
Od kilku dni Amerykanie masowo kupują "1984” George’a Orwella. Nazwanie przez gabinet Donalda Trumpa "alternatywnymi faktami" kłamstw na temat frekwencji podczas imprezy inauguracyjnej najwyraźniej przelało czarę goryczy. Amerykanie będą musieli jakoś zmierzyć z tą nową, wspaniałą Ameryką Trumpa i nic dziwnego, że Orwell jest im potrzebny od zaraz. Nie tylko im. Czy razem uparcie i głupio brniemy na skraj cywilizacyjnej przepaści? Odpowiedź znajduje się w "1984”.
To chyba najbardziej znana powieść brytyjskiego prozaika. Pisząc ją Orwell brał za wzór totalitaryzm stalinowski, z którym pośrednio zetknął się podczas wojny domowej w Hiszpanii w 1936 roku. Ucieczka przed oddziałami NKWD, mechanizmy inwigilacji i wszechobecny strach zrobiły na nim tak wielkie wrażenie, że pisarz postanowił opisać swoje doświadczenia w reportażach, a potem, jako antyutopię, w powieści.
Wielki Brat patrzy.
— Oczywiście, że istnieje. Partia istnieje, a Wielki Brat to ucieleśnienie Partii.
Myślozbrodnia nie pociąga za sobą kary śmierci: myślozbrodnia JEST śmiercią.
Pewnie przynajmniej z dziesięć osób pracowało teraz nad konkurencyjnymi wersjami tego, co naprawdę powiedział Wielki Brat. I już wkrótce jakaś tęga głowa z Wewnętrznej Partii wyselekcjonuje jedną z nich, zredaguje, po czym wprawi w ruch zawiły proces wnoszenia niezbędnych poprawek do reszty dokumentacji, aż w końcu wybrane kłamstwo wejdzie do archiwów i stanie się prawdą.
Według partyjnej argumentacji, przeszłe wydarzenia nie istnieją obiektywnie, a tylko w formie zapisów i wspomnień. Przeszłość jest więc tym, co do czego zapisy i pamięć ludzka są zgodne. Skoro w rękach Partii znajdują się i wszelkie archiwa, i władza nad umysłami członków, przeszłość wygląda tak, jak życzy sobie Partia. Chociaż jest zmienna, twierdzi się, iż nigdy nie bywa zmieniana. Kiedy bowiem przybiera kształt w danej chwili pożądany, nowa wersja wydarzeń po prostu jest przeszłością; inna przeszłość nigdy nie mogła istnieć. Zasada ta sprawdza się nawet wówczas, gdy – jak to się często dzieje – ten sam fakt przerabia się całkowicie kilka razy w roku.
Dwójmyślenie oznacza przede wszystkim umiejętność wyznawania dwóch sprzecznych poglądów i wierzenia w oba naraz. Partyjny inteligent wie, kiedy powinien zmienić swoje wspomnienia, a zatem w pełni się orientuje, że przekręca fakty; równocześnie jednak, dzięki dwójmyśleniu, święcie wierzy, iż prawda nie została pogwałcona.
Wynalezienie druku ułatwiło jednak manipulację opinią publiczną, a film i radio przyspieszyły ten proces. Wraz z rozwojem telewizji i postępem technicznym, który umożliwił podwójną, nadawczo-odbiorczą rolę sprzętu telewizyjnego, skończyła się prywatność życia obywateli. Policja mogła – jeśli uznano to za pożądane – obserwować każdego obywatela dwadzieścia cztery godziny na dobę; cały czas bombardując ludzi oficjalną propagandą, odcinano ich jednocześnie od innych źródeł informacji.
Sprzedaż bestselleru Orwella rośnie za każdym razem, kiedy dzieje się coś, co narusza fundamenty bezpiecznego świata Amerykanów. Ostatnio było tak w 2012 roku, po ujawnieniu przez Edwarda Snowdena, że rząd Stanów Zjednoczonych inwigiluje swoich obywateli na masową skalę. Teraz - po słowach bliskiej doradczyni Donalda Trumpa Kellyanne Conway, która na pytanie, dlaczego Sean Spiker kłamał w kwestii frekwencji podczas inauguracji prezydenta, odparła — Ty mówisz, że to nieprawda. A ja mówię, że nasz sekretarz przedstawił po prostu alternatywne fakty.
Napisz do autora: lidia.pustelnik@natemat.pl
