Pamiętam, jak na początku szkoły podstawowej nauczyciele zdawali nam podchwytliwe pytanie: co jest cięższe – tona żelaza czy tona pierza. Większość ówczesnych siedmio czy ośmiolatków odpowiadało od razu: „pewnie, że żelazo” w myśl tego, że to, co wydaje się ciężkie, jest cięższe.
Albo inaczej. Kojarzycie filmy, w których jest jakiś gigantyczny bohater – wiecie ponad 2 metry wzrostu, grubo ponad 100 kg wagi. Taki groźnie wyglądający wielkolud. Tymczasem to były tylko pozory, bo w rzeczywistości okazywał się zazwyczaj miłym i delikatnym gościem. Zazwyczaj z jakimś niemęskim hobby czy zachowaniem.
No i wreszcie jest Mercedes GLS 500, przy którym można mieć podobne odczucia. Największy i najbardziej luksusowy model niemieckiego producenta. Nie dość, że SUV, to do tego z królewskiej klasy S. Jest gigantyczny, niższe osoby dosłownie muszą się wspinać, by do niego wejść. A mimo to za kierownicą zupełnie nie czuje się tych rozmiarów. Poważnie, lekkość z jaką prowadzi i obsługuje się ten samochód zupełnie nie pasuje do tego, czego spodziewasz się przed wejściem.
Zabawne uczucie jest także w momencie, gdy na moment odwracasz się do tyłu i orientujesz się, jaka odległość dzieli cię od tylnej szyby. Jadąc, zapomina się o tym, bo najzwyczajniej w świecie nie czuje się tych gabarytów. Tymczasem zerknięcie do tyłu szybko przypomina kierowcy, co właśnie prowadzi. Mercedes GLS ma ponad 5,1m długości. Za drugim rzędem siedzeń jest jeszcze opcjonalny trzeci bądź długaśny bagażnik.
Aut tych rozmiarów często nie widujemy na polskich drogach. I choć jeździłem już sporą ilością dużych i luksusowych SUV-ów, Mercedes GLS przenosi kierowcę i pasażerów trochę na inną planetę. Swoim majestatem i wielkością na amerykańskim rynku byłby czymś normalnym. U nas dominuje jeszcze zanim ruszy. Jest potężny, elegancki, budzący respekt, ale bez tej agresywności, która miał w sobie np. Jeep Grand Cherokee SRT. Tamten (SRT) był wielkim, wysportowanym i wkurzonym gościem. Ten (GLS) jest jak dostojny facet z klasą w najdroższym garniturze. Jednocześnie w ogóle nie ma w nim maniery „starszego i siwego już pana”.
Nadwozie to trochę zmieszanie dwóch stylów. Kanciastego i kwadratowego tyłu z bardziej opływową resztą. Bardzo przypadły mi do gustu dwa duże wloty powietrza na masce, które cały czas są przed oczami kierowcy i ciekawie urozmaicają design auta. Po bokach mamy szerokie progi, które naprawdę mogą służyć za pomoc przy wsiadaniu czy wysiadaniu z samochodu.
Mercedes GLS500 zwraca uwagę wszędzie tam, gdzie się pojawi. Najpierw rozmiarem, potem aurą, jaką wokół siebie roztacza – luksus i siła wspierane nie tylko rozmiarem, ale i wysokością auta, która może być zmieniana o parę centymetrów dzięki pneumatycznemu zawieszeniu.
A w środku… No w środku także po królewsku. Nie ma zaskoczeń, bo po tym, co widzimy na zewnątrz, wyrabiamy sobie już pewne oczekiwanie, które zostaje spełnione. Nie wiem, jaką dokładnie powierzchnię miałby pusty GLS, ale gdyby usunąć z niego fotele i całą resztę, miejsca byłoby mniej więcej tyle, ile w niektórych warszawskich „kawalerkach” do wynajęcia. Serio – ludzie potrafią przerobić komórki lokatorskie i wynajmować 13-14-metrowe „mieszkania” (z łazienką i kuchnią!). Kierowca takiego samochodu dosłownie patrzy na innych z góry, bo siedzi się wyjątkowo wysoko.
Kabina to ciąg dalszy luksusu. W przeważającej większości otaczają nas materiały najwyższej jakości. Skóra-drewno i tak na przemian. Czemu piszę w „przeważającej większości”? Bo jest kilka elementów tak plastikowych, że aż głośno zastanawiasz się, jakim cudem one się tutaj znalazły.
Jak pięść do nosa pasuje mi tutaj także środkowy panel, który jest nie tylko zbyt plastikowy na samochód tej jakości, ale jest rodem z poprzedniej epoki. Ilością opcji, guzików, pokręteł, przycisków przypomina raczej kokpit samolotu, a nie samochodu. Ewidentnie przekombinowane i zbyt pstrokate. A może być lepiej, bo przecież Mercedes już to pokazał. GLS widocznie chwilę musi jeszcze poczekać.
Opcja wyposażenia pasuje za to jak ulał do definicji „na bogato”. Mamy tu wszystko, co możemy sobie zamarzyć od kwestii komfortu jazdy (masaż, podgrzewane lub wentylowane fotele, także z tyłu), przez system rozrywki (monitory w drugim rzędzie wraz ze słuchawkami) po wspomaganie jazdy (np. kamera 360).
Wspomniałem już o trzecim rzędzie siedzeń. Osobiście nie jestem fanem tego rozwiązania, ale tutaj wyszło im to całkiem nieźle. Fotele rozkłada się za pomocą specjalnego przycisku, a podróż w ostatnim rzędzie nie musi wcale przypominać zajęć z gimnastyki. Gdy już uda nam się tam wejść (najtrudniejsza część) miejsca jest naprawdę wystarczająco także do dłuższej podróży.
I tak jak wnętrze GLS-a serwuje nam dokładnie to, czego oczekujemy, widząc takie auto, tak jazda jest zupełnie inna od oczekiwań. Okazuje się, że mimo swoich gabarytów prowadzenie tego giganta jest lekkie. Kręcąc kierownicą zapomina się, że obsługujemy właśnie ponad 5-metrowy 2,5-tonowiec. GLS jest wręcz delikatny. Trochę kłopotów można mieć dopiero przy manewrowaniu na parkingach, czy węższych wjazdach, ale tutaj z pomocą przychodzi zestaw kamer (także 360 z lotu ptaka).
Nie ma mowy o ociężałości. 4,6-litrowy potwór V8 o mocy 455 koni mechanicznych rozpędza go do 100km/h w zaledwie 5,3 sekundy! Nie ma tutaj jednak agresywnego rwania, ale dynamiczne i płynne przyspieszanie. Także po pierwszej setce. Można poczuć się jak za sterem luksusowego jachtu. O wadze przypomnimy sobie natomiast przy nagłym hamowaniu, gdzie te zwalniające 2,5 tony wyraźnie poczujemy na plecach.
Kierowca nie czuje jak jego GLS łyka kolejne kilometry i… nierówności czy dziury. Napęd na cztery koła, podwyższane zawieszenie i przycisk zmieniający tryb jazdy pozwala na więcej niż przeskakiwanie miejskich krawężników, ale aparycja tego auta raczej nie pasuje do leśnych wertepów.
Oczywiste jest, że kierowca decydujący się na zakup takiego samochodu ma w głębokim poważaniu spalanie – w końcu cena paliwa raczej nie zrobi na nim wrażenia. Niemniej, warto odnotować, że Mercedes GLS500 pije jak szalony. W mieście bez problemu podchodzimy do wyników rzędu 20l/100km. Boli? Na szczęście w trasie jest lepiej. Autostradowa prędkość pozwoliła urwać tutaj 5-6litrów.
GLS500, czyli ten testowany, w podstawowej wersji kosztuje od 485 tys. zł. Wraz z wyposażeniem był warty sporo więcej, bo w granicach 800 tys. zł. Spokojnie, może być taniej, bo najsłabszy GLS50d (258KM) zaczyna się już od 365 tys. zł. Ale powiedzmy sobie szczerze, kupno tego potwora z takim dieslem byłoby grzechem. W razie czego jest też pośredni GLS400 (333KM) i absurdalny GLS63 AMG (585KM) od 653 tys. zł.
Mercedes GLS to nieprzyzwoicie luksusowy i komfortowy samochód. Gigant, który nie pozostanie niezauważony, gdziekolwiek się pojawi. Zaskakuje lekkością i dynamiką prowadzenia, dzięki czemu ogromną frajdę z jazdy może mieć każdy kierowca. Wnętrze jednak aż prosi się o odświeżenie, bo może i jest podobnie jak w Jeep’ie Grand Cherokee SRT, to odstaje w porównaniu do Volvo XC90. Jeśli nie musiałbym martwić się o paliwo i mógł wybrać auto do przejechania paru tysięcy kilometrów po Europie, GLS byłby jednym z faworytów.