Dzień przed Sylwestrem media społecznościowe zalewają memy, grafiki i zdjęcia, których tematem są postanowienia noworoczne. Z góry skazane na porażkę, nierealne, niedoścignione marzenia, które przekładamy z roku na rok, nie wierząc ani przez chwilę w ich spełnienie. Czy jest antidotum na tę fatalną sytuację? Tak! Ocena opisowa, zamiast bilansu sukcesów i porażek oraz spora dawka uczciwości. Jak wejść w nowy rok, by był lepszy od poprzedniego, pytamy Mieczysława Jaskulskiego, psychoterapeutę Laboratorium Psychoedukacji.
W ostatnich dniach w Internecie furorę robi pewien gif. Złożony jest z trzech zdjęć różnych ról Meryl Streep. Na pierwszym aktorka jest radosna, spokojna i pełna optymizmu – podpis zdjęcia brzmi "ja na początku 2016", na drugim zdjęciu widzimy Meryl zmęczoną, smutną i znudzoną z papierosem w dłoni – podpis to "ja na końcu 2016", a na trzecim zdjęciu pt. "ja w 2017" widzimy aktorkę, która zdecydowanym ruchem zdejmuje ciemne okulary, wygląda oszałamiająco i powala spojrzeniem pełnym pewności siebie i chłodu. Zdaje się, że sława tego obrazka sporo o nas mówi...
Ja bym się pod nim nie podpisał (śmiech). Ale faktycznie wiele osób wierzy, że zmiana daty ma magiczne właściwości.
A ma?
Może mieć.
Co to znaczy?
Zmiana daty daje do myślenia i działa na wyobraźnię. W końcu stary rok w kulturze to starszy pan, zgarbiony, z dużym metaforycznym bagażem, a nowy rok to silny, piękny wyprostowany mężczyzna, który przychodzi z pustymi rękami. Wiadomo kim chcemy być (śmiech). Jednak są tacy, którzy poprzez przypisywanie magicznych właściwości faktowi, że stary rok odchodzi, a przychodzi nowy po prostu spychają odpowiedzialność za swój los na przypadek. Ale są też ludzie, którzy dzięki temu, że rocznikowo są starsi o rok z dnia na dzień doświadczają pewnego rodzaju olśnienia.
Jak to?
Obserwuję u wielu osób przypadłość braku poczucia upływu czasu. Ludzie żyją zajęci swoimi sprawami, nie myślą o tym, że czas leci, świat się zmienia i oczekuje od nich czegoś innego niż np. 10 lat temu. Niestety, nie pocieszę czytelników frazesem, że młodość to stan umysłu. Jeśli ktoś ma poczucie, że lata lecą niezauważenie, a jego podejście do życia nie zmieniło się od 20. czy 30. lat, to raczej oznacza, że jest zdziecinniały, a nie wiecznie młody. Młodość to etap w życiu, po którym następuje dojrzałość i starość. To kolejny komunał. Jednak paradoksalnie, o wiele ciekawsze i bogate życie będziemy mieć jeśli się z tym pogodzimy i będziemy umieli się w tym odnaleźć. Zmiana daty powinna działać na wyobraźnię. Ci, którym wydaje się, że czas się zatrzymał nie żyją tu i teraz, a każdy powinien żyć tak jak wypada w wieku, w którym jest. Kiedy jesteśmy świadomi upływającego czasu, potrafimy go wykorzystać, potrafimy się cieszyć z tego, co nas spotyka. Bez tego wyobrażenia, życie przecieka nam między palcami, bo ciągle udajemy kogoś, kim nie jesteśmy. Zmiana daty ma szansę nam to uświadomić.
Z takim przekonaniem o swojej rzekomej młodości chyba bardziej przerazić...
Niemniej zbliża do prawdy o sobie, a bliższa znajomość z samym sobą to jedyny sposób na spełnienie.
Czyli nasze postanowienia noworoczne mogą nam nie wychodzić, bo nie są tak naprawdę nasze?
Można tak to ująć. Ludziom się myli kim są, a kim chcieliby być. Najważniejszy w planach na nowy rok jest realizm oraz motywacja – czy naprawdę chcemy tych zmian, czy może chcielibyśmy ich chcieć. Możemy np. marzyć o tym, że mamy ogromną wiedzę o filozofii, a po kilku pierwszych zdaniach każdego traktatu filozoficznego zasypiamy, bo tak naprawdę nic a nic nas to nie interesuje. Planując noworoczne zmiany łatwo jest też postawić się w sytuacji bezkompromisowych oczekiwań wobec siebie. Jeśli ktoś chce mieć szczupłą sylwetkę, ale nie znosi ćwiczeń, nie powinien oszukiwać się, że w przyszłym roku, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, pokocha siłownię i schudnie. Może zmusić się do ćwiczeń i osiągnąć cel, jednak ja polecam podchodzić do tego typu zmian z łagodnością i w tym konkretnym przypadku po prostu poszukać dyscypliny sportu, którą jednak polubimy. Inaczej z ambicji i marzeń zrobimy sobie tor przeszkód. Nawet jeśli uda się plan zrealizować, znienawidzimy to, co robimy. Tak jak to często bywa w pracy.
Jak zatem dobrze wejść w nowy rok, by planowane zmiany były realne?
Polecam zacząć od porządnego, szczerego podsumowania. Uczciwej oceny co nam się udało, a co nie i dlaczego tak się stało. Jednak od razu apeluję – niech to będzie ocena opisowa! Napiszmy o sobie esej, nie twórzmy formularza. Wycenianie swojej wartości na podstawie takiej punktacji to nie jest dobry pomysł. Chodzi o to, żeby samemu ze sobą przegadać wszystko, co się wydarzyło i nie zostawiać niezałatwionych spraw "bez komentarza". Wejście w nowy rok ma tą samą cechę stwarzania iluzji czystej karty. Tak jak dietę zaczynamy zawsze od poniedziałku, tak gruntowne zmiany od nowego roku. Ta symboliczna granica oddziela nas od przeszłości. Ma to swoje złe i dobre strony. W przypadku bilansu może zaszkodzić, bo prowokuje do machnięcia ręką na istotne wydarzenia z przeszłości, ale może też pomóc, bo pomaga nam wybaczyć sobie błędy. Jeśli długo nosimy się z żalem po wydarzeniu, z którego wyciągnęliśmy wnioski, zmiana daty może okazać swoją magiczną moc i uzdrowić nasze emocje.
Jednak nie stanie się to, jeśli nie pomożemy tej magii i nie staniemy ze swoimi błędami oko w oko?
Tak. Uczciwe i pokorne przemyślenie swoich porażek to zaklęcie, które tą magię wskrzesza.
Czy to oznacza, że przyczyny porażki są najcenniejszymi z życiowych drogowskazów?
Wszystkie emocje można traktować jak drogowskazy, bo są one naturalną konsekwencją naszych myśli i działań, są pierwotną reakcją sumienia, czymś na co w pierwszej chwili nie mamy wpływu. Obserwacja swoich stanów emocjonalnych w konkretnych sytuacjach sporo mówi o naszych pragnieniach, słabościach i wartościach. To doskonały sposób, by zbliżyć się do siebie, a to, jak wspominałem, klucz do sukcesu. Porażka uczy najwięcej, bo to kompilacja wielu składników naszego życia – nie tylko emocji, ale i decyzji, które podjęliśmy oraz myśli, które nam towarzyszyły. Poza tym zmierzenie się z wnioskiem, że popełniliśmy błąd zmusza nas do pokory, więc to również lekcja dojrzałości i akceptacji samego siebie. A przy okazji nadejścia nowego roku, łatwiej jest sobie te błędy wybaczyć.
Łukasz Jakóbiak, w rozmowie dla Bliss stwierdził, że porażka jest właściwie sukcesem, bo nie da się popełnić błędu siedząc na kanapie. Porażka z definicji świadczy o tym, że podjęliśmy jakieś działanie, że nie czekamy biernie na cud.
O ile porażką w naszym rozliczeniu nie będzie ta bierność właśnie. Porażka zostaje porażką i jeśli uznamy, że nie ma się czego wstydzić to należy też pamiętać, że nie ma się czym chwalić. Z porażką jest jak z bezwzględnym mówieniem prawdy – należy słuchać przekazu i brać do serca treści, ale nie zawsze wypada wypowiadać ją głośno. (śmiech)
Uczciwe rozliczenia można właściwe robić bez okazji...
Tak, ale tak jak wspominałem, zmiana daty do tego prowokuje. I nie są to jej jedyne magiczne właściwości. Dla osób pogrążonych w marazmie, depresji czy w życiowym chaosie każdy impuls, który może stać się przełomem jest ważny. To banał, ale nowa data i cała symbolika wkraczania w nowy rok przypomina, że zmiany są możliwe. Naprawdę nie każdy potrafi o tym pamiętać na co dzień. Wiele lat temu, kiedy byliśmy znacznie wierniejsi tradycjom, a praca czy edukacja nie była tak istotna jak dziś, ludzie żyli od święta do święta. Zawsze się na coś czekało – po Bożym Narodzeniu na karnawał, potem na Wielkanoc, dzieci żyją od wakacji do wakacji... Niektórym dorosłym może brakować takich punktów zaczepienia. Kiedy nie ma w planów i celu na najbliższą przyszłość łatwo zapomnieć, że po burzy wychodzi słońce.
W celu takiego pocieszenia niektórzy sięgają po horoskop.
I wcale nie jest to taki zły pomysł! O ile większości nie mieści się w głowie, że w gwiazdach zapisana jest ich przyszłość, o tyle horoskop piszą rozgarnięci ludzie z dobrymi intencjami. Horoskop może inspirować i podpowiadać, o ile wskazówek w nim zawartych nie zinterpretujemy wprost.
Pan czyta swój horoskop?
Długo w życiu nie miałem pojęcia jaki jest mój znak zodiaku... Ale teraz mi się zdarza. Zawsze mnie ciekawi co tam znajdę.
Ale przecież w większości przypadków horoskopy pisane są tak, by każdy bez względu na sytuację życiową mógł rady w nim zawarte "podciągnąć pod siebie"...
I co z tego, skoro te rady są i tak cenne? Z czytania horoskopów można się śmiać, ale niektórzy reagują tak, by zbagatelizować jego znaczenie. Horoskopy trafiają nieraz tam, gdzie boli najbardziej. A kiedy jak nie po Świętach, gdy zmuszeni byliśmy rozliczyć się z bliskości z rodziną, jesteśmy na to najbardziej wyczuleni? Jeśli autor horoskopu radzi, by czytelnik skupił się na rodzinie to w większości przypadków ma świętą rację – rodzina to istotna wartość.
A pozostała mniejszość?
Zakładam, że jest odsetek ludzi, którzy przesadnie angażują się w relacje i gdyby bardziej zajęli się sobą to i rodzina by skorzystała.
Czyli horoskopy są bezpieczne?
Tak, o ile, tak jak w przypadku noworocznej symboliki, nie zepchniemy na przepowiednie całej odpowiedzialności za nasz los. Symbole zawsze znaczą tyle, ile znaczą dla nas. Tak samo jak w przypadku ślubnej ceremonii – dla jednych to formalność, dla innych najważniejszy dzień w życiu. Mając świadomość, że czyniąc dany dzień czy wydarzenie rytuałem przejścia, możemy sobie bardzo pomóc.
To brzmi trochę jak sztuczki coachów – kiedyś jedna świeżo upieczona coacherka poleciła mi, bym za każdym razem gdy odniosę sukces w dziedzinie, na której mi zależy, kupowała sobie rzecz, która będzie symbolem tego sukcesu. Za każdym razem gdy odnosiłam porażkę, spoglądanie na tą rzecz miało wskrzeszać pozytywne uczucia i wzbudzać motywację. Czasem działało.
Za rzeczą, którą pani kupiła stały jakieś fakty, emocje – za nowym rokiem stoi czysta karta, którą sami będziemy zapisywać. Jak to zrobimy zależy wyłącznie od nas. To ta świadomość ma nam pomóc, nie wiara w to, że to, co dobre wydarzy się samo. Mieć los w swoich rękach to piękna sprawa. Zaufajmy, że zaczynamy zupełnie nowy rozdział, ale miejmy odwagę napisać go sami. Tego życzę sobie i wszystkim czytelnikom!
Mieczysław Jaskulski – absolwent Wydziału Socjologii Uniwersytetu Łódzkiego, od 1985r. pracuje jako psychoterapeuta. Certyfikowany psychoterapeuta Sekcji Naukowej Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego, posiada certyfikat trenera Polskiego Towarzystwa Psychologicznego. Szkolił się w ośrodku Synapsis oraz w Laboratorium Psychoedukacji. Zajmuje się terapią indywidualną i prowadzi warsztaty umiejętności psychologicznych. Członek kandydat Polskiego Towarzystwa Psychoterapii Psychoanalitycznej.