Ślub - brać czy nie brać? Oto jest pytanie... Współczesnym parom spędza sen z powiek. Z jednej strony bardzo romantycznie jest twierdzić, że miłość nie wymaga potwierdzeń, deklaracji i klepania formułek. Z drugiej jednak chciałoby się mieć prawo do dziedziczenia, być traktowanym jak rodzina, no i czuć się tą jedyną, wyróżnioną, kimś więcej niż wszystkie poprzednie. Lecz znów - małżeństwo obciążone jest ogromem stereotypów, które, choć będziemy je odrzucać, w końcu i tak nas dopadną i będziemy musieli zmierzyć się z pytaniem: po co nam ten ślub? Odpowiedzi poszukujemy wraz z psychoterapeutą Mieczysławem Jaskulskim.
Znany scenariusz: kilka lat razem, miłość kwitnie, decyzja o ślubie i bum – wszystko zaczyna się psuć. Inny, równie popularny: wiele lat razem, bez ślubu, uczucie w kryzysie, decyzja o ślubie i nagle się okazuje, że znów jesteśmy zakochani. Wygląda na to, że nowoczesne przekonanie, że "ślub to formalność" to mit?
Sam ślub to formalność, która prócz stanu cywilnego raczej niewiele zmienia. Ale to, co się w naszym przekonaniu za nim kryje, to już osobna historia... To my nadajemy mu znaczenie – jeśli nadzieje na zmianę na lepsze pokładamy wyłącznie w ślubie, to z góry jest ona skazana na porażkę. To nie jest magiczna ceremonia przejścia ze związku słabego w mocny. Chociaż rzeczywiście uroczystość może przynieść sporo dobrego.
Co na przykład?
Ceremonia nadaje związkowi wagi, a sam ślub poczucie wyłączności. To oficjalna deklaracja w obecności świadków. Jak by nie patrzeć, poważna sprawa.
Czyli jednak forma ma znaczenie.
Tak. Moje doświadczenia pokazują, że ludzie, którzy brali skromny ślub po cichu, bez ceremonii to nie były szczęśliwe pary. Wybierając taką "cichą" formę sami w swoich oczach chcieli zdegradować rangę małżeństwa, obniżyć moc tej deklaracji. Niby chcieli się pobrać, a tak naprawdę umierali ze strachu co będzie dalej. Ceremonia może uświadomić, że to, co się dzieje w naszym życiu dzieje się naprawdę, na poważnie, że to nie są żarty i zabawa w męża i żonę, lecz wybór, za którego konsekwencje jesteśmy odpowiedzialni.
A tyle się mówi o tym, że cichy romantyczny ślub narzeczeni biorą "dla siebie", a wystawne wesela są wyłącznie dla gości i na pokaz...
Z pewnością każdy z tych scenariuszy ma zastosowanie. Wersja, w której narzeczeni silą się na oryginalność, dbają o formę, zapominając o treści jest równie popularna. Wesele w ogóle sporo mówi o danej parze. Na przykład kiedy młodzi nie pozwalają rodzicom zapłacić za swoją uroczystość może to świadczyć o chęci oddzielenia się od nich nie tylko finansowo, ale i emocjonalnie – skoro rodzice płacili za wesele, to będą mieli prawo się wtrącać w dalsze życie itd. Dobra para podejmując decyzję o ślubie i biorąc się za organizację wesela nie przywiązuje wielkiej wagi do formy i do szczegółów. Wiadomo, że ślub to uroczystość rodzinna i fakt, że zmieniliśmy stan cywilny i tak w końcu wyjdzie na jaw, więc nie ma racjonalnych powodów, by pobierać się po cichu. Z kolei za wystawnymi weselami w stylu eleganckich eventów często kryją się kompleksy i chęć nadrobienia deficytów emocjonalnych.
Powiedzmy, że wesele się udało, umacniająca siła ceremonii zadziałała. Czy teraz nasza pozycja w związku jest pewna?
Jeśli przed ślubem nie była, to obawiam się, że nic się nie zmieniło...
Czyli małżeństwa nie są bardziej trwałe niż wolne związki?
Absolutnie nie dostrzegam takiej zależności.
A czy przypadkiem nie jest łatwiej podjąć decyzję o odejściu, kiedy ślubu nie ma? Jednak gdy nie łączy nas nic formalnie, a układa się źle to szybciej do głowy przychodzi myśl o rozstaniu. Kiedy jesteśmy po ślubie rozstanie wiąże się z rozwodem, sądem, podziałem majątku itd. Żeby podjąć takie kroki musimy być swej decyzji o wiele bardziej pewni niż w wolnym związku, który można zakończyć jednym słowem.
W takiej sytuacji ślub staje się zabezpieczeniem przed impulsywnym podejmowaniem decyzji. Problem w tym, że tak się nie zachowują dorośli. Tak postępują dzieci – kiedy coś idzie nie po ich myśli, zamiast szukać rozwiązania, zabierają zabawki i odchodzą. Ludzie dojrzali wiedzą, że kryzys to naturalna część związku. Warto przyjrzeć mu się, bo może się okazać, że za kryzysem jest życie w parze znacznie lepszej jakości. W tym sensie ślub jako czynnik zmuszający do refleksji przez utrudnienia formalne może wyprowadzić parę z kłopotów. Ale takie podejście bywa też pułapką, bo nad kryzysem trzeba pracować, a nie trwać w nim z myślą "nie rozwodzimy się, bo dzieci szkoda i trzeba byłoby dzielić mieszkanie". Przez brak pracy nad kryzysem i lękiem przed podjęciem decyzji o rozwodzie mamy wiele małżeństw, które żyją ze sobą mimo że poza formalnościami, nic ich nie łączy. A to chyba najgorszy wybór.
Zatem w jakiej sytuacji ślub wzmocni związek?
Ślub jest czymś, co działa nawet, kiedy go nie ma. Sam pomysł, by się pobrać zmusza do myślenia o związku jako o czymś poważnym, stałym, z przyszłością. Ślub to symbol, lecz niestety dla każdego może to być symbol czegoś innego – dla jednych zniewolenia, dla innych dożywotniej wierności, czy wyjątkowego uczucia. Jeśli związek tworzą dwie osoby, dla których ślub to symbol tego samego, to najprawdopodobniej konfliktów w tej kwestii nie będzie. Natomiast jeśli dla niego ślub znaczy coś zupełnie innego niż dla niej, to niestety, ślub, który ma z definicji łączyć, tę parę podzieli. Dlatego swoje wpływy ślub jako zjawisko odnotowuje już na samym wstępie – kiedy ona i on wyjaśnią sobie czym jest dla nich małżeństwo, będzie jasne, czy warto go brać, czy nie.
Przykładowo: ona chce ślubu, a on nie – czy taki konflikt jest do rozwiązania?
Oczywiście, wszystko zależy od tego, jakie mają powody. Jeśli ona ma finansowo-rodzinne, a on emocjonalne to radziłbym się zastanowić czy warto na ślub naciskać. Z kolei, jeśli dla niej ślub ma wartość emocjonalną, a dla niego nie ma żadnej, jest tylko papierkiem, to może ten mężczyzna powinien się zastanowić czy nie warto zmienić zdania, skoro ją kocha. Wszystko zależy od tego jak para traktuje małżeństwo. Jeśli dla kogoś obrączka i złożenie przysięgi oznacza wyłącznie ograniczenie wolności, to lepiej by się na małżeństwo nie decydował. W takiej sytuacji małżeństwo oznaczałoby działanie wbrew sobie, a to zawsze osłabia związek. Ślub zawsze powinien być decyzją obojga, dojrzałą i świadomą, wynikającą z miłości i chęci. Inaczej może wiele zepsuć. Ślub obnaża problemy. Znam wiele par, które były ze sobą wiele lat, potem postanowiły się pobrać i po chwili już brały rozwód.
Dlaczego?
Mieli różne oczekiwania wobec "życia po". Zdrowe związki i dobre małżeństwa tworzą ludzie, którzy godzą się na zależność od drugiej osoby i czerpią z niej korzyści. Tacy, którzy potrafią i brać i dawać, i mają z tego satysfakcję. Chcą poświęcić część swoich dotychczasowych zajęć na rzecz nowych, związanych z rodziną.
Chce pan powiedzieć, że dobre małżeństwo to wyrzeczenia? A co z wolnością w związku, o której tyle mówią psychologowie?
Wolność w związku jest ograniczona, możemy interpretować ją jak chcemy, ale od tego nie da się uciec. Zależność od drugiej osoby zawsze zniewala, nie całkowicie, ale jednak. Dobry związek stworzą ludzie, którzy się na to godzą, a nawet tego chcą.
Czyli zdrowy margines wolności dla każdej ze stron to mit?
Nie, oczywiście, że nie. Po prostu dobrze by było gdybyśmy w związek wchodzili świadomie, z wyboru, a nie np. dlatego, że tak wypada, czy ze strachu przed samotnością. Wówczas będzie dla nas jasne, że każdy wieczór spędzony poza domem jest wobec naszej rodziny czy współmałżonka nie w porządku. Że wakacje osobno nie świadczą dobrze o naszym związku itd.
To nowość. Sporo się jakiś czas temu mówiło, o tym, że zdrowy związek to związek z dużą dawką dystansu, a wakacje osobno mogą wskrzesić uczucie.
Pewnie od czasu do czasu, w niektórych przypadkach mogą. Ale dystans to jedno, a ucieczka to drugie. Obawiam się, że zbyt często za "marginesem wolności" i "zdrowym dystansem" stoją po prostu kłopoty z bliskością i prawdziwe, szczere zaangażowanie w budowanie więzi z rodziną. Z doświadczenia terapeutycznego wiem, że jeśli jedno z pary gdzieś na zewnątrz doświadcza uczuć, bez których nie może się obejść, a rodzina nie jest w stanie mu ich zapewnić, to znaczy, że nie dojrzał do bycia w związku. To dojrzałość jest kluczem do zrozumienia czym jest naprawdę zdrowy dystans i słuszny margines wolności.
Co to znaczy?
Ludzie dojrzali potrafią być samotni i w związku "nie przyklejają się" do drugiej osoby, nie uzależniają od niej w zupełności swojego stanu psychicznego. Zachowują niezależność emocjonalną i dzięki temu nie mają problemu z tym, by uzależnić od drugiej połówki np. formę spędzania wakacji czy wolnego popołudnia. Wolność jest dla nich naturalna, jest stanem umysłu, więc nie potrzebują o nią walczyć negocjując chociażby wyjście z kolegami na piwo. Jedno wyjście mniej lub więcej – jaka to różnica? Ważny jest mądry wybór – uznanie priorytetów. Jeśli wyjście z kolegami jest symbolem walki o wolność, to świadczy to o sporych problemach z dojrzałością, a nie o realnych kłopotach w związku.
Z trudem wyobrażam sobie, że mężczyzna, który przywykł do wychodzenia z kolegami rozważa, jak to świadczy o jego dojrzałości...
Pani zdaniem kobiety częściej miewają autorefleksje? A moim zdaniem w przedstawicielkach płci pięknej jest tyle samo dojrzałości, co w mężczyznach. Przykładowo: popularne określenie "singiel" czy "singielka" ostatnio dużo częściej spotykam w tej drugiej wersji. A w moim odczuciu to przeinterpretowanie samotności na stan, którym można się pochwalić. Oczywiście nie każdy człowiek, który żyje bez drugiej połówki cierpi z tego powodu, ale w dużej mierze single i singielki to osoby, które próbują przekuć w sukces fakt, że nie udało im się z nikim na stałe związać. Częściej to kobiety w ten sposób myślą, a to nie świadczy o dojrzałości i samoświadomości.
Czymś podobnym wydaje mi się twierdzenie wieloletnich par "ślub jest nam do niczego nie potrzebny". To jakby robienie cnoty z tego, że nie jest się w stanie podjąć decyzji o ślubie.
Tak, choć to też zależy od człowieka. Bycie w małżeństwie to stan ducha. Z pewnością są pary, które bez ślubu ten stan osiągnęły, więc ślub jako ceremonia jest im niepotrzebny. Ale faktycznie może być tak, że para za takim stwierdzeniem chowa swoje lęki.
Czego się boją przyszli-niedoszli małżonkowie?
Wszystkiego, co stoi za hasłem "ślub", a tak jak wspominałem, dla każdego to inne wartości. Czasem ogromne oczekiwania, z którymi pary nie chcą się mierzyć, bo boją się rozczarowania. Dyskusje o ślubie mogą obnażyć, czy para chce dalej razem być. Kiedy małżeństwa chce tylko jedno, pytanie "dlaczego nie chcesz ślubu?" znaczy "czy chcesz ze mną być?". Dlatego bardzo ważne jest by ze sobą szczerze i otwarcie rozmawiać. Powodów może być mnóstwo, częstym jest lęk przed odpowiedzialnością.
To absurd, przecież żyjąc razem i tak jest się odpowiedzialnym za związek.
Tak, ale to nie jest powiedziane głośno i oficjalnie. Często unikanie ślubu to strach przed porażką. Inaczej brzmi "rzuciła mnie dziewczyna", niż "rozwodzę się". Rozwód to wspólna odpowiedzialność, a za rozpad związku często winimy tylko jedną stronę, zazwyczaj tę drugą.
Kto bardziej potrzebuje ślubu – kobiety czy mężczyźni?
Nie mam pojęcia! Myślę, że wszyscy po równo, zależy od związku i od człowieka.
A nie wydaje się Panu, że to kobiety mają w dzisiejszych czasach większe parcie na zaręczyny?
Kulturowo tak się utarło, że to mężczyzna się oświadcza kobiecie, wyznając jej w ten sposób miłość i deklarując, że to ona jest tą jedyną i wyjątkową. Może to jest powód?
Każda kobieta chce się tak czuć! Zwłaszcza w dobie zmieniania partnerów czy partnerek z rosnącą częstotliwością...
Jeśli zaręczyny mają być sposobem na podbicie pewności siebie, czy pewności co do uczuć partnera to radziłbym się zastanowić, czy aby na pewno ta metoda jest słuszna. Bo za chwilę może się okazać, że sam pierścionek nie wystarczy...
Czyli potrzeba zaręczyn może być tak naprawdę potrzebą podbudowania swojej wartości?
Może tak być. Można też potrzebować ślubu z powodu poczucia niepewności ogólnie w życiu, wówczas ślub staje się gwarancją bezpieczeństwa. Inni z kolei definiują się przez rolę męża czy żony. Powodów może być milion, a niestety słuszny jest tylko jeden.
Jaki?
Zabrzmi to patetycznie, ale miłość. Dojrzała i szczera. W jej definicji mieści się bardzo wiele, a przede wszystkim to, że będzie to decyzja obustronna, jednogłośna i nieobciążona oczekiwaniami. Każdy związek jest jak owoc, który do stanu dojrzałości dochodzi nie tylko dzięki upływającemu czasowi, ale również dzięki dobrym warunkom atmosferycznym. Te warunki w związku to atmosfera szczerości i otwartości. Wówczas on i ona będą dojrzewać do życiowych decyzji razem, tworząc coś wspólnego. Dlatego nie do końca wierzę w dojrzałość uczuć par, które do normalnego życia potrzebują fajerwerków. Które ciągle jeżdżą albo w tropiki, albo na narty, a każdy wieczór spędzają na imprezach, koncertach, albo u znajomych. Nie wydaje mi się, by tacy ludzie, którzy cały czas swoją uwagę koncentrują na tym, co jest fajne na zewnątrz, mieli czas przyjrzeć się temu, co tak naprawdę jest w środku. Myślę, że ta "wystrzałowa" forma ich związku może świadczyć o tym, że to związek-wydmuszka.
Co to znaczy?
Że nie potrafią cieszyć się samą relacją, nie potrafią jej pielęgnować i ona im nie wystarcza do tego, by było fajnie. Nie potrafią rozmawiać, potrzebują więcej, dopada ich nuda i ogłuszają się.
Skojarzyło mi się to z zarzutem wobec małżeństw, że po ślubie to już się z domu nie wychodzi i znajomych nie spotyka. Jest to oczywiście mit, ale może właśnie ten zarzut kreują ci, którzy nie wyobrażają sobie życia bez atrakcji? Którzy nie rozumieją, że dobre małżeństwo potrafi się cieszyć prostym życiem i wolnym wieczorem spędzonym w domu?
Tak, być może tak jest, że ten mit na temat małżeństw tworzą ci, którzy do małżeństwa tak naprawdę nie dojrzeli. Dziećmi rządzi idea przyjemności – wolą mieć jeden cukierek od razu, niż 5 za tydzień. Dzieci nie liczą się z konsekwencjami swoich wyborów, i tak samo zachowują się ci, którzy tworzą związek na fundamentach wspólnych wyjazdów i imprez, zamiast na budowaniu realnej więzi emocjonalnej. Dorośli ludzie podążają za rozsądkiem i rozumieją, że poświęcenie doraźnej przyjemności może przynieść wiele dobrego za jakiś czas.
Zdaje się, że stereotypy na temat małżeństw oddaliły od decyzji o ślubie niejedną parę...
Stereotypy nie mają aż tak wielkiej mocy, jak nasze obserwacje i doświadczenia, zwłaszcza te z dzieciństwa. To, jak postrzegamy małżeństwo i związek w dużej mierze zależy od naszych rodziców. Od tego jak im się układa, czy są po ślubie, jak się traktują wzajemnie. Jeśli sami założyliśmy rodziny i mamy już dzieci, obserwując ich zabawy "w męża i żonę" z boku możemy zobaczyć własny związek jak w lustrze. Warto się temu przyjrzeć, można się bardzo zdziwić...
Mieczysław Jaskulski – absolwent Wydziału Socjologii Uniwersytetu Łódzkiego, od 1985r. pracuje jako psychoterapeuta. Certyfikowany psychoterapeuta Sekcji Naukowej Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego oraz certyfikat trenera Polskiego Towarzystwa Psychologicznego. Szkolił się w ośrodku Synapsis oraz w Laboratorium Psychoedukacji. Zajmuje się terapią indywidualną i prowadzi warsztaty umiejętności psychologicznych. Członek Polskiego Towarzystwa Psychoterapii Psychoanalitycznej.
napisz do autorki: ewa.bukowiecka-janik@natemat.pl
Miałam mężczyznę, z którym spędziłam 12 lat życia. Przez cały ten czas byłam przekonana, że to ten jedyny. Nie wyobrażałam sobie innego scenariusza dla nas niż ślub. Wiedział, że na to czekam, choć nigdy nie naciskałam. Zdawało mi się to oczywiste, bo wiele razy układaliśmy scenariusz naszego wesela i podróży poślubnej. Jednak na tym się kończyło, a Robert po prostu nie zdążył podjąć tej decyzji, póki nasze uczucie się nie wypaliło. Ja od dawna byłam gotowa na kolejny etap, on nigdy do niego nie dorósł. Gdybyśmy się pobrali, szybko byśmy się rozwiedli, bo niebawem po naszym rozstaniu okazało się, że Robert w błyskawicznym tempie związał się z o wiele młodszą dziewczyną. Dziś jestem szczęśliwą mężatką dojrzałego faceta, który od początku nie bał się poważnych decyzji.
Natalia, 35 lat
Ola, 28 lat
Jestem po rozwodzie i z mojego doświadczenia małżeńskiego wyniosłam tylko tyle, że rozwód to koszmar. Żyjąc na kocią łapę, kiedy uczucie się wypala, można po prostu odejśc i nie przeżywać rozdrapywania ran na sali sądowej. Ślub nic nie znaczy, nie przynosi żadnych emocjonalnych korzyści. Mam fanastycznego faceta, którego bardzo kocham i niczego więcej mi nie potrzeba.
Monika, 31 lat
Mój mąż oświadczył mi się po 10 latach związku. Ślub nie zmienił między nami zupełnie nic, choć odegrał na pewnym etapie ważną rolę. Mieliśmy na swej drodze kilka kryzysów i jeden z nich był wywołany właśnie tym, że Łukasz mi się nie oświadczał. Do braku jego decyzji zaczęłam z czasem dopisywać ideologie, rodziły się wątpliwości, czy on na pewno jeszcze mnie kocha, czy wciąż traktuje mnie tak samo jak kiedyś, kiedy fruwały motyle i było dużo emocji. Ta niepewność doprowadzała mnie do obłędu, posunęłam się nawet do wymuszania decyzji o ślubie. Kilka razy byłam o krok od zdrady. Opamiętałam się w porę, mimo że czułam się skrzywdzona jego biernością. Potem nastał czas ciszy i wycofania – zrozumiałam, że kłótnie tylko pogarszają sprawę i nie chcę go stracić tylko dlatego, że on zwleka. Tylko dzięki temu, że wtedy odpuściłam dziś jesteśmy małżeństwem, które tak samo jak wcześniej przeżywa piękne chwile i kryzysy.