Dla wielu Polaków, którzy wierzą, iż w Smoleńsku doszło do zamachu, koronnym dowodem na to są publikacje niemieckiego dziennikarza Jürgena Rotha. Na budowanie przekonania, że przeciwnicy PiS i Rosjanie zorganizowali zamach na prezydenta Lecha Kaczyńskiego poświęcił on aż dwie książki. Teraz jednak... prawie wszystkiemu zaprzeczył. I to na łamach sympatyzującej z PiS "Gazety Polskiej".
Choć Jürgen Roth jest Niemcem, popularność na polskiej prawicy zdobył za sprawą tego, iż rzekomo dotarł do tajnego raportu niemieckiej Federalnej Służby Wywiadowczej, z którego wynikało, że na pokładzie rządowego Tu-154M, który leciał 10 kwietnia 2010 roku do Rosji, założono ładunki wybuchowe. Co więcej, dokumenty na które powoływał się Roth, wskazywały podobno, iż zleceniodawcą zamachu był "polski polityk", a wykonawcą oficer rosyjskiej Federalnej Służby Bezpieczeństwa.
Na opisywanie tych źródeł Jürgen Roth poświęcił aż dwie książki. Jest autorem publikacji "Tajne akta. Smoleńsk" i "Smoleńsk. Spisek, który zmienił świat", które rozchodzą się wśród wyznawców tezy o zamachu, jak świeże bułeczki. To, co Roth pisał o katastrofie smoleńskiej dotąd uznawano za publikacje dokumentalne, ale teraz sam ich autor zdaje się sugerować, iż była to przede wszystkim proza sensacyjna.
W ubiegłym roku Roth nie był jednak tak ostrożny. "Już przed pięcioma laty pojawiły się zwiastuny rosyjskiej polityki agresji. 10 kwietnia 2010 roku spadł w rosyjskim mieście Smoleńsk samolot wojskowy, zabijając 96 osób znajdujących się na pokładzie" - pisał, gdy promował swoją pierwszą książkę.
Już wówczas zwracaliśmy w naTemat uwagę, iż jego nowi fani z Polski nie brali pod uwagę renomy, którą Jürgen Roth wyrobił sobie wśród niemieckiej prasy. W swojej wieloletniej karierze równie wiele czasu poświęcać musiał bowiem na przygotowywanie nowych publikacji, co i sprawy sądowe, które przeciwko niemu wytaczano w związku z zarzutami o brak należytej rzetelności.
Nie było jakichkolwiek represji wobec funkcjonariusza, od którego otrzymałem ten raport, chociaż wewnątrz struktur BND każdy lepiej poinformowany człowiek wiedział i wie, o kogo chodzi. Oczywiście niewykluczone, że cała historia opisana w dokumencie jest fałszerstwem, celową akcją dezinformacyjną BND. Zresztą w książce wcale nie twierdzę, że zawarte w raporcie wydarzenia miały miejsce...