Kroplą, która przelała czarę, była sprawa 6-letniej dziewczynki, która najpewniej była wykorzystywana seksualnie. Ale nieprawidłowości ponoć było znacznie więcej. Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej wyjaśnia, dlaczego dokonuje zmian w kwestii zagranicznych adopcji.
Dziennikarz zajmujący się tematyką społeczną, polityczną i kryminalną. Autor podcastów z serii "Morderstwo (nie)doskonałe". Wydawca strony głównej naTemat.pl.
Sprawa stała się głośna, gdy syn dyrektorki Krajowego Ośrodka Adopcyjnego Towarzystwa Przyjaciół Dzieci w emocjonalnym poście na Facebooku poinformował, że los tej placówki właśnie został przesądzony. "Dobra Zmiano! Będziesz się smażyć w piekle!!! Wierz mi!!!" – tymi słowami zakończył wpis o tym, że Ośrodek najpewniej czeka likwidacja.
– Niech syn pani Barbary Passini tak kategorycznie nie osądza minister Rafalskiej. Decyzję podjęła i tak moim zdaniem za późno. A miejsca w piekle starczy i dla niego – w ten sposób na wpis Pawła Passiniego zareagował pan Mariusz, który od kilkunastu lat wraz z żoną prowadzi rodzinę zastępczą. Jego zdaniem adopcje zagraniczne zasłużenie nie mają dobrej prasy, bo dobro dziecka wcale nie jest tu na pierwszym miejscu.
"Wiedzą, co mają za uszami"
Pozytywnego zdania o zagranicznych adopcjach przeprowadzonych przez TPD nie ma też wiceminister rodziny, pracy i polityki społecznej, Bartosz Marczuk. To on w ubiegłym tygodniu zakomunikował przedstawicielom Krajowego Ośrodka Adopcyjnego, że placówka ta nie znalazła się na liście uprawnionych do przeprowadzania adopcji międzynarodowych. Według psycholog Izabeli Rutkowskiej, Kierownik Sekcji ds. Adopcji Zagranicznej, wiceminister nie przedstawił żadnych powodów. – Usłyszałam: "bo taka jest nasza decyzja" – mówiła nam Rutkowska.
Bartosz Marczuk zapewnia jednak, że przedstawiciele Ośrodka świetnie zdają sobie sprawę, z czego wynika to postanowienie. – Oni doskonale wiedzą, co mają za uszami. Zawiedliśmy się na ich pracy – wyjaśnia wiceminister w rozmowie z naTemat.
Zdaniem Bartosza Marczuka, przedstawiciele Ośrodka TPD tylko "udają niewiniątka", tymczasem rozmowy o nieprawidłowościach przy prowadzonej przez nich adopcji odbyły się już przed miesiącem. Chodzi o bulwersującą sprawę 6-latki, która trafiła do adopcji w USA. Dziecko miało być wykorzystywane seksualnie, o czym stronę polską zaalarmowali Amerykanie. Nie zrobił tego przez blisko cztery miesiące TPD.
Według resortu, Ośrodek zataił przed MRPiPS tę informację, mimo że wiedział, iż jedno z dzieci w ogóle nie trafiło do rodziny, do której miało trafić. – Gdy spytałem ich w grudniu, co zrobili w tej sprawie od września, wzruszali ramionami, zasłaniając się procedurami. A przecież gdybyśmy wiedzieli o tym wcześniej, moglibyśmy zrobić szybciej rzecz podstawową, czyli za pośrednictwem MSZ ustalić, co dzieje się z drugim dzieckiem – mówi Marczuk. Dodaje, że MRPiPS zrobił to od razu gdy uzyskał od Amerykanów informację o tym, że dziecko zostało porzucone przez adopcyjnych rodziców.
"Możemy nad tym ubolewać"
– Ale w tym nie ma żadnej naszej winy – zarzeka się Izabela Rutkowska i podkreśla, że przecież każda decyzja o zagranicznej adopcji wymaga akceptacji Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej oraz sądu.
Psycholog z Ośrodka TPD przyznaje, że niedobrze się stało, iż dziewczynkę w USA przekazano z rodziny do rodziny. Zaznacza jednak, że nie było to żadne porzucenie, a readopcja. – To było dziecko z trudnymi zachowaniami i rodzina, która zdecydowała się na adopcję, wiedziała o tym. Możemy ubolewać nad tym, że ta rodzina zdecydowała się na taki krok, ale odbyło się to legalnie – przyznaje Rutkowska.
To, że katolicki, to bez znaczenia
W adopcji tej pośredniczyła amerykańska agencja, która utraciła już akredytację. Jak mówi wiceminister Bartosz Marczuk, adopcje prowadzone przez tę agencję budzą szereg wątpliwości. Ich wyjaśnianiem zajmie się teraz Diecezjalny Ośrodek Adopcyjny w Sosnowcu. Zapewnia przy tym, że fakt, iż jest to ośrodek katolicki, nie ma żadnego znaczenia.
A sprawa 6-latki to nie wszystko. Jak twierdzi pan Mariusz, rodzic zastępczy, takich nietrafionych adopcji jest dużo więcej. – Chłopiec, który był u nas przez ponad rok, został wysłany do adopcji we Francji. Adopcja nie doszła do skutku, bo chłopiec bardzo protestował, Francuzi zrezygnowali i dziecko wróciło do Polski – opowiada pan Mariusz. Mimo tych problemów, chłopiec przygotowywany jest do kolejnej adopcji, tym razem do USA. – Cała wina za tę nieudaną adopcję spadła na nas, zostaliśmy zawieszeni jako rodzina zastępcza – nie kryje żalu pan Mariusz. Jego zdaniem ukrócenie zagranicznych adopcji to słuszny cel. Ministerstwo zaś, przekonując do tego pomysłu, przedstawia dane:
Jednak ten argument Izabela Rutkowska obala bardzo łatwo: te statystyki nie oddają stanu faktycznego. – Orzeczenie o niepełnosprawności to dokument, którego wiele dzieci nie posiada, bo nie przeszły całej procedury z tym związanej. Ale to nie oznacza, że są one w pełni zdrowie. Generalnie do adopcji zagranicą przekazywane są dzieci, które nie mają szans na znalezienie rodziny u nas, z bardzo dużymi problemami – zapewnia Rutkowska.
Obok Rosji i Ukrainy
Szefowa Sekcji ds. Adopcji Zagranicznej w Ośrodku TPD przyznaje, że postanowienie ministerstwa odbiera jako decyzję polityczną. Nie rozumie, jak resort może przekreślić 27 lat dobrej pracy pod wpływem jednego zdarzenia. – Przecież zdarza się, że coś złego dzieje się w rodzinach zastępczych, ale nikt z tego powodu nie zamyka nagle wszystkich Powiatowych Centrów Pomocy Rodzinie i nie zwalnia wszystkich pracowników socjalnych – argumentuje. Ministerstwo tłumaczy, że Polska ma zupełnie dobry system pieczy zastępczej i nie ma powodu, aby wysyłać własne dzieci zagranicę (choć nawet z ministerialnych statystyk wynika, że rodzin zastępczych specjalistycznych, zajmujących się dziećmi ze specjalnymi potrzebami, jest o wiele za mało; w 2015 takich rodzin było tylko 253 na ogólną liczbę niemal 39 tys. rodzin zastępczych).
W swoim komunikacie resort podkreśla też, że na adopcje zagraniczne godzą się głównie kraje azjatyckie i afrykańskie, a w Europie – obok Polski – Rosja i Ukraina. Jak wynika ze statystyk w USA, w latach 1999-2015 z Rosji do rodzin w Stanach przekazano ponad 46 tys. dzieci, z Ukrainy prawie 11 tys., niemal 3 tys. dzieci pojechało do USA z Rumunii, a ponad 2 tys. z Bułgarii. Natomiast z Polski do Ameryki przekazano do adopcji ponad 1200 dzieci.
Widać wyraźnie, że na takie adopcje decydują się głównie państwa dawnego bloku wschodniego i może rzeczywiście nadszedł czas, aby się odciąć od tej przeszłości. Jednak z drugiej strony - nie brak opinii, że adoptowane dzieci przede wszystkim muszą być szczęśliwe i dobrze zaopiekowane. I czy szczęśliwe będą w Polsce, czy poza Polską - to już sprawa drugorzędna.
Napisz do autora: tomasz.lawnicki@natemat.pl
Reklama.
Udostępnij: 283
Bartosz Marczuk
wiceminister rodziny, pracy i polityki społecznej
Dążymy do tego, aby zmniejszyć liczbę adopcji zagranicznych. Dlatego nie ma potrzeby, aby nadal istniały trzy ośrodki upoważnione do przeprowadzania adopcji międzynarodowych. Wystarczy nam jeden. Dlatego zdecydowaliśmy się na Katolicki Ośrodek Adopcyjny w Warszawie, a nie na dwa pozostałe? Wojewódzki Ośrodek Adopcyjny w Warszawie prowadzi centralną bazę dzieci zakwalifikowanych do adopcji i on pozostaje w grze. A Ośrodek TPD odpadł, bo nie mamy do niego zaufania. To merytoryczna ocena, poparta analizą.
Izabela Rutkowska
Kierownik Sekcji ds. Adopcji Zagranicznej Krajowego Ośrodka Adopcyjnego Towarzystwa Przyjaciół Dzieci
Amerykanie adoptowali dwie dziewczynki. To były siostry, obie dość trudne, w obu przypadkach były podejrzenia, że dzieci były molestowane seksualnie. Dziewczynki, wbrew temu, co twierdzi ministerstwo, wyjechały stąd zupełnie legalnie. Na miejscu jednak siostry rozdzielono, jedna z dziewczynek została przekazana pod opiekę innej rodzinie. My o tym rozdzieleniu dowiedzieliśmy się od szeryfa w USA, gdy tam zaistniało podejrzenie, że dziewczynka ta została wykorzystana seksualnie. Przeprowadzono badanie, które wykazało, że ona ma bardzo poważne obrażenia ginekologiczne, które musiały powstać jeszcze w Polsce. A ta dziewczynka była przed adopcją w rodzinie zastępczej.
Bartosz Marczuk
wiceminister rodziny, pracy i polityki społecznej
Ośrodek w Sosnowcu wybraliśmy wyłącznie po to, aby dokończył 8 rozpoczętych procedur adopcyjnych. Są to adopcje, jakie prowadziła agencja z USA, która kompletnie zawaliła to zadanie. Zdecydowaliśmy się na placówkę w Sosnowcu, bo chodziło nam o to, żeby to był ośrodek pod każdym względem niezależny, także towarzysko, od trzech pozostałych, które do tej pory zajmowały się adopcjami zagranicznymi. Ponadto wymagamy od Amerykanów w tej sprawie ponadstandardowego działania. Mają nam m.in. raportować co miesiąc przez pół roku po wyjeździe dzieci, co się z nimi dzieje, ponadto zastrzegliśmy sobie prawo do kontaktu z adopcyjnymi rodzicami.
Z ogólnej liczby dzieci adoptowanych w procedurach adopcji zagranicznych jedynie ok. 20 proc. z nich posiada orzeczenie o niepełnosprawności.