
Pozytywnego zdania o zagranicznych adopcjach przeprowadzonych przez TPD nie ma też wiceminister rodziny, pracy i polityki społecznej, Bartosz Marczuk. To on w ubiegłym tygodniu zakomunikował przedstawicielom Krajowego Ośrodka Adopcyjnego, że placówka ta nie znalazła się na liście uprawnionych do przeprowadzania adopcji międzynarodowych. Według psycholog Izabeli Rutkowskiej, Kierownik Sekcji ds. Adopcji Zagranicznej, wiceminister nie przedstawił żadnych powodów. – Usłyszałam: "bo taka jest nasza decyzja" – mówiła nam Rutkowska.
Dążymy do tego, aby zmniejszyć liczbę adopcji zagranicznych. Dlatego nie ma potrzeby, aby nadal istniały trzy ośrodki upoważnione do przeprowadzania adopcji międzynarodowych. Wystarczy nam jeden. Dlatego zdecydowaliśmy się na Katolicki Ośrodek Adopcyjny w Warszawie, a nie na dwa pozostałe? Wojewódzki Ośrodek Adopcyjny w Warszawie prowadzi centralną bazę dzieci zakwalifikowanych do adopcji i on pozostaje w grze. A Ośrodek TPD odpadł, bo nie mamy do niego zaufania. To merytoryczna ocena, poparta analizą.
– Ale w tym nie ma żadnej naszej winy – zarzeka się Izabela Rutkowska i podkreśla, że przecież każda decyzja o zagranicznej adopcji wymaga akceptacji Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej oraz sądu.
Amerykanie adoptowali dwie dziewczynki. To były siostry, obie dość trudne, w obu przypadkach były podejrzenia, że dzieci były molestowane seksualnie. Dziewczynki, wbrew temu, co twierdzi ministerstwo, wyjechały stąd zupełnie legalnie. Na miejscu jednak siostry rozdzielono, jedna z dziewczynek została przekazana pod opiekę innej rodzinie. My o tym rozdzieleniu dowiedzieliśmy się od szeryfa w USA, gdy tam zaistniało podejrzenie, że dziewczynka ta została wykorzystana seksualnie. Przeprowadzono badanie, które wykazało, że ona ma bardzo poważne obrażenia ginekologiczne, które musiały powstać jeszcze w Polsce. A ta dziewczynka była przed adopcją w rodzinie zastępczej.
W adopcji tej pośredniczyła amerykańska agencja, która utraciła już akredytację. Jak mówi wiceminister Bartosz Marczuk, adopcje prowadzone przez tę agencję budzą szereg wątpliwości. Ich wyjaśnianiem zajmie się teraz Diecezjalny Ośrodek Adopcyjny w Sosnowcu. Zapewnia przy tym, że fakt, iż jest to ośrodek katolicki, nie ma żadnego znaczenia.
Ośrodek w Sosnowcu wybraliśmy wyłącznie po to, aby dokończył 8 rozpoczętych procedur adopcyjnych. Są to adopcje, jakie prowadziła agencja z USA, która kompletnie zawaliła to zadanie. Zdecydowaliśmy się na placówkę w Sosnowcu, bo chodziło nam o to, żeby to był ośrodek pod każdym względem niezależny, także towarzysko, od trzech pozostałych, które do tej pory zajmowały się adopcjami zagranicznymi. Ponadto wymagamy od Amerykanów w tej sprawie ponadstandardowego działania. Mają nam m.in. raportować co miesiąc przez pół roku po wyjeździe dzieci, co się z nimi dzieje, ponadto zastrzegliśmy sobie prawo do kontaktu z adopcyjnymi rodzicami.
Z ogólnej liczby dzieci adoptowanych w procedurach adopcji zagranicznych jedynie ok. 20 proc. z nich posiada orzeczenie o niepełnosprawności.
Szefowa Sekcji ds. Adopcji Zagranicznej w Ośrodku TPD przyznaje, że postanowienie ministerstwa odbiera jako decyzję polityczną. Nie rozumie, jak resort może przekreślić 27 lat dobrej pracy pod wpływem jednego zdarzenia. – Przecież zdarza się, że coś złego dzieje się w rodzinach zastępczych, ale nikt z tego powodu nie zamyka nagle wszystkich Powiatowych Centrów Pomocy Rodzinie i nie zwalnia wszystkich pracowników socjalnych – argumentuje. Ministerstwo tłumaczy, że Polska ma zupełnie dobry system pieczy zastępczej i nie ma powodu, aby wysyłać własne dzieci zagranicę (choć nawet z ministerialnych statystyk wynika, że rodzin zastępczych specjalistycznych, zajmujących się dziećmi ze specjalnymi potrzebami, jest o wiele za mało; w 2015 takich rodzin było tylko 253 na ogólną liczbę niemal 39 tys. rodzin zastępczych).
Napisz do autora: tomasz.lawnicki@natemat.pl