najsłynniejszych fraz polskiego kina, która pada w “Rejsie” z ust Zdzisława Maklakiewicza. Ta krótka wypowiedź jak ulał pasuje do streszczenia tego, jak dzisiaj do muzyki podchodzą polscy klubowicze. Przynajmniej zdaniem Roberta Korzeniewskiego, który tak skomentował nasz artykuł o śmierci clubbingu:
Korzeniewski dodaje, że często o obniżenie lotów obwinia się didżejów, ale jego zdaniem muzyka w klubach odpowiada po prostu oczekiwaniom klubowiczów, którzy są coraz mniej otwarci na ambitne treści.
"Ludzie przestali chodzić na muzykę”
– Jest znacznie gorzej – mówi bez ogródek Maciek Leszczyński (MaL | Żużużi), didżej z Warszawy, który w swoich setach trzyma się klimatów Disco, House, Deep i Techno. Twierdzi, że większość organizatorów imprez, na które zapraszane są zagraniczne gwiazdy szeroko rozumianej “ambitniejszej” elektroniki, dokłada do interesu. – Ludzie przestali “chodzić na muzykę” – ocenia. Jego zdaniem dwa czy trzy warszawskie kluby, które starają się trzymać poziom, co tydzień walczą o gości, w wyniku czego impreza z 300-500 osobami na parkiecie to już sukces. – W dwumilionowym stołecznym mieście to paranoja – mówi.
– Nie od dziś wiadomo, że ludzie najlepiej bawią się przy tym, co dobrze znają. Mr. Root ma racje mówiąc, iż sytuacja w polskich klubach wygląda dziś bardzo słabo. Kluby uznawane za najbardziej prestiżowe tak naprawdę funkcjonują jako ekskluzywne dyskoteki, w których lecą szlagiery z radia. Didżeje muszą grać znane kawałki, bo tego domagają się imprezowicze – ocenia Koe – produent i DJ Funky/Disco House.
– Wróciłem niedawno z Berlina i przyznam szczerze, że jest we mnie wiele goryczy, bo tam w poniedziałek w klubach jest więcej osób, niż w Warszawie w weekend – przyznaje Leszczyński. Jego zdaniem w stolicy Polski pod względem frekwencyjnym widać wyraźną tendencję spadkową. Przynajmniej jeśli chodzi o ambitniejsze miejsca. Czy nie idealizuje dawnych czasów? – Pewnie trochę tak, wiadomo, wszyscy się starzejemy. Ale liczby mówią same za siebie: kiedyś było więcej ludzi i więcej klubów – twierdzi.
"Melodie, które już słyszałem"
Moi rozmówcy najwięcej do powiedzenia mają na temat stolicy, ale w innych miastach sytuacja nie jest diametralnie inna. Dlaczego kultura klubowa w Polsce ma się tak źle?
– Umówmy się. W swojej masie ludzie głupieją i stają się coraz bardziej leniwi – mówi Leszczyński. Podkreśla, że karmieni medialną papką coraz słabiej orientujemy się w ambitniejszej muzyce. W radiu i telewizji lansuje się niemal wyłącznie coraz gorszej jakości pop. – Zwróć uwagę, że pop z lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych stał na wyższym poziomie. Tam była jakaś treść, jakieś emocje – przekonuje. Jego zdaniem symbolem negatywnych przemian jest upadek kultowej kiedyś Vivy 2 i metamorfoza MTV, które dawno przestało być telewizją muzyczną.
– I dlatego ludzie nie doceniają dobrej muzyki, domagają się tylko tego, co już znają z mediów. Typowa jest sytuacja, kiedy podchodzi do mnie ktoś i prosi “o coś znanego”, “o coś z wokalem” – mówi Leszczyński. – Publiczność w „hipsterskich” lokalach, która na swoje facebookowe walle codziennie wrzuca nudne, przeintelektualizowane utwory, gdy już popije, i tak najlepiej bawi się przy Rihannie – dodaje Koe.
Twierdzi, że swoje zrobiła też popularyzacja i komercjalizacja muzyki klubowej.
Mówi, że od tamtej pory muzyka elektroniczna była coraz bardziej popularna, a producenci, którzy zawsze respektowani byli wśród słuchaczy „trueschoolowej” elektroniki, zaczęli nagrywać komercyjne utwory.
"Gdy DJ był bogiem"
Moi rozmówcy zgodnie podkreślają, że imprezy klubowe w mniejszym niż kiedyś stopniu są dziś dla ludzi źródłem nowych brzmień. – Do klubów mało kto przychodzi dla muzyki. Ludzie chcą się tylko nawalić albo kogoś poderwać. Muzyka stała się dodatkiem, tłem – twierdzi Maciek Leszczyński. Dlatego w stolicy rządzą dyskoteki, w których bardziej chodzi o alkohol i lans.
Kiedyś DJ był bogiem, bo puszczał nieznane, zagraniczne kawałki. – Spędzał godziny na wyszukiwaniu ciekawych winyli i decydował co ma grać nie bojąc się, że to, co puszcza jest za mało znane – mówi Koe. Jest zrozumiałe, że w erze Spotify’a i YouTube’a, gdy utwory z całego świata są w zasięgu ręki każdego z nas, wiele się zmieniło. – Dlaczego jednak osoby, które dziś same wynajdują ciekawe brzmienia, nie chcą się przy nich bawić na imprezach? – pyta retorycznie Leszczyński.
Kraj, gdzie króluje zespół Weekend
Niewątpliwie dużą rolę odgrywa też konkurencja: w 2013 roku każdy ma do wyboru znacznie więcej miejsc, gdzie może spędzić weekend, niż było to jeszcze 10 lat temu. Przykładem niech będą liczne plenerowe kluby, o których istnieniu wcześniej nikt nawet nie marzył. Maciek Leszczyński zauważa, że swoje robi też demografia – pokolenie wyżu powoli się starzeje, młodych w “wieku imprezowym” jest po prostu mniej niż kiedyś. Jeśli dodać do tego kryzys gospodarczy, obraz sceny klubowej musi być ponury.
O ile Maciek Leszczyński jest pesymistą, Koe twierdzi, że nie jest tak źle. – Owszem, sytuacja jest słaba, ale jest zbyt wcześnie, by mówić o zupełnej śmierci clubbingu. W dalszym ciągu w Polsce bookuje się ciekawych artystów i imprezy się udają, choć oczywiście nie jest to regułą – twierdzi. Jego zdaniem w ostatnim czasie nieźle rozwija się w Polsce scena Techno, popularyzuje się też Deep House i Nu Disco.
– Problemem jest chyba to, że grono odbiorców o bardziej wysublimowanym guście pozostaje wciąż za małe, szczególnie gdy przyrówna się je do liczby fanów zespołu Weekend – kończy.
Clubbing umarł i mamy teraz dyskoteking. DJe muszą bardzo mocno walczyć z materią klubowiczów, ich nowymi przyzwyczajeniami muzycznymi. Obecnie trzeba przemycać dobrą muzykę pomiędzy znanymi numerami w nadziei, że "zażre", gdyż czasy chęci odkrywania nowej muzyki i potrzeby bycia zaskoczonym przez DJa dawno minęły. CZYTAJ WIĘCEJ
Koe
DJ
Wydaje mi się, że przełomowym momentem był sukces utworu David Guetty i The Egg - “Love Don't Let Me Go”. Zaraz po tym, jak podchwyciły go stacje radiowe, niezwykle popularne stał się house podszywający się pod electro.
Maciej Leszczyński
DJ
Jest jeszcze taka generalna polska niechęć do tańczenia, którą widać, kiedy pojedziesz np. do Barcelony czy Berlina. Tam ludzie potrafią bawić się w biały dzień. W Polsce jest to możliwe dopiero po ciemku i gdy wszyscy już się napiją – zauważa Leszczyński.