Legginsy do łask wróciły kilka lat po tym, jak krój najbardziej pożądanych spodni z dzwonów niepostrzeżenie przeistoczył się w rurki. Początkowo nosiłyśmy je nieśmiało – zamiast kryjących rajstop do tunik i długich swetrów. Z czasem zaczęły grać pierwsze skrzypce. To od nich, czy raczej na nich, zaczęła się moda na fotonadruki. Od kilku sezonów kuszą w sieciówkach pod postacią niby-jeansów za grosze. Czy legginsy są dresami naszych czasów, których włożenie zamiast spodni to faux pas nie tyle modowe, co kulturowe?
Dziennikarka, najczęściej piszę o trendach, mediach i kobietach. Czasem bawię się w poważne dziennikarstwo, czasem pajacuję. Można się pomylić.
W jednym z wywiadów Karl Lagerfeld powiedział, że chodzenie w spodniach od dresu na co dzień jest dla niego komunikatem o życiowym poddaniu się i porażce noszącego. Dresy poza siłownią mają symbolizować rezygnację z dbałości o wygląd w podstawowym zakresie i lenistwo. Na jego słowa w kontekście legginsów powołuje się felietonistka amerykańskiego „Elle”, Ruthie Frielander, dowodząc, że to element garderoby pozostający na antypodach tego, czym jest moda. Ubrania, zdaniem Amerykanki, mają nadawać formę, ale przede wszystkim zostawiać miejsce dla wyobraźni. A tego z całą pewnością nie można powiedzieć o legginsach. No, chyba, że pragniemy sprawiać wrażenie kogoś, dla kogo fitness stanowi życiowy priorytet.
Legginsom nie brakuje też zwolenników. Dla wielu kobiet to spodnie idealne, pozbawione wyrzutu sumienia w formie guzika wpijającego się boleśnie w brzuch z każdym dodatkowym kilogramem. Wybawienie podczas okresu, o ciąży nie wspominając. W czasach, w których coraz trudniej jest znaleźć w sklepach sieciowych odpowiedni dla siebie rozmiar spodni, legginsy pasują jak ulał.
Jednym z argumentów samozwańczych strażników stylu przeciwstawiających się noszeniu legginsów zamiast spodni jest przekonanie, że pokazują „zbyt wiele”. Na serwisie plotkarskim Perez Hilton, amerykańskim odpowiedniku Pudelka, co jakiś czas pojawia się zgadywanka polegająca na rozpoznaniu celebrytki po uwydatniającym się kroczu. Zbliżeń na złączenie kobiecych ud nie brakuje także na prześmiewczej stronie z modowymi wpadkami Faszyn from Raszyn.
Efekt wpijających się legginsów doczekał się swojej definicji w encyklopedii popkultury końca XX wieku autorstwa Davida Mansoura, który opisał je następująco: Camel toe to określenie używane do opisania sytuacji, w której kobieta zakłada za ciasne spodnie, co sprawia, że jej krocze uwydatnia się przez materiał, tak, że przypomina kształtem kopyto wielbłąda.
Fakt, że zdawać by się mogło błahe i dla wielu żenujące zjawisko wylądowało na kartach encyklopedii zaraz obok jeansów Calvina Kleina może dziwić. Z drugiej strony camel toe można rozpatrywać jako symbol zmian w podejściu do ubierania się, które zaszły na przestrzeni ostatnich kilku dekad. Trudno wyobrazić sobie taki widok na ulicach w latach 60.
Pod zdjęciami uwydatnionych ubraniem kobiecych genitaliów komentarze pełne pogardy mieszają się z obrzydzeniem. Nie każdy ma ochotę oglądać części intymne obcych osób, jednak można by się zastanowić, w jakim stopniu kieruje nami prawdziwe zniesmaczenie.
Być może po prostu znakomicie odrobiliśmy pracę domową z niepisanych nakazów i zakazów, sprowadzającą się do przyjmowanego bezwiednie założenia, że to, co pokazują media jest „dobre i piękne”, a to, czego nie przywykliśmy oglądać jest „złe i obrzydliwe”. Podobne komentarze można było znaleźć pod zdjęciami modelek plus size, do których obecności w mediach dziś wiele osób już przywykło. Salvador Dali w jednym ze swoich dzienników opisuje niezdrową fascynację i zgorszenie, które wzbudził w nim widok ogolonej kobiecej pachy w latach 20. na katalońskiej prowincji. Wówczas kobiece i ładne wydawały mu się pachy nietknięte maszynką, bo to je widywał na co dzień.
O dziwo, prywatnie kobiety zdają się mieć całkiem tolerancyjne podejście do camel toe. W jednej z grup na Facebooku, skupiającej ponad 10 tysięcy kobiet w różnym wieku, pod postem ze zdjęciem znanej modelki w niefortunnie dobranych legginsach jedna z dziewczyn napisała : „wszystkie mamy to samo i dla niektórych może to niezbyt fascynujący widok, ale mówienie, że to ohydne, to lekka przesada…ludzie to tylko ciało, tak jak włosy, dłonie i cała reszta”. Jej komentarz szybko zyskał zawrotną liczbę lajków i stał się najpopularniejszym w całej dyskusji.
Rosnąca popularność ciuchów sportowych noszonych na co dzień sprawiła, że nie trzeba wchodzić na strony z filmami dla dorosłych, żeby przyjrzeć się budowie dolnych partii obcej kobiety. Czy miłośniczy vaginsów uważają obciśnięte krocze za ponętne? A może wydaje im się, że nikt przecież nie będzie patrzył „w te rejony” i niewinny camel toe ujdzie uwadze spotykanych osób? Być może po prostu zaczynamy wyswabadzać się z niepisanych norm współżycia społecznego określających również „dozwolony” strój i z pełną świadomością stawiamy wygodę ponad to, co obca osoba może pomyśleć o naszym wyglądzie. Kiedyś faux pas stanowiło wyjście z domu bez kapelusza, w latach 90. dobieranie torebki pod kolor butów było pierwszą zasadą elegantek.
Dziś zwyczajów regulujących to, co wolno, a czego nie powinno się nosić, jest znacznie mniej. Projektanci łączą skarpetki z sandałami, hitem sezonu staje się bawełniana koszulka udająca uniform pracownika firmy kurierskiej, a nam nie wstyd zejść po bułki z tłustymi włosami i w poplamionym dresie. Zdaniem stylistki, Magdy Jagnickiej, legginsy to trudny do ogrania element garderoby, którego noszenie łatwo może skończyć się modową wpadką.
„Przede wszystkim nie należy kupować za małych legginsów. Noszenie tych zbyt obcisłych uwydatni nie tylko ewentualne boczki czy cellulit na udach, ale może skończyć się tzw. efektem camel toe. Wiele kobiet kupuje za małe ciuchy, bo lepiej czują się ze świadomością, że oto noszą XS. A tego, jaki rozmiar mamy na metce, nikt nie zobaczy, w przeciwieństwie do wspomnianych niedoskonałości! Polecam też bezszwową bieliznę, której nie widać pod ubraniem, a do tego jest bardzo trwała. Stringi czy figi z falbanką lepiej założyć do luźnej sukienki, a nie do obcisłych ubrań. Przy kupnie legginsów, warto zwrócić uwagę na skład tkaniny. Optymalnym wyborem będzie poliester, ale z domieszkami. Jeśli na metce napisane jest „100% spandex/poliester/lycra” to oznacza, że legginsy będą ultracienkie. Im cieńszy, bardziej rozciągliwy, bardziej wrażliwy na zagięcia materiał, tym większe ryzyko, że ciuch nie będzie służył naszej figurze” – radzi Magda.
W argumencie mówiącym, że legginsy „nie pochlebiają” większość kobiecych sylwetek można się doszukać ukrytego seksizmu. Zakłada od bowiem podział garderoby na tę zarezerwowaną dla kobiet zgrabnych (czyli, nie oszukujmy się, bardziej szczupłych, niż proporcjonalnych) i kilka elementów na przemykanie chyłkiem, w których może otrzymać zgodę reszta śmiertelników. W takim podejściu do noszenia legginsów nie liczy się czy jest ci wygodnie, ale raczej co pomyślą o tobie inni. To typowy fat shaming (zawstydzanie osób niemieszczących się w przyjętych kanonach zgrabnej sylwetki), gdzie, żeby móc nosić obcisłe ubranie trzeba mieć określony rozmiar.
Moda wciąż szuka nowych, niewyeksploatowanych jeszcze w kulturze części ludzkiego ciała, żeby „opowiedzieć” je na nowo poprzez ekspozycję w nowym kontekście. Tak było z tzw. baby hair, czyli znienawidzonymi przez wiele kobiet młodymi, krótkimi włoskami widocznymi przy czole. W pokazie Givenchy na sezon jesień/zima 2015 zostały ułożone na czołach modelek w formie delikatnych wzorów, trend podłapała szybko piosenkarka FKA twigs. Element uważany za niezbyt estetyczny trafił na wybiegi. W zeszłym roku na jednym z mediolańskich pokazów pojawili się modele i modelki z twarzami pokrytymi pryszczami.
Być może za kilka lat projektanci będą eksponować w legginsach wstydliwe „boczki” i sięgną po wyśmiewany camel toe, a my po początkowym oburzeniu zaczniemy przekonywać się, że nie ma w tym nic zdrożnego. Gust nie jest wrodzony, podoba się nam to, co jest nam pokazywane jako ładne. Gdybyśmy żyli we Francji Ludwika XVI, prawdopodobnie marzylibyśmy o coraz wyższych perukach z białych loków.
Lata mijają i wszystko wskazuje na to, że legginsy funkcjonujące długo jako wersja rurek na gorsze dni, stopniowo zaczynają wypierać spodnie. Jednego nie można im odmówić – to ciuch wielozadaniowy, który odpowiednio zestawiony pozwoli obsłużyć służbowy lunch, lekcję jogi i na pewno nie uprzykrzy dnia za biurkiem. Lenistwo i brak klasy, a może zwycięstwo rozsądku i dbałość o własny komfort nad oderwanymi od życia modowymi „Do & Don’t”?