Załóż firmę budowlaną. Zatrudnij ekipę Ukraińców i tyraj nimi przez kilka miesięcy. Obiecaj umowy i stawkę 12 złotych za godzinę. Nie zapłać im, nie przejmując się, że nie będą mieli pieniędzy przed świętami, oraz na powrót do domu. Wyłącz telefon i miej ich gdzieś. W obcym kraju będą się bali powiadomić policję i pewnie nie będą zbyt długo się upominać. Znajdź nowych Ukraińców i i ciesz się zaoszczędzonymi 27 tysiącami złotych.
Niedawno taka klasyka gatunku szemranego biznesu dotykała polskich gastarbeiterów w Niemczech oraz tych na zmywaku w Londynie. Dziś, niestety z sukcesami, niektórzy polscy przedsiębiorcy powielają ją w stosunku do pracowników z Ukrainy. W ponurym "hostelu" w podwarszawskim Wawrze płacze właśnie pięciu facetów, którzy marzyli o zarabianiu w Polsce.
– W domu dwójka dzieci, bez chleba, bo tata zamiast się opiekować pojechał na zarobek. A ja tu bez pieniędzy, z długiem za hostel. Nie wiem jak to wytłumaczę rodzinie. Przyjdzie chyba skoczyć do Wisły – martwi się Slobodan. Wtóruje mu Losza: – Tak nas oszukał, obiecywał pieniądze, a siedzimy tu w długach po uszy – dodaje.
– Jedzenia nie mamy, pracy też. Mam tylko nadzieję, że nie wszyscy Polacy oszukują. Każdy z nas ma ponad tysiąc złotych długu za życie i mieszkanie w Polsce. Może uda się jeszcze złapać jakąś pracę wyjść z długów – dodaje Andriej, pochodzący z Tarnopola szef ukraińskiej brygady robotników. Pracował wraz z kolegami na ulicy Brzeskiej w Warszawie. Zatrudniła ich spółka z o.o. należąca do Krzysztofa W. Jak się dziś okazało, to golas, którego firma powstała kilka miesięcy temu. Jest zarejestrowana w walącej się chałupie we wsi pod Gliwicami. A sam cwaniak ulotnił się nie zapłaciwszy pracownikom 27 tys. złotych.
Ukraińcy rozpoczęli prace w październiku. Po pierwszych trzech tygodniach dostali po 500 złotych i poklepanie po plecach: – Chłopaki, tak dobrze idzie wam robota, że będę brał kontrakty w Niemczech i Francji – zachęcał pracowników polski przedsiębiorca. Kiedy później przyszły kolejne terminy wypłat, kłamał w żywe oczy, że nie rozliczyła się z nim firma wykonawcza, zlecająca roboty. Wreszcie w grudniu, przed świętami, ulotnił się jak kamfora i wyłączył telefon, czyli klasyczne "całujcie mnie w... ". Tak sprawę relacjonuje pięciu pracowników z Ukrainy. Dramatycznie poszukują nowego zajęcia, bo przecież nie mogą wrócić do domu z pustymi rękami. Tym bardziej, że u rodziny zapożyczyli się, aby sfinansować wyprawę do Polski.
– Rodzina czekała na pieniądze z Polski. I co teraz powiem dzieciom, że nie dostaną pomarańczy, bo mi tutaj ktoś nie zapłacił – dodaje z żalem Andriej. Liczy że jeszcze zdąży dorobić przed wyjazdem. Bez Ukraińców nie obejdzie się już żadna budowa w Warszawie czy duża firma produkcyjna. Z kolei polscy majstrowie wypełnili lukę w miejscach pracy na budowach krajów Europy Zachodniej.
Sprawa pracowników z Ukrainy do złudzenia przypomina relacjonowane przed laty przez TVN "przygody" polskich pracowników wyjeżdżających do Anglii. Oszukani lądowali pod ścianą płaczu z ogłoszeniami pracy na czarno. To samo przeżył opisywany przez "Deutsche Welle" Tomasz Płonka. Ten Ślązak trzy lata temu wyjechał do Niemiec i na początek stracił 20 tys. euro. Tyle kosztowały niezapłacone roboty u nieuczciwych zleceniodawców zza Odry.
Powstała nowa drabina dziobania. Nas skubali na Zachodzie, teraz Polacy będą brać udział w wyzysku pracowników ze Wschodu. Opisywaliśmy historię Ukrainki, którą upokorzono tylko dlatego, że opublikowała ogłoszenie na stronie facebookowej "Praca w Krakowie".
Zjawisko rozwija się w zawrotnym tempie, bo według szacunków Narodowego Banku Polskiego w 2015 roku przez polski rynek pracy przewinęło się milion Ukraińców. Mogą u nas pracować legalnie przez 6 miesięcy, o ile pracodawca złoży w urzędzie pracy oświadczenie o tym, że chce zatrudnić obcokrajowca. Kandydat do pracy z Ukrainy może wówczas szybko dostać wizę i rozpocząć pracę. Ponieważ wiele branż boryka się z problemem znalezienia rąk do pracy, okazję do interesu zwietrzyli pośrednicy. Także ci mniej uczciwi.
Naiwnych Ukraińców oszuści łowią już na polskiej granicy, w przygranicznych miastach, albo na dworcach Lublinie, Przemyślu, Tarnowie, gdzie kończą trasy pociągi i autobusy z Ukrainy.
Opowiada nam o tym Uliana Vorobets, pracownica serwisu internetowego "Praca dla Ukrainy" która wcześniej pracowała za 1300 złotych miesięcznie. Po opłaceniu wynajęcia pokoju i innych „kosztów życia” na przeżycie zostawało jej 150 zł. By wysyłać rodzinie jakiekolwiek pieniądze, dorabiała lepiąc pierogi i sprzedając je po domach. Uciekła z „polskiego obozu pracy” pod Łodzią.
Tylko w 2015 roku w Warszawie czasowo zamieszkało 7 tys. Ukraińców poszukujących zatrudnienia, podaje w raporcie migracyjnym mazowiecki GUS. Analitycy na serio zainteresowali się pracownikami ze Wschodu, kiedy w 2014 roku okazało się, że wartość zgromadzonych przez nich oszczędności w polskich bankach przekroczyła 500 mln złotych. W 2015 roku ta kwota urosła do 900 milionów. To pieniądze zaoszczędzone kosztem wielkich wyrzeczeń.
Imigranci oszczędzają kosztem ograniczenia środków na noclegi i wyżywienie. Z uzyskanych 2000 zł przeciętny Ukrainiec wydaje w Polsce tylko jedną trzecią, a pozostałą część odsyła do domu. Łącznie w ciągu 2015 roku Ukraińcy zarobili w Polsce około 8,4 miliarda złotych, szacuje NBP.