Jeśli kliknęliście w tekst, bo lubicie pośmiać się z nawyków wielkomiejskich lemingów, tym razem nie będzie to takie proste. Za, nie ukrywajmy, pretensjonalnym określeniem skin coaching nie stoi bowiem armia ryczących pięćdziesiątek, które dzień zaczynają od jogi twarzy i wygłaszania afirmacji „Jestem zwyciężczynią i kocham swoją cerę”.
Dziennikarka, najczęściej piszę o trendach, mediach i kobietach. Czasem bawię się w poważne dziennikarstwo, czasem pajacuję. Można się pomylić.
Skin coaching to zintegrowane podejście do dbania o skórę, które zamiast szybko pozbywać się doraźnych problemów, jak wypryski czy przebarwienia, stara się dotrzeć do ich przyczyn. Dlatego w skin coachingu zwraca się uwagę na styl życia (m.in. aktywność fizyczną, poziom stresu) i odpowiednią dietę, jako elementy równie ważne w dbaniu o cerę, co dobór kosmetyków.
To typowy trend slow beauty, gdzie nie ma zabiegów-cudów i obowiązkowych pakietów drogich kremów. Najbardziej liczy się cierpliwość, systematyczność, ale przede wszystkim poznanie własnej skóry i jej potrzeb, tak, żeby raz na zawsze zrezygnować z usług dermatologa i kosmetyczki.
Bożena Społowicz dwadzieścia lat temu była jedną z wielu absolwentek pomaturalnego studium kosmetycznego. Jako 21-latka otworzyła swój pierwszy salon urody, jednak czuła, że w pewnych aspektach brakuje jej wiedzy. Postanowiła iść na studia związane z wykonywanym przez nią zawodem i fascynującą ją dziedziną. Kosmetologię studiowała w Bielsku-Białej i w Krakowie, z czasem zdecydowała się na podyplomowe studia z chemii i technologii kosmetyków, nie przestając przy tym pracować w zawodzie. Dużo eksperymentowała z kosmetykami, ale też wpływem diety i codziennych nawyków na stan skóry. Dziś jej twarz jest najlepszą wizytówką jej kompetencji.
Pomysł na pracę z klientkami w szerszym zakresie zrodził się przypadkiem. Podczas jednego ze spotkań znajoma opowiadała Bożenie, że wprowadzenie nawet pozornie drobnych zmian w dbaniu o urodę jest dla niej bardzo trudne. Usiłuje przekonać się i przyzwyczaić do nowego nawyku, a potem wraca do starego przyzwyczajenia i jest na siebie wściekła. Bożena zaczęła ją wypytywać, co mogłoby ją zmotywować i pomóc wytrwać w postanowieniu, radzić od czego zacząć i układać plan pielęgnacji. Koleżanka wybuchnęła śmiechem i powiedziała, że czuje się jakby rozmawiała nie z kosmetolożką, a z coachem, tyle że od skóry.
Niewinny żart z czasem zaczął kiełkować w głowie Bożeny, która zaczęła zastanawiać się nad tym, czego naprawdę potrzebuje od kosmetologa współczesna kobieta i doszła do przewrotnego wniosku, że potrzebuje… nie potrzebować jego usług. Niebawem zaczęła pracować jako pierwsza w Polsce skin coacherka. Dziś ma grono wiernych klientek, a nakładem wydawnictwa Znak właśnie ukazała się jej pierwsza książka – „Skin coach. Twoja droga do pięknej i zdrowej skóry”.
Podstawą skin coachingu jest, podobnie jak w przypadku wizyty u zwykłego kosmetologa, określenie typu skóry w zależności od głębokości usytuowania naczyń krwionośnych i ilości wydzielania sebum (skóra tłusta lub sucha, Społowicz skórę mieszaną uważa za chwyt marketingowy). Następnie do tej podwójnej klasyfikacji dodaje się typ najczęstszych problemów wynikających z negatywnego wpływu środowiska lub/i niewłaściwej pielęgnacji – skóra problematyczna (z wypryskami), interaktywna (skłonna do podrażnień, uczuleń), hiperpigmentacyjna (z przebarwieniami) i przedwcześnie starzejąca się.
Kolejną częścią wizyty (w książce zastąpionej tzw. „Kołem skóry” ze wskazówkami dotyczącymi wypełniania) jest wywiad dotyczący codziennych nawyków bezpośrednio wiążących się ze stanem skóry, jak liczba ciepłych posiłków spożywanych w ciągu dnia, częstotliwość picia alkoholu, ilość snu. Potem skin coach przeprowadza tzw. detoks kosmetyczki, dobierając nowe kosmetyki pielęgnacyjne i podpowiadając jak wybierać je samodzielnie w przyszłości.
Bardzo ważne są też porady dotyczące antyoksydacji i ochrony przed promieniowaniem słonecznym. Przez 2-3 miesiące osoba będąca pod opieką coacha konsultuje się z nim, wyjaśnia wątpliwości, przychodzi na wizyty kontrolne. To nie jednorazowy zabieg, ale proces, który ma na celu poprawę jakości skóry, ale przede wszystkim wyrabianie krok po kroku nowych nawyków i wiedzy o kosmetykach dobrych dla danego typu skóry.
Opróżnianie kosmetyczki
Polki mają tendencję do kupowania zbyt dużej ilości kosmetyków pielęgnacyjnych, często zupełnie niepasujących do ich typu cery. Dzięki temu czujemy się zadbane i wydaje się nam, że robimy dla siebie coś dobrego. Tymczasem kolejny krem, to nie to samo, co nowe szpilki na poprawę humoru. To raczej nadprogramowa dawka chemii, którą wcześniej czy później zaaplikujemy. Przypadkowemu kremowi bliżej, niż do wspomnianych szpilek, jest raczej do chipsów i coli.
Testowanie kosmetyków na sobie nie jest więc najlepszym pomysłem, podobnie jak słuchanie rad blogerek czy koleżanek – trądzik czy przebarwienia mogą mieć u różnych osób zupełnie inne podłoże.
Jednym z sekretów pięknej skóry jest kosmetyczny minimalizm. Do skutecznej pielęgnacji twarzy wystarczą jedynie 2-4 kosmetyki, w zależności od tego ile czasu i pieniędzy chcemy na nią przeznaczyć. W wersji podstawowej wystarczy delikatny produkt do mycia twarzy i jeden dobry krem. Co ciekawe, do mycia cery tłustej skin coach zaleca, odradzane przez wiele lat w pielęgnacji twarzy mydło (ale z naturalnych składników, z wysoką zawartością olejów). Przed zakupami nowych kosmetyków najlepiej podliczyć koszty wszystkich tych posiadanych już maseczek, peelingów i toników, żeby przekonać się ile pieniędzy wydawałyśmy i rozbić tę kwotę pomiędzy kilka porządnych produktów z krótkimi składami.
Takie podejście może wydawać się dziwne po latach bombardowania reklamami coraz to nowych specyfików na poszczególne części ciała i pory dnia. Skin coach przekonuje, że po właściwym oczyszczaniu nie potrzebujemy nawet kremu na noc, ponieważ skóra jest w stanie zregenerować się sama. Przed drobnoustrojami i grzybami zabezpiecza ją płaszcz hydrolipidowy, który działa jak naturalny krem, natłuszczając naskórek i zapobiegając utracie wody. Tyle że większość kobiet ma uszkodzoną barierę ochronną na skutek niewłaściwej pielęgnacji, głównie nieodpowiedniego mycia.
Jeśli po odstawieniu kremu do twarzy, skóra jest nieprzyjemnie napięta i przesuszona, nie oznacza to bynajmniej, że bezwzględnie potrzebujemy naszego kremu, a raczej, że zaburzył on naturalne funkcje skóry i nie powinnyśmy do niego wracać. Najlepsze kosmetyki są najczęściej ręcznie robione z naturalnych składników i mało inwazyjne, dlatego stosowanie ich to cały proces, a efektów zazwyczaj nie zobaczymy po dwóch dniach czy nawet dwóch tygodniach. Żeby w pełni poznać działanie kosmetyku powinniśmy używać go nawet półtora miesiąca.
Ważnym elementem skin coachingu jest tzw. detoks kosmetyczki, służący przeanalizowaniu stosowanych dotychczas specyfików, pozbyciu się ich nadmiaru i wyeliminowaniu na zawsze z listy zakupów tych, które nam nie służą. Najpierw należy pogrupować kosmetyki pielęgnacyjne do ciała i twarzy w zależności od funkcji – nie potrzeba nam trzech szamponów i pięciu kremów na dzień. Najlepiej nie robić przypadkowych zapasów kosmetyków tylko dlatego, że coś ładnie pachniało czy było akurat w promocji i powstrzymać się od wyprawy do drogerii do momentu zużycia zapasów. Potem czas, żeby wziąć się za bary ze składami naszych słoiczków i tubek.
Zdaniem Społowicz nie ma wielu składników, których powinniśmy bezwzględnie wystrzegać się w kosmetykach, ponieważ niektóre składniki, jak np. olej palmowy mogą mieć zarówno dobre, jak i złe działanie, w zależności od sposobu pozyskania, jakości i procenta zawartości. Składy kosmetyków warto sprawdzić w specjalnych wyszukiwarkach objaśniających poszczególne substancje na stronach takich jak kosmetologia.com.pl (po polsku) i www.cosdna.com (wersja angielska).
Czego unikać przy zakupach kosmetycznych:
PARAFINY
Mają działanie natłuszczające i hamują ucieczkę wody z naskórka, jednak z czasem zaburzają funkcję barierową skóry, przesuszają i przyspieszają starzenie.
– olej parafinowy (Paraffinum Liquidum)
– wazelina (Petrolatum)
– Cera Microcristallina
– olej mineralny (Mineral Oil)
SLS i SLES
Substancje ułatwiające mieszanie wody z tłuszczem i brudem, powinny być stosowane jedynie w kosmetykach spłukiwalnych, jak szampony, które mają kontakt ze skórą tylko chwilę, niszczą barierę ochronną.
– Sodium Lauryl Sulfate
– Magnesium Lauryl Sulfate
– Ammonium Lauryl Sulfate
– Sodium Cetearyl Sulfate
(i podobne substancje)
PARABENY
Konserwanty odpowiedzialne za hamowanie w kosmetykach rozwoju grzybów i niektórych bakterii, doprowadzają do podrażnień, rozszerzają naczynia krwionośne, zaostrzają trądzik różowaty.
– Methylparaben
– Ethylparaben
– Propylparaben
– Butylparaben
(i nazwy w których występuje jeden z powyższych członów)
TALK (talc)
Pochodna krzemianu magnezu pochłaniająca wilgoć (pot) i substancje tłuszczowe (np. sebum), używana głównie w produktach do makijażu. Codzienne stosowanie kosmetyków na bazie talku przyczynia się do występowania wykwitów i podrażnień skóry, zaburza czynności wydzielnicze skóry. Substancji przypisuje się działanie rakotwórcze. W kosmetykach został dozwolony do stosowania wyłącznie w ograniczonym stężeniu.
Po pierwsze: banalna woda
„Pij wodę” to znany banał powtarzany przez dietetyków, trenerki fitness i koleżanki z pracy. Społowicz również podkreśla na każdym kroku jak istotny jest to nawyk dla wyglądu skóry i zaznacza, że jeśli nie mamy nadmiaru czasu czy środków najlepiej zacząć zmianę podejścia do dbania o urodę właśnie od nawyku picia wody. Skuteczniej niż niejeden krem utrzymuje odpowiedni poziom nawilżenia skóry i przyspiesza przepływ krwi przez naczynia włosowate, co sprzyja oczyszczaniu.
Odczarowuje też używanie do mycia twarzy wody z kranu i uważa, że przynajmniej raz na dobę, niezależnie od typu skóry, powinno się ją myć przy jej użyciu. Oczywiście najlepszym wyborem będzie płukanie twarzy wodą destylowaną lub przegotowaną, ponieważ zawarte w tzw. kranowej związki metali mogą wchodzić w niepożądane interakcje ze skórą.
Wodą można też rozcieńczać często zapychające pory mleczka do demakijażu, a zamiast wacików stosować gaziki, które można kupić w każdej aptece. Są świetnym peelingiem i rewelacyjnie doczyszczają twarz. Unikać należy za to wilgotnych chusteczek do demakijażu, przeważnie naszpikowanych konserwantami.
Po drugie: SPF
Filtry to chemia, którą kładziemy na skórę, jednak nie są nawet w połowie tak szkodliwe, jak szkody w DNA komórek, które może wywołać promieniowanie słoneczne uszkadzające włókna kolagenu i elastyny. Już po jednym dniu nieostrożnego przebywania na słońcu organizm traci 20 proc. kolagenu skórnego. Zmarszczki i bruzdy widoczne przedwcześnie na twarzy często wcale nie są wynikiem procesu fizjologicznego starzenia się organizmu, a jedynie skutkiem fotostarzenia się skóry.
Oczywiście pamiętamy o filtrach podczas wakacji, ale zdaniem skin coacha powinnyśmy używać ich codziennie od marca do października, niezależnie od wieku. Nie ma zdrowej opalenizny ani bezpiecznego opalania, a jego skutki często widać dopiero po kilku latach, gdyż dawki UVA kumulują się w organizmie. Filtr zawarty w podkładzie czy pudrze w kremie w letnie dni nie jest wystarczającą ochroną.
Kobiety ze skórą skłonną do przebarwień powinny stosować wysokie filtry (powyżej 30 SPF) bezwzględnie. Nagminnym błędem jest opalanie zmian trądzikowych w nadziei, że „słońce je wyleczy”. W skórze, w której dochodzi do procesów zapalnych, promienie słoneczne zaburzają proces melanogenezy. Organizm wysyła do melanocytów sygnały zwiększenia ilość wydzielanej melaniny (działającej jak naturalny filtr), która ma chronić obszary w stanie zapalnym. W tych miejscach zamiast regularnej opalenizny pojawiają się potem przebarwienia.
Skóra to największy narząd ludzkiego ciała, ważący około 20 kilogramów. To dzięki niej czujemy dotyk, zmiany temperatury czy ból, to ona chroni nas zapobiegając utracie wody i elektrolitów. Skin coaching uczy przede wszystkim pracy u podstaw i traktowania skóry jako integralnego elementu organizmu, a nie problemu, który należy potraktować serią inwazyjnych preparatów.
Odmładzanie nie jest głównym celem, ale zwieńczeniem i efektem kompleksowego dbania o cerę. Największym sukcesem w pracy skin coacha jest moment, kiedy kobiety, które nie wyobrażały sobie dotychczas wyjścia z domu bez makijażu, nie potrzebują już kryjącego podkładu, bo świetnie czują się bez niego. Makijaż, który przez lata służył jako maska zaczyna stanowić jedynie sztuczkę służącą do podkreślenia urody.
Przyjęliśmy już do wiadomości istnienie trenerów asertywności, sex coachów i wieszczów mentoringu pokroju Mateusza Grzesiaka, teraz przyszedł czas na coaching skóry. Czyżby serie treningów z różnych dziedzin powoli wypierały stare, dobre usługi?
Napisz do autorki: helena.lygas@natemat.pl
Reklama.
Bożena Społowicz
skin coach
Pierwsze dwa tygodnie to okres przygotowawczy, skóra w tym czasie poznaje nowe składniki kosmetyków i zaczyna się z nimi komunikować; po mniej więcej miesiącu następuje drugi etap – okres przystosowania się do nowej pielęgnacji. W tym czasie może nastąpić subiektywnie odczuwane pogorszenie się stanu skóry. Oznacza to, że aktywne składniki w kosmetyku zaczęły spełniać swoją funkcję (kiedy skóra się oczyszcza, odblokowane pory wyrzucają nagromadzony łój, a kiedy się złuszcza, powstają wysuszone, sterczące skórki); trzeci etap to okres przebudowy skóry i jej regeneracji. Po tym etapie można ocenić, czy zastosowana pielęgnacja została odpowiednio dobrana.