
Polskie dzieci nie wypadły najlepiej w europejskim badaniu kompetencji językowych. Gdzie leży problem? Minister Krystyna Szumilas nie obarcza winą polskiego systemu edukacyjnego. Szuka sposobu na poprawę sytuacji. Zrodził się jeden, za to konkretny. Trzeba wprowadzić do programów obcojęzycznych napisy, zamiast lektora.
Europejskie Badanie Kompetencji Językowych (ESLC) - to pierwsze międzynarodowe badanie umiejętności językowych młodzieży. Przeprowadzono je w 2011 roku w czternastu krajach europejskich. Badanie sprawdzało umiejętności rozumienia ze słuchu, rozumienie tekstu pisanego oraz pisanie. CZYTAJ WIĘCEJ
System Opisu Kształcenia Językowego definiuje trzy podstawowe poziomy kompetencji językowych, które pozwalają na stałą ocenę postępów w nauce języka, na każdym poziomie nauczania: poziom podstawowy (A1, A2), poziom samodzielności (B1, B2), poziom biegłości (C1, C2) CZYTAJ WIĘCEJ
Takie zmiany w telewizji ekscytują również nauczycieli angielskiego. - Z perspektywy pedagogicznej to świetny pomysł - mówi Agnieszka Szeżyńska, metodyk ze Szkoły Językowej Archibald. - Dzieci będą miały okazję "uczyć się bawiąc i bawić się ucząc". Uczeń siada przed telewizorem z zamiarem zabawy. Przy okazji zdobywa wiedzę, nie będąc tego do końca świadomym. Mamy w takim przypadku do czynienia z tzw. "kształceniem incydentalnym", czyli podświadomym przyswajaniem sobie informacji - mówi Agnieszka Sieżyńska.
Sam pomysł nie jest nowy, jednak nigdy nie znalazł uznania. Co prawda niektóre telewizje komercyjne oferowały taką możliwość. Początkowo płatne kanały (Canal+, HBO), inne telewizje powoli się do tego przekonywały. Ale trudności administracyjne przy wprowadzaniu to jedno. Następnym problemem jest fakt, że sami Polacy nie do końca są przekonani co do słuszności tego pomysłu. Wiele osób wolało lektora. Tym tłumaczyli się kilka lat temu włodarze telewizji w obawie przed spadkiem oglądalności. Wydaje się jednak, że coraz więcej Polaków chce się uczyć i ma dość lektora. Nie jesteśmy już aż tak leniwi. Internauci organizują się przeciw wszędobylskiemu lektorowi.
Zobacz też: Film "Bitwa pod Wiedniem" jako agitka antyislamska? Reżyser boi się "słabości multikulturalizmu"
Inną, potężną bronią, która potrafi przywrócić napisy dysponują reżyserzy. Gdy się uprą, potrafią zdziałać wiele. Pokazał to Stanley Kubrick. Swego czasu udało mu się wynegocjować na wydawcy swoich filmów, by były pokazywane w oryginale, ewentualnie z napisami. Nie wyraził zgody na zakłócanie pierwotnej ścieżki dźwiękowej głosem lektora. Nie jest to popularna praktyka, jednak ma swoich zwolenników jak choćby Steven Spielberg, który zaznacza: "dubbing albo napisy, żadnych lektorów".
Wbrew pozorom, zdaniem Jacka Szumlasa trudniącego się dystrybucją filmów napisy wcale nie są droższe niż lektor. To do niego trzeba dopłacać. 95 proc. wydawców zapewnia odbiorcom przetłumaczone napisy z wyjaśnionym znaczeniem zwrotów slangowych czy gwarowych. Reżyser stara się, by aktorzy i dialogi były na najwyższym poziomie, a lektor najzwyczajniej w świecie niweluje te starania.