Ha Tran Trong zalewie cztery miesiące temu otworzył własny punkt Glamour Nails, w którym robi manicure i pedicure. Czy to, że jest mężczyzną wykonującym tzw. kobiecy zawód, czy może fakt że jest bardzo precyzyjny i ma "przyzwoite" ceny sprawił, że informacja o nowym miejscu rozchodzi się pocztą pantoflową po całej Warszawie.
O niewielkim studiu paznokci w przejściu podziemnym w centrum Warszawy (naprzeciwko sklepu Sephora na ul. Marszałkowskiej) dowiedziałam się od znajomych, a oni od "znajomych znajomych". Punkt znalazłam dość łatwo, bo mieści się tuż za butikami z odzieżą, na pierwszym odcinku przejścia podziemnego. Poza tym, próżno szukać w innym miejscu dwóch młodych Wietnamczyków, którzy robią manicure, i których sława niesie się po mieście.
W Polsce mężczyzna w salonie manicure wciąż zaskakuje. W Wietnamie to norma
Właścicielem Glamur Nails okazał się 24-latek, Ha Tran Trong z niewielkiej miejscowości z południowego Wietnamu, kolega – jest współpracownikiem. Ha, przyjechał do Polski trzy lata temu na kurs języka angielskiego. Na początku imał się różnych zajęć, chociażby pomagał w restauracji.
– Pewnego dnia odwiedziłem znajomą w jej studiu manicure. Kiedy patrzyłem jak pracuje, pomyślałem, że i ja mógłbym nauczyć się tego fachu. I tak przez rok byłem stażystą – opowiada Ha. Ambitny chłopak spędzał całe dnie ucząc się techniki, czytając o nowinkach kosmetycznych i praktykując. Po roku poczuł się tak pewnie, że otworzył własne studio Glamur Nasil.
- W Wietnamie mężczyźni w studiu kosmetycznym to zupełnie zwyczajny widok. Zarówno pracują, jak i są klientami. Wietnamczycy zarówno przychodzą na zabiegi obcinania skórek, jak i malowania paznokci – opowiada. Przez cztery miesiące, w jego warszawskim punkcie, odwiedziło go kilku Polaków, którzy poprosili o nadanie paznokciom ładnego kształtu i wycięcie skórek. Żaden z panów nie zdecydował się na malowanie.
Manicure wykonuje w milczeniu. Klientkom to nie przeszkadza, wracają
Kobiety, jak mówi Ha, wybierają kolory w zależności od pory roku. Latem – pastele, jesienią i zimą – intensywne barwy takie jak czerń, szarości i czerwienie. Popularny jest też francuski manicure, ewentualnie subtelne zdobienie. – Już czwarty raz robię tu paznokcie, zawsze wybieram klasyczne wzory, bo tego wymaga ode mnie praca – mówi pani Danuta, którą spotkałam w salonie u Ha. Kobieta jest z zawodu agentem ubezpieczeniowym, więc dba o to, aby dłonie wyglądały bez zarzutu. Salon wypatrzyła sama, przechodząc w drodze do pracy. Weszła zaintrygowana faktem, że paznokcie robią młodzi Wietnamczycy. A że efekt bardzo się jej spodobał, jest już stałą klientką.
Ha przyznaje, że klientki do niego wracają. I nie przeszkadza im fakt, że zarówno on, jak i kolega są raczej milczący. Barierą jest język, gdyż kolega nie zna polskiego, a Ha dopiero się uczy. – Moja dziewczyna jest Polką i zaczęła mnie uczyć podstawowych zwrotów. Mam nadzieję, że nauczę się mówić choć na tyle, żebym mógł swobodnie się porozumiewać z klientami – mówi Ha, który bardzo lubi nasz kraj. Jego zdaniem Polacy są bardzo sympatyczni. Choć tęskni za rodzicami i bratem, to wiąże swoją przyszłość właśnie z naszym krajem.
Hybryda, czyli 40 minut w salonie dla dwóch tygodni efektu
Podczas mojej wizyty w salonie, młody Wietnamczyk udowodnił, że język polski nie jest potrzebny do tego, aby efekt jego pracy był fantastyczny. 24-latek jest bardzo skupiony, gdy wykonuje manicure. Na początek pokazał mi ulotkę. Do wyboru miałam m.in. sam manicure (25 zł), manicure i lakier (35 zł), ale też manicure, lakier i hybrydę (55 zł). Zdecydowałam się na manicure hybrydowy.
Bogaty wybór kolorów sprawił, że wahałam się pomiędzy malinowym, a szarością. Ha zdecydowanie doradził modną szarość. Potem rozmawialiśmy o samym manicure. Ha nadał moim paznokciom inny kształt niż ten, który zwykle robię sama. Skrócił wszystkie paznokcie i wybrał prostą linię, gdyż na kilka dni przed manicure pechowo złamałam jeden paznokieć.
Przekonał mnie też do wycięcia skórek. Nie przepadam za tym, gdyż mam złe doświadczenia. W jednym z salonów kosmetyczka tak głęboko wycięła mi skórki, że na drugi dzień skóra dookoła paznokci wyglądała na popękaną. Ha zdziwił się, powiedział, że po jego zabiegu tak nie będzie. Na dowód pokazał swoje ręce. Mówił prawdę. Skóra jest gładka, nie ma pęknięć.
Po wycięciu skórek, Ha nałożył na każdy palec, kosmetyk o konsystencji przypominającej skrzyżowanie kremu z mleczkiem kosmetycznym, a następnie wsmarował go w skórę.
W kolejnym kroku przygotował płytkę paznokcia poprzez spiłowanie jej powierzchni.
Potem 24-latek rozpoczął kilkufazowy proces nakładania lakieru hybrydowego i jego utwardzania.
Oczywiście manicure hybrydowy nie mógłby się odbyć bez utwardzania lakieru pod specjalną lampą.
Manicure trwał ok. 40 minut. Po jego zakończeniu mogłam swobodnie założyć kurtkę, bez obaw, że zepsuję efekt.
Mija kolejny dzień, a paznokcie trzymają się doskonale. Efekt ma się utrzymać co najmniej 2 tygodnie.