Czy tego chcemy, czy nie, Święta to czas, kiedy nasze relacje z ważnymi dla nas osobami bierzemy pod lupę. Sięgamy pamięcią czasów dzieciństwa i wszystkich Wigilii przy rodzinnym stole, nawet tych, z którymi wiążą się często trudne wspomnienia. Nie zliczę ile razy słyszałam, że dla wielu, to najgorszy czas w roku… Łatwiej więc nie pamiętać albo rzucić się w wir świątecznych przygotowań – gotowania, kupowania prezentów, sprzątania czy pracy – by choć przez moment nie myśleć o tym, jak daleko nam do siebie. Dlaczego to takie trudne? Rozmawiam o tym z Mieczysławem Jaskulskim – psychoterapeutą Laboratorium Psychoedukacji.
1. Bliskość to słowo, którego lubimy używać, ale faktycznie nie wiemy co się za nim kryje,
2. Realna bliskość polega na byciu z drugim człowiekiem, razem z jego wadami i zaletami,
3. Bliskość to dawanie swojego czasu i uwagi drugiemu człowiekowi, tak aby on faktycznie tej naszej obecności doświadczył,
4. Naukę bliskości warto rozpocząć od umiejętności rozpoznawania potrzeb swoich i drugiej osoby.
Mam przekonanie, że bliskość to słowo ‘wytrych’. Niby oczywiste, niby wszyscy wiedzą, ale koniec końców nie ma jasności czym naprawdę jest.
Właśnie, to słowo, którego znaczenie wydaje się dość oczywiste, ale nie ma jednak swojej psychologicznej definicji. Ludzie, często mówiąc o bliskości, identyfikują się tylko z tą częścią drugiego człowieka, która im się podoba, którą akceptują. Natomiast realna bliskość polega na byciu z kimś, kto nie jest idealny, ale mimo tego przeważa rodzaj sympatii i czegoś dobrego, co się między ludźmi wydarza. To jest dojrzała bliskość.
Mnie podoba się definicja, według której, bliskość między ludźmi jest wtedy, kiedy znają swoje zalety, ale też wady, jednak nie wykorzystują ich przeciwko sobie.
Tak, bliskość jest też rodzajem zaufania, kiedy mogę się odsłonić przed drugim człowiekiem i nie bać się zranienia. Wtedy można mówić o prawdziwym związku czy relacji, bo człowieka nie da się podzielić na pół i wybrać tylko tej jego części, która jest fajna, i z którą jest nam przyjemnie.
A kiedy możemy mówić o bliskości w rodzinie?
Każdy z nas ma swoją miarę bliskości. Uczymy się tego od dziecka, wynosimy z domu, najczęściej jako powielenie lub zaprzeczenie relacji z rodzicami. Dzieci są blisko organicznie. Potrzebują dotyku, przytulenia, poczucia, że mama przyjdzie zawsze, na każde zawołanie.
Kiedy dorośniemy, warto zadać sobie pytanie, co faktycznie oznacza dla nas bliskość w relacjach rodzinnych. Jak ją rozumiemy, jak możemy być blisko innych, ale też jaka jest nasza potrzeba bliskości, zwłaszcza taka, w której możemy dawać, nie tylko brać. Definicja bliskości zawsze będzie subiektywna, bo odnosi się do naszych potrzeb.
Wie Pan, myślę, że nie zastanawiamy się nad tym zbyt dużo, a potem zdarza się taki czas jak święta, który generalnie ‘z urzędu’ związany jest ze spotkaniem i wspólnym stołem i z tym, że jesteśmy razem, a więc też bliżej. I wtedy zaczynają się schody…
Tak, kulturowo jest to czas, kiedy powinniśmy być razem. I często stan relacji rodzinnych jaki mamy zbudowany z bliskimi, w święta skupia się jak w soczewce. Dla jednych będzie to faktycznie czas radości, dla innych powód do dużego wysiłku spędzenia świąt w otoczeniu ludzi, z którymi niekoniecznie chce się być. Inne pytanie, jakie należy sobie zadać, to czy święta to zadanie, które należy wykonać, czy może w tym czasie ważniejszy jest kontakt ze sobą…
No właśnie, poruszył Pan bardzo istotną kwestię. Mam przed oczami obraz z mojego rodzinnego domu: Mama nie wychodzi z kuchni przez cały tydzień, gotując od rana do wieczora. Towarzyszy temu stres, bo mama chce nam dogodzić, a my stresujemy się tym, że ona gotuje zamiast być z nami.
Nie musi tak być. Zawsze mamy wybór.
To prawda, ale czy nie sądzi Pan, że żyjemy w czasach, w których media narzucają nam obraz tego, jak powinno wyglądać nasze życie? Wystarczy przyjrzeć się reklamom. Wszystkie prezentują wyidealizowany obraz rodziny, który w rzeczywistości rzadko kiedy istnieje, bo przecież w relacjach międzyludzkich nigdy tak nie jest.
Ma Pani na myśli fastfoodyzację życia. Zgadzam się. Wokół nas jest mnóstwo papierowych, cukierkowych obrazków, które są niezwykle pociągające, ale jednocześnie płytkie, bardzo fasadowe i niezdrowe. Przecież znamy takie sytuacje z życia, kiedy na pozór fantastyczna rodzina nagle się rozpada. Wtedy wszyscy zadają sobie pytanie "dlaczego?", przecież oni tworzyli taki wspaniały obraz. Owszem, ale to właśnie była tylko fasada. Prawda o życiu jest taka, że nawet w najlepszych związkach i rodzinach, dzieją się trudne rzeczy i tylko umiejętność bycia z tymi dobrymi i trudnymi daje gwarancję pełnego związku. Każda skrajność jest zła, a każda idealizacja kończy się dewaluacją. Więc z relacjami jest tak jak ze zdrowiem. Raz na jakiś czas warto się wsłuchać w swój organizm, pójść do lekarza, czasem poddać leczeniu, bo wcześnie wykryta choroba jest uleczalna. Tak samo jest ze związkami. Zwracanie uwagi na różne trudne aspekty, na to, co nas uwiera, może rani, czego nie było, a co się pojawiło i wczesne identyfikowanie objawów, może zapobiec oddaleniu się od siebie.
Poza tym, czasy zawsze jakieś są. Tak było od zawsze. Owszem, obecnie liczy się bezrefleksyjna konsumpcja, ale to nie znaczy, że równie bezrefleksyjnie mamy temu ulegać. Życie polega też na umiejętności zatrzymania się i zadania sobie pytania "zaraz, ale o co tutaj chodzi". Czy na przykład święta to lukrowany obrazek rodzinnego spotkania, czy może mają one bardziej znaczenie duchowe w kontekście spotkania z bliskimi, prawdziwego kontaktu z nimi…
W naszej rozmowie przewijają się słowa klucze. Zaczęliśmy od bliskości, ale nie ma bliskości bez uważności i obecności.
Brak uważności i wewnętrznego rozeznania mogą sprzyjać nakręcaniu spirali stresu. Zatrzymanie się, umiejętność niepoddawania się impulsom, zachowanie trzeźwości umysłu, są oznaką dojrzałości, która z kolei chroni nas przed zamieszaniem świata zewnętrznego. Pomaga dojść do tego, co dla nas ważne, a przede wszystkim do tego, co w życiu wartościowe. W kontekście świąt, uważność skierowana do wewnątrz pozwoli nam zadać sobie pytania: jak chcemy spędzić ten czas, z kim, co jest ważne w tym czasie, czy faktycznie gotowanie i sprzątanie, czy może jednak coś innego. Chociaż to niezwykle trudno dostrzec, ale my naprawdę mamy wybór. Możemy wziąć to, co dla nas dobre.
To, o czym Pan mówi, to domena ludzi dojrzałych…
Dojrzałość zawsze pomaga.
To prawda, ale jednak, jak zestawię to, o czym wcześniej rozmawialiśmy, z tym co znam z własnego podwórka, i gdybym zaproponowała mamie, że może część ja ugotuję albo może, żeby ugotować o połowę mniej, to myślę, że mama pewnie by sobie mogła z tym nie poradzić…
Ale może pani odebrałaby mamie coś w ten sposób, może mama to lubi?
No właśnie! Czyli w bliskości chodzi nie tylko o uważność, ale też o umiejętność rozpoznawania cudzych potrzeb.
Bliskość to pewien rodzaj ścierania się moich potrzeb i czyichś potrzeb, które najczęściej są przecież bardzo różne. Jeśli potrafię rozpoznać potrzeby nie tylko swoje, lecz także drugiego człowieka, można mówić już o pewnej dojrzałości wewnętrznej. Nasuwa się tutaj typowa opowieść ze szkoleń, kiedy mąż i żona rozmawiają o tym, gdzie chcą pojechać na wakacje. Jedno chce w góry, drugie nad morze. Oczywiście dochodzi do impasu, bo wydaje się niemożliwe połączenie jednego i drugiego. Na szczęście oboje w miarę szybko reflektują się i zaczynają rozmawiać o swoich potrzebach. Nagle okazuje się, że żona chce pojechać nad morze, ponieważ potrzebuje wygrzać się w słońcu, a mąż w góry, ponieważ wspinanie się daje mu poczucie wolności i pokonywania własnych ograniczeń. Jak Pani myśli, co dalej robią?
Znajdują sensowne rozwiązanie, które pozwoli połączyć potrzeby jednego i drugiego?
Tak! Nagle okazuje się, że znając potrzeby drugiego człowieka i własne, można znaleźć rozwiązanie, które w pełni je zaspokaja, a które nie jest kompromisem. I wtedy jadą na przykład do górskiego spa, gdzie ona może się wygrzewać na słońcu i w wodzie, a on może wspinać się po górach. Proste prawda?
Wręcz banalne.
Nazwanie własnych i cudzych potrzeb jest podstawą do tego, żeby się porozumieć, żeby być blisko. Ludzie bardzo często mówią o bliskości, ale potem okazuje się, że im nie wychodzi. Nie wychodzi im, bo najczęściej nie potrafią rozmawiać o swoich potrzebach, nie potrafią ich nazywać. Co oznacza dla ciebie bliskość, to znaczy, co byś ode mnie chciał, chciała? Ludzie tego nie robią, nie pytają się o potrzeby, ponieważ boją się, że będą musieli je zaspokoić. To oczywiście nie jest prawdziwe. Potrzeby są jedynie potrzebami, i to nie znaczy, że wszystkie trzeba zaspokoić. Dziecko pisząc list do świętego Mikołaja wymienia listę prezentów, co jednak nie oznacza, że Mikołaj wszystkie przyniesie. Potrzeba to nie jest rozkaz. Bliskość bez rozpoznawania potrzeb nie funkcjonuje. Czy możemy je nawzajem zaspokoić, czy też możemy je jakoś przeformułować? Czy w pewnych granicach możemy spotykać się blisko, a w pewnych dalej? W związku czy w przyjaźni. Może różnice zwyczajne musimy zaakceptować? To ważne, żeby umieć rozpoznawać własne potrzeby.
Elementem bliskości jest też obecność i kiedy przychodzą mi na myśl różne świąteczne obrazki, to pojawia się też między innymi taki, gdzie ludzie zamiast razem porozmawiać prędzej pooglądają telewizję.
Tak, trzeba jednak wziąć pod uwagę, że oni wspólnie tę sytuację tworzą, i że to nie dzieje się tylko w święta, ale przecież musi się dziać na co dzień. Więc jeśli razem je stworzyli, to tylko razem mogą je zmienić. Jedna osoba sama nie zmieni. Żeby zmienić cokolwiek, należy zamiast szukać winy, najpierw zrozumieć jak to się u nas dzieje, skąd to się bierze.
I co się dzieje, kiedy taka refleksja przychodzi?
Wtedy pojawia się możliwość, żeby zamiast narzekać, zrobić z tego ciekawy rodzaj poznawania siebie i faktycznego usłyszenia perspektywy drugiego człowieka. Wtedy mamy szansę otworzyć dyskusję, w której jest miejsce na przedstawienie swoich stanowisk, jak rozumiemy różne rzeczy, a nie na kłótnię kto ma rację. To jest dojrzała ciekawa dyskusja, gdzie różnice mogą zbliżyć.
Czym jeszcze jest obecność?
Pamiętam ze szkoły, z moich czasów, kiedy nauczyciele sprawdzając obecność często mówili "obecny ale nieprzytomny". Tak też jest z obecnością, a właściwie z przytomnością. Jestem jako ktoś, kto słucha, jestem jako ktoś, kto się dzieli tym, co się ze mną dzieje, jestem dla ciebie i daję ci tą moją obecność odczuć. Chodzi w tym o autentyczność, o jakąś prawdę, którą ten drugi człowiek poczuje. Bez uważności nie ma dojrzałości.
Dlaczego wolimy żyć nieprzytomnie?
Przeważnie nieprzytomność chroni nas przed czymś dla nas trudnym i przykrym. To świetny mechanizm obronny. Nie można wtedy przeżywać przykrych uczuć, poczucia winy z powodu własnego postępowania, strachu, itp. Nieprzytomność jest stanem ‘patrzę, ale już nie widzę”, jest po prostu ucieczką, po to, by się obronić przed tym, czego nie chcemy zobaczyć czy poczuć.
Podobno to, co najcenniejszego, można dać drugiemu człowiekowi – to czas i uwaga…
I to są akurat dobra organiczne, których nie kupimy w żadnym supermarkecie, bo mamy je w sobie. To relatywnie mało kosztuje, ale dla drugiego, ważnego dla nas człowieka jest absolutnie bezcenne.
Co by Pan powiedział wszystkim tym, którzy teraz czytają naszą rozmowę, i mają refleksję czy potrzebę przeżycia tego czasu dobrze i blisko z rodziną, mężem, rodzeństwem czy dziećmi? Jak stworzyć w sobie przestrzeń na to, by było ciut uważniej, by zrobić krok w stronę drugiego człowieka.
By zrobić krok, trzeba wiedzieć w jakim kierunku. Dobrze byłoby więc najpierw zapytać swoich bliskich, co będzie krokiem w ich stronę. Co możemy dla nich zrobić by poczuli naszą bliskość, dobre chęci, ciepło i zaangażowanie. To rodzaj wykazania się uważnością na innych. To jest być może krok do kolejnych lepszych świąt i w ogóle do lepszej codzienności w relacjach z innymi.
Mieczysław Jaskulski – absolwent Wydziału Socjologii Uniwersytetu Łódzkiego, od 1985r. pracuje jako psychoterapeuta. Ma certyfikat psychoterapeuty Sekcji Naukowej Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego oraz certyfikat trenera Polskiego Towarzystwa Psychologicznego. Szkolił się w ośrodku Synapsis oraz w Laboratorium Psychoedukacji. Zajmuje się terapią indywidualną i prowadzi warsztaty umiejętności psychologicznych. Jest członkiem – kandydatem Polskiego Towarzystwa Psychoterapii Psychoanalitycznej.