- Adamek ma duże szanse. Kliczko to już dziadek, stuknęła mu czterdziestka. Nie będzie już tak szybki, tak silny - mówiło się przed walką o mistrzostwo świata. Jak pojedynek się skończył wszyscy pamiętamy. Ukrainiec był jak stal, nie do pokonania. W czasie niedawnej walki z Dereckiem Chisorą było już dużo ciężej, miał trudne momenty, potwornie się zmęczył, ale też wyszedł z niej obronną ręką. A w zasadzie pięścią. Kilka dni później pojawiły się informacje, że zamierza zakończyć karierę. Z powodu kontuzji. Minęło kilka dni i Kliczko to zdementował. Jeszcze chce walczyć, jeszcze chce wygrywać. Następne starcie ma stoczyć latem. Co z tego, że lata lecą, skoro czuje się wiecznie młody i ma sylwetkę, której pozazdrościłby niejeden dwudziestolatek. Zresztą nie tylko on. Świat sportu zna też inne przypadki długowieczności. Zarówno sport profesjonalny, jak i amatorski.
Francuska Jeannie Longo swój pierwszy wielki kolarski sukces odniosła w 1985 roku, gdy piszącego ten tekst nie było jeszcze na świecie. Została mistrzynią świata na szosie. Podobny tytuł, tym razem w jeździe indywidualnej na czas, powtórzyła po szesnastu latach. W 2008 roku na Igrzyskach w Pekinie otarła się o podium, mając 49 lat. A trzy lata później została mistrzynią Francji seniorek. Zresztą Longo od 30 lat niemal całkowicie zawłaszczyła mistrzostwa swojego kraju. Najlepsza we Francji okazywała się bowiem aż 58 razy. Wynik bez precedensu.
Sprinterka łącząca epoki
W podobnym okresie na szczyt zaczęła wchodzić Jamajka Marlene Ottey. Dla polskiego kibica to taka zawodniczka, która łączy stare, komunistyczne czasy z nowoczesnością. Medal w biegu sprinterskim zdobywała bowiem zarówno na igrzyskach w siermiężnej Moskwie w 1980 roku, jak i 20 lat później, w Sydney, tuż obok charakterystycznego budynku opery. W ostatnich latach Ottey zaczęła reprezentować Słowenię i wciąż, mimo wieku, osiąga zauważalne wyniki. W 2010 roku, mając 50 lat, płaskie 100 metrów biegała w czasie 11,67. Do minimum, jakie trzeba wyrobić, by móc wystartować na tegorocznych igrzyskach w Londynie, brakuje więc niespełna 0,4 sekundy. A wszystko to w sprincie, sporcie typowo szybkościowym, podczas gdy powszechnie mówi się, że z wiekiem traci się przede wszystkim dynamikę, a dużo wolniej wytrzymałość.
Wydaje się, że sportem, w którym przekroczenie czterdziestki powinno naturalnie oznaczać brak jakiejkolwiek możliwości rywalizowania na najwyższym poziomie, jest na pewno pływanie. A już tym bardziej, gdy reprezentuje się USA albo Australię. Kraje, gdzie rywalizacja jest olbrzymia, a każde, nawet najmniejsze potknięcie równa się wypadnięciu z gry. Dara Torres na wspomnianych Igrzyskach w Sydney zdobyła pięć medali. Fenomenalny wynik tym bardziej, że było to jeszcze przed erą Michaela Phelpsa.
Minęło siedem lat, Dara dobiła do czterdziestki i … poprawiła rekord USA na 50 metrów stylem dowolnym. To taki dystans, gdzie najważniejsza jest technika i siła mięśni, a wytrzymałość ma drugorzędne znaczenie. Dziś Torres ma 44 lata i chce zrobić wszystko, by na igrzyskach w Londynie czekać na sygnał startera i potem skoczyć do wody. A nie patrzeć jak inne Amerykanki to robią, trzymając pilota w dłoniach. I zajadając popcorn. Taka ciekawostka - to byłaby jej olimpiada numer sześć. Zaczynała u siebie, w Los Angeles. Był rok 1984. Zdobyła złoto w sztafecie i tuż po wyścigu mogła zanucić jak Klaus Mittfoch w piosence, która w tym samym roku robiła furorę na Liście Przebojów Programu Trzeciego. "Jezu, jak się cieszę".
Stronić od ludzi posępnych Ale długowieczność istnieje nie tylko w sporcie profesjonalnym. Weźmy październik ubiegłego roku. kiedy to z miejsca bohaterem ogólnoinformacyjnych mediów stał się Fauja Singh. Urodzony w 1911 roku, pochodzący z Indii, od kilkudziesięciu lat mieszkający w Wielkiej Brytanii. Co uczynił? Otóż ów 100-latek w kanadyjskim Toronto … ukończył maraton Czas 8 godzin i 25 minut (wyprzedził pięć osób) oznacza, że cały dystans 42 kilometrów i 125 metrów pokonywać musiał średnio szybkim marszem. Jego równolatkowie, których nie jest w sumie tak wielu, najczęściej z kłopotami w ogóle się poruszają, ledwo pokonują sto metrów, tymczasem on regularnie trenuje. Każdego dnia pokonuje około 15 kilometrów. Recepta na długowieczność maratończyka? Singh twierdzi, że jego dobra forma to efekt imbirowego curry, odpowiedniej herbaty i szczęśliwego życia. A także trzymania się z dala od negatywnych i posępnych osób. "Uśmiechajcie się i biegajcie" - powtarza.
Z uśmiechem na ustach poruszał się także Jerzy Kuszakiewicz, który w 2007 roku, jako 93-latek, był rekordzistą świata w kategorii powyżej 80 lat na dystansach od 5 kilometrów aż do maratonu. Co z tego, że powoli dobijał do setki. Trzy razy w tygodniu biegał dookoła swojego osiedla w podwarszawskiej Zielonce. Pokonywał 6 kilometrów w około 48 minut. Tekst o nim, który w 2007 roku ukazał się w "Dzienniku", możecie przeczytać tutaj.
Edmund Prokopowicz jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych podwarszawskich biegaczy. W ubiegłym roku, mając 79 lat, półmaraton z Radzymina do Ossowa przebiegł w czasie około dwóch godzin. Jako że od kilku lat jestem z nim na "ty", rozmowa, jaką odbyliśmy, ma dość luźny charakter:
Mówiłeś mi kiedyś, że masz dość luźne podejście do trenowania…
Wiesz, ja stosuję tak zwaną przerwę zimową. Jestem ssakiem i podobnie jak misie śpią, tak i ja przestaję trenować. Ale ta zima była trochę powariowana. Dlatego w styczniu na pewien czas się obudziłem, a w lutym, gdy zaczęły się te cholerne mrozy, znów z powrotem usnąłem. I śpię w sumie do dzisiaj.
Masz jakiś plan treningowy? Robisz taką rozpiskę na co kiedy kłaść nacisk?
No co ty! Ja nie stosuję żadnych specjalnych metod, nie mam żadnego programu, nie robię żadnych tempówek ani ćwiczeń siłowych. Zresztą, ja nigdy nie byłem zawodowym sportowcem, nigdy nie walczyłem za wszelką cenę o czas. Choć nie ukrywam, że jak dzisiaj biegam z kolegą, to lubię się czasami pościgać.
Liczy się frajda...
I to, co mówi ci własny organizm. Dla mnie on jest takim komputerem, który przetwarza dane. I mówi kiedy zwolnić, a kiedy przyspieszyć. Zresztą tak jest nie tylko z treningiem, ale i z moim życiem. Sen? Chce mi się spać to się położę. Do tego ja nie znam takich pojęć jak śniadanie, obiad albo kolacja. Jem gdy chcę. I tyle. A lodówka jest u mnie z reguły pusta, służy niemal wyłącznie do chłodzenia piwa.
Właśnie - jak z odżywianiem się?
Opowiem ci fajną historię. Kiedyś w pewnej książce zobaczyłem taką piramidę żywienia. Co powinno się jeść, w jakich ilościach, w jakich proporcjach. A czego się wystrzegać albo jeść tylko od wielkiego święta. Zobaczyłem i wiesz co powiedziałem? Że ta piramida byłaby fajna, gdyby ją odwrócić o 180 stopni.
Jedno piwo po treningu podobno pomaga, działa jak energetyk.
Wszystko jest dla ludzi, byle spożywać z umiarem. A co do alkoholu to nalewki tak, a wódka zdecydowanie nie. Ja bazuję na winie własnej produkcji.
Prokopowicz proponuje więc nie przejmować się regułami i żyć w zgodzie z naturą. Wyrzucić do kosza wszelkie fachowe porady ekspertów. Cóż, to tylko jedna z dróg. Na pewno nie każdy z długowiecznych biegaczy by się pod nią podpisał. A prawdopodobnie zrobiłaby tak znacząca ich mniejszość.
Ale długowieczność w sporcie można pokazać nie tylko na przykładzie biegaczy. Weźmy zdobywców szczytów. 76-letni Nepalczyk Bahadur Scherchan w 2008 pojawił się na wierzchołku Mount Everestu. A Brytyjczyk George Solt wszedł na Kilimandżaro mając 82 lata.