Coraz więcej plotek i spekulacji narasta wokół relacji nowego prezydenta USA Donalda Trumpa i jego żony Melanii. Feministki wskazują, że ich związek to wręcz "podręcznikowy przykład" patriarchalnej więzi konserwatywnego macho z dużo młodszą żoną – opartej na podległości i silnym uzależnieniu kobiety. Obserwując państwo Trumpów i porównując z partnerskim związkiem Obamów, nie tylko amerykańscy wyborcy mogą mieć mętlik w głowie. To jakby dwa różne światy i dwie różne kultury.
Media wprost prześcigają się w publikowaniu artykułów, zdjęć i filmików, które pokazują, że za fasadą związku Trumpów, musi się wręcz kotłować od negatywnych emocji. Melania otwierająca sobie sama drzwi limuzyny i taszcząca prezent dla Obamów; wymieniająca z mężem chłodne spojrzenia; te wszystkie ich szorstkie gesty i kwaśne miny – taki obraz dociera do milionów ludzi, którzy bacznie obserwują pierwszą parę Ameryki.
Gdzieś w tle tych informacji pojawia się milczenie, brak własnego zdania Pierwszej Damy i usprawiedliwianie w kampanii kompromitujących wpadek męża.
Amerykanie przyzwyczaili się do stylu Obamów
Amerykanie przez ostatnie lata przyzwyczaili się do małżeństwa Obamów, którzy bardzo otwarcie okazywali sobie uczucia, do ich luźnego stylu, uśmiechów i częstych żartów. Ale także do wzajemnego szacunku i partnerstwa.
Dla obywateli USA ich miłość była czymś oczywistym – zawsze trzymali się za ręce i obejmowali, publicznie komplementowali, często żartowali ze swojego związku. I choć pewnie było w tym dużo socjotechniki, PR-u i pracy ekspertów od wizerunku, to styl Trumpów kompletnie rozmija się z zachowaniem, do którego przywykli Amerykanie.
Większość komentujących jest zgodna, że małżeństwo Trumpów nie wgląda na szczęśliwe. Nawet ich pierwszy taniec z dnia inauguracji prezydentury spotkał się z krytyką, bo wyglądał na zbyt sztywny, wystudiowany i skrojony jedynie pod publiczkę. Dziennikarze zajmujący się high life’m wskazywali, że Melania faktycznie wyglądała bardziej jak pozująca do zdjęć modelka – którą była przez wiele lat, niż jak kochająca żona tańcząca z mężem.
Pikanterii tej prywatnej sferze życia Trumpów dodają „newsy” kolportowane przez plotkarskie serwisy oraz tabloidy. Niektóre z nich sugerują nawet, że pierwsza para USA może wkrótce przestać nią być w sensie formalnym i wprost piszą o możliwym rozwodzie. Internauci atakują Melanię, że związała się z kontrowersyjnym mężem dla pieniędzy, więc teraz z trudem musi go znosić, że dała się uwięzić w złotej klatce. A liberalne media prześcigają się w tłumaczeniu, że amerykańskie społeczeństwo, zmęczone przedłużającym się kryzysem, poświęciło równouprawnienie i legitymizowało seksizm w Białym Domu.
Nie zamieszkają w Białym Domu
Wskazówką, że w małżeństwie Trumpów nie dzieje się najlepiej, była informacja, że Melanie nie zamieszka z Donaldem. Co najmniej do przyszłego lata, bo wraz z ich synem, Baronem, mają pozostać w Nowym Jorku, gdzie ten ma kończyć szkołę. Duże emocje budzą w związku z tym relacje Trumpa z córką, Ivanką. Tajemnicą poliszynela jest, że córka jest ulubienicą, prawą ręką i faworytką polityka. To ona ma zamieszkać w Białym Domu zamiast Melanii.
Ponoć Ivanka i Melania od lat są skonfliktowane. Z drugiej strony, baczni obserwatorzy rodziny Trumpów twierdzą, że Melania na własne życzenie miała stać się elementem gry politycznej, z której nie ma odwrotu. Wiele wpisów sugeruje, że chce jedynie tego, co najlepsze dla syna, Barona, no i...świętego spokoju. Tego ostatniego na pewno nie zazna w świetle jupiterów i wszędobylskich paparazzi, którzy obserwują każdy jej krok. Szczególnie po zaprzysiężeniu męża na prezydenta.
Trzykrotnie żonaty miliarder wielokrotnie podkreślał, że ma do kobiet słabość. Jest też wobec nich ordynarny i obcesowy. Nawet swoją córkę określił mianem "piece of ass" ("kawał d*py"). Jeszcze w trakcie kampanii na Twitterze pozwolił sobie na kąśliwą uwagę, że "skoro Hillary Clinton nie może usatysfakcjonować swojego męża, to nie powinna zakładać, że potrafi usatysfakcjonować Amerykę". Nawiązał tym samym do romansu Billa Clintona, który lata temu prawie pozbawił go prezydentury. Trump obnosi się z tym, że jeśli podoba mu się kobieta, to "po prostu podchodzi do niej i zaczyna ją całować".
Melania broniła męża po zarzutach o seksizm
W kampanii prezydenckiej wiele kontrowersji wywołały słowa żony Donalda Trumpa, która broniła go przed zarzutami molestowania seksualnego. Sugerowała, że jej mąż nie napastował kobiet, tylko one same narzucały mu się "licząc, być może, na otrzymanie pracy". – To się odbywało przy mnie. Widziałam, jak niektóre dają mu swój numer telefonu – tłumaczyła. Miała pretensje do mediów, że zanim opublikowały relacje kobiet, „nie sprawdziły ich przeszłości”.
Proszona o skomentowanie nagrania rozmowy Trumpa z pracownikami telewizji, w czasie której chwalił się, że kobiety pozwalają mu na wszystko, bo jest gwiazdą, nie dała się zbić z tropu (Trump powiedział wówczas m.in., że może kobietę „złapać za c...ę” i używał innych wulgarnych określeń). – Powiedziałam już mężowi, że to jest język nie do przyjęcia. Byłam zaskoczona, bo to nie był człowiek, którego znam – oświadczyła wtedy Melanii.
Jej zdaniem, mąż został w rozmowie „podpuszczony” do intymnych zwierzeń przez gospodarza programu telewizyjnego Billy'ego Busha. – To było takie gadanie chłopców. Nie wiem nawet czy Donald wiedział, że jest włączony mikrofon – oceniła. – Donald – kontynuowała – jest bezpośredni, zawsze mówi jak jest, ale ja wiem, że on szanuje kobiety.
Nie potrzebuję współczucia
Pytana, dlaczego 68 procent Amerykanów, jak mówiły sondaże, wierzy kobietom oskarżającym jej męża o napastowanie seksualne, oświadczyła: – Mój mąż jest dżentelmenem. Nigdy by tego nie zrobił. Wszystko to było zorganizowane.
Ale może rozczulanie się nad biedną Melanią nie ma sensu? Może sama w wyrachowany sposób zaakceptowała swoją rolę u boku męża i godzi się z konsekwencjami tego wyboru? – Ludzie, którzy mnie nie znają, myślą sobie: "Och, jaka ona jest biedna". A ja nie chcę współczucia. Potrafię znieść wszystko – mówiła w jednym z wywiadów.