Petru i Kijowski sprawili, że Jarosław Kaczyński ma powody do radości. Im słabsza jest opozycja, tym rządy Prawa i Sprawiedliwości będą dłużej trwały. Prezes PiS w przypływie dobrego humoru może dziś wystawić liderom opozycji certyfikat poświadczający, że oto są opozycją autoryzowaną przez samego Jarosława Kaczyńskiego. Taką, która jest, bo nawet fasadowa demokracja powinna mieć jakąś opozycję, ale zupełnie nieszkodliwą.
Rok temu Prawo i Sprawiedliwość zaczynało dopiero się rozkręcać w rządzeniu i nic nie zapowiadało tego, jak wielkie zmiany zajdą w Polsce, już wówczas pojawiła się grupa ludzi, dla których idee wolności i demokracji były ważniejsze od siedzenia przed telewizorem. Z satysfakcją patrzyłem na ludzi stojących na mrozie i wykrzykujących hasła „wolność-równość-demokracja”, bo miałem poczucie, że nie jestem sam. Z nadzieją patrzyłem na liderów opozycji i Mateusza Kijowskiego, że oto są ludzie, którzy pociągną za sobą tłumy i zmuszą PiS do tego, żeby zaprzestał łamania prawa i konstytucji.
Dziś mam poczucie straconej szansy. Liderzy KOD i Nowoczesnej, dwaj ludzie na których tysiące patrzyły z nadzieją zachowali się gorzej niż politycy PiS. Gorzej, bo akurat oni mieli wnieść na polską scenę polityczną coś nowego, świeżego, czystego. Nową jakość. Okazuje się, że zamiast tego swoimi poczynaniami sprawili, że PiS tylko umocnił się na swoich stanowiskach i wszelka zmiana, o ile wciąż jest możliwa, nie nastąpi w najbliższej, łatwej do przewidzenia przyszłości.
Wpadki liderów Ryszard Petru przez rok zaliczył kilka wpadek. Widział światełko w tunelu, choć wszyscy go ostrzegali, że to pędzi pociąg pancerny kierowany przez Jarosława Kaczyńskiego. Zdarzały mu się lapsusy językowe, czasem popisał się swoją niewiedzą. Ale walczył, o wolność, o demokrację. Tak mi się przynajmniej wydawało.
Dziś już nie mam tej pewności. Nie chodzi mi o wyjazd posła Petru do Portugalii. Niech sobie jeździ gdzie i z kim chce, z żoną, klubową koleżanką albo i z całym zespołem pieśni i tańca „Mazowsze”, jeśli taka wola. Problemem jest to, jak zachował się po powrocie. Jedną wypowiedzią zdewastował wszystko to, co mówiono o zjednoczonej opozycji, o wspólnym proteście. Mówiąc o tym, że na poziomie Senatu trzeba rozmawiać o poprawkach do ustawy budżetowej przekreślił trud tych wszystkich, którzy od 16 grudnia protestowali w Parlamencie i pod Sejmem.
Bo rację na poseł Arkadiusz Myrcha, który stwierdził w rozmowie z naTemat, że jakiekolwiek rozmowy o poprawkach do budżetu oznaczają, iż w praktyce legitymizuje się ustawę budżetową uchwalaną po nocy na Sali Kolumnowej. Czy po to od tygodni posłowie opozycji udowadniali, że nie było kworum, i że tego dnia wszystkie ustawy przepchnięto z pogwałceniem prawa, żeby teraz mówić o poprawkach do nich? To zupełnie tak, jakby odkupić swój własny samochód od złodzieja, który go nam wcześniej ukradł.
Petru jest politykiem. To trudny zawód, zwłaszcza jeśli jest się szefem ugrupowania. Walcząc o dobro państwa nie może zapominać o dobru własnej partii. Problem w tym, że gdy zjednoczona opozycja walczy ramię w ramię o dobro nadrzędne, jakim jest poszanowanie demokracji, wszystkie inne sprawy powinny zejść na plan dalszy. Nie może być tak, ze aby przykryć nieszczęsny wypad do Portugalii lider Nowoczesnej rzuca jakieś propozycje bez uzgodnienia tego z zresztą opozycji. Czyniąc tak jedynie umacnia Prawo i Sprawiedliwość.
Donald Tusk powiedział kiedyś, że jako premier nie ma z kim przegrać. Dziś to samo może śmiało powiedzieć Jarosław Kaczyński. Nie dlatego, że jest tak silny i wspaniały, ale dlatego, że opozycja jest tak słaba i podzielona. Bo choć na wiecach idą razem, to nie tworzą jednej drużyny. Każdy gra dla siebie. PSL walczy o przetrwanie jako partia polityczna, a Petru i Schetyna rozdzierają między siebie te resztki elektoratu, które jeszcze mają nadzieję, że któraś z tych partii będzie w przyszłości zdolna wysadzić PiS z siodła.
Otóż nie będzie. Bo nawet połączone mają niewiele większe poparcie niż partia rządząca. Przy takim rozkładzie sił większe znaczenie ma to, że ktoś dostał 500+ niż to, czy rząd łamie zasady demokratycznego państwa. Opozycja przez ostatni rok nie zrobiła nic, żeby odzyskać zaufanie Polaków. Jest nawet gorzej niż było.
Cień padł na komitet
Na naszych oczach pryska właśnie mit Komitetu Obrony Demokracji. Jasne, że KOD to nie tylko Mateusz Kijowski, to tysiące działaczy, to 16 regionów ze swoimi szefami. Wszyscy wykonują wspaniałą robotę, nie brak im zaangażowania. Ale nie da się ukryć, że od teraz cała Polska będzie patrzeć na KOD przez pryzmat lidera ruchu. Lidera, który właśnie idzie na dno...
Bohaterem został trochę z przypadku. Przypadkowa osoba, wokół której zaczęły się zbierać tłumy. Pewnie, że ludzie nie przychodzili na marsze KOD dla Kijowskiego, tylko w obronie demokracji. I może wciąż będą to robić. Ale KOD już nie jest i nigdy nie będzie tym samym ruchem, którym był jeszcze kilka dni temu. Kiedy lider stracił wiarygodność, rzuci się to cieniem na całym KOD.
Pod Sejmem wciąż pikietują ludzie, którzy nie tracą nadziei i woli walki. W Sejmie swoje dyżury pełnią posłowie opozycji. Zapowiadają, że protest będzie trwał przynajmniej do 11 stycznia, a może i dłużej. Ale żaden protest nie będzie skuteczny bez lidera. Takiego, którego nie trzeba się będzie wstydzić, takiego, który porwie za sobą tłumy, takiego, który będzie wzbudzał strach utraty władzy u Jarosława Kaczyńskiego. Niestety, opozycja straciła rok na poszukiwanie takiego człowieka. I co gorsza, nawet nie widać nikogo na horyzoncie.