
Ślub - brać czy nie brać? Oto jest pytanie... Współczesnym parom spędza sen z powiek. Z jednej strony bardzo romantycznie jest twierdzić, że miłość nie wymaga potwierdzeń, deklaracji i klepania formułek. Z drugiej jednak chciałoby się mieć prawo do dziedziczenia, być traktowanym jak rodzina, no i czuć się tą jedyną, wyróżnioną, kimś więcej niż wszystkie poprzednie. Lecz znów - małżeństwo obciążone jest ogromem stereotypów, które, choć będziemy je odrzucać, w końcu i tak nas dopadną i będziemy musieli zmierzyć się z pytaniem: po co nam ten ślub? Odpowiedzi poszukujemy wraz z psychoterapeutą Mieczysławem Jaskulskim.
Miałam mężczyznę, z którym spędziłam 12 lat życia. Przez cały ten czas byłam przekonana, że to ten jedyny. Nie wyobrażałam sobie innego scenariusza dla nas niż ślub. Wiedział, że na to czekam, choć nigdy nie naciskałam. Zdawało mi się to oczywiste, bo wiele razy układaliśmy scenariusz naszego wesela i podróży poślubnej. Jednak na tym się kończyło, a Robert po prostu nie zdążył podjąć tej decyzji, póki nasze uczucie się nie wypaliło. Ja od dawna byłam gotowa na kolejny etap, on nigdy do niego nie dorósł. Gdybyśmy się pobrali, szybko byśmy się rozwiedli, bo niebawem po naszym rozstaniu okazało się, że Robert w błyskawicznym tempie związał się z o wiele młodszą dziewczyną. Dziś jestem szczęśliwą mężatką dojrzałego faceta, który od początku nie bał się poważnych decyzji.
Jestem po rozwodzie i z mojego doświadczenia małżeńskiego wyniosłam tylko tyle, że rozwód to koszmar. Żyjąc na kocią łapę, kiedy uczucie się wypala, można po prostu odejśc i nie przeżywać rozdrapywania ran na sali sądowej. Ślub nic nie znaczy, nie przynosi żadnych emocjonalnych korzyści. Mam fanastycznego faceta, którego bardzo kocham i niczego więcej mi nie potrzeba.
Mój mąż oświadczył mi się po 10 latach związku. Ślub nie zmienił między nami zupełnie nic, choć odegrał na pewnym etapie ważną rolę. Mieliśmy na swej drodze kilka kryzysów i jeden z nich był wywołany właśnie tym, że Łukasz mi się nie oświadczał. Do braku jego decyzji zaczęłam z czasem dopisywać ideologie, rodziły się wątpliwości, czy on na pewno jeszcze mnie kocha, czy wciąż traktuje mnie tak samo jak kiedyś, kiedy fruwały motyle i było dużo emocji. Ta niepewność doprowadzała mnie do obłędu, posunęłam się nawet do wymuszania decyzji o ślubie. Kilka razy byłam o krok od zdrady. Opamiętałam się w porę, mimo że czułam się skrzywdzona jego biernością. Potem nastał czas ciszy i wycofania – zrozumiałam, że kłótnie tylko pogarszają sprawę i nie chcę go stracić tylko dlatego, że on zwleka. Tylko dzięki temu, że wtedy odpuściłam dziś jesteśmy małżeństwem, które tak samo jak wcześniej przeżywa piękne chwile i kryzysy.
napisz do autorki: ewa.bukowiecka-janik@natemat.pl
