W Londynie jest pełno polskich sklepów
W Londynie jest pełno polskich sklepów Fot. Mateusz Skwarczek / Agencja Gazeta
Reklama.
Morawiecki w BBC przedstawił Polskę w wyjątkowo korzystnym świetle. Według ministra nasze zarobki to już 70 proc. unijnej średniej. Dlatego właśnie wygłosił swój płomienny apel do Polaków i poprosił ich o powrót do domu.
– Śmiali się z Tuska, jak tak mówił, teraz też się śmieją – kontynuuje Kuba. Jest młodym mężczyzną, mieszka pod Londynem w Hounslow, tam prowadzi szkołę językową Target. Uczy Polaków angielskiego (choć również i Anglików polskiego). Dzięki niej wie, że na Wyspach o powrocie mało kto myśli.
Sam w Wielkiej Brytanii jest jeszcze stosunkowo krótko. – Wyjechałem zaraz po zwycięstwie Dudy, w sierpniu miną dwa lata – mówi mi. Ale jego wyjazd, wbrew temu jak to brzmi, to wcale nie jest emigracja polityczna.
– Chodziło o szanse i możliwości. Jestem z małej miejscowości na Warmii i Mazurach, mogłem po prostu wyjechać do dużego miasta w Polsce. Ale tu łatwiej się przebić, czuć się docenionym, wreszcie awansować. Taniej jest też prowadzić firmę. Praktycznie nie ma czegoś takiego jak ZUS – wylicza zalety pobytu na Wyspach.
Ukraińcy dziś zabierają pracę w Polsce, jutro Polakom w Anglii
Do słów Morawieckiego ma jak najbardziej krytyczne podejście. – Nie wrócę i nie uzależniam tego od rządu. Dziś przeczytałem słowa Morawieckiego. Polacy wracajcie. Do czego i po co? Do fabryk? Czy może na budowy wypchane Ukraińcami? Wie pan co się tu (w Anglii – red.) mówi? Ze ten plan Morawieckiego to rozbujanie gospodarki tanią siłą roboczą z Ukrainy. Mówi się też, że Ukraińcy przyjechali tylko na 5 lat. Jak dostana obywatelstwo (polskie – red.), to też przyjadą na Wyspy – tłumaczy.
W jego ocenie minister działa tak, aby "podkręcić słupki". – Ale to pomoże na krótko. Zresztą ja widzę, jak na Prawo i Sprawiedliwość reagują ludzie, którzy wyjechali wcześniej. Są tu od dziesięciu lat. I reagują dużo gorzej. Bycie poza Polską daje perspektywę.
– Jeśli ktoś wraca, to tylko ze względu na otrzymany spadek lub dlatego, że musi się kimś zająć – kontynuuje Kuba.
Kuba

Młoda rodzina nie wróci, bo tu ma lepiej. Tu ma dom, lepsze zarobki, ewentualnie benefity. Nikt nie wyjeżdża z powodu rządu. I tym bardziej nikt nie wraca.

– Jak czytam "wracajcie", to słyszę raczej "wracajcie płacić podatki". Ja, żeby wrócić, potrzebowałbym uzbierać milion funtów na biznes w Polsce. A to raczej nie zależy od rządu – podsumowuje.
Chciała przeciąć pępowinę, w Polsce nie mogła
Do Londynu niedawno wyjechała także Klaudia. – Od ponad roku siedzę w Anglii. Na razie nie mam zamiaru wracać, bo nie mam po co. Po skończeniu studiów nie mogłam znaleźć pracy zgodnie ze swoim wykształceniem, jestem dietetykiem – opowiada 25-letnia dziewczyna, która pochodzi z Warmii i Mazur. Pół roku po ukończeniu studiów wyjechała.
Klaudia

Mogłam jedynie pracować w sklepach bądź gdziekolwiek. Byłam cały czas na utrzymaniu rodziców. Staram się od tego odciąć już, dlatego postanowiłam wyjechać.

W jej ocenie życie w Polsce jest nie dość, że droższe, to jeszcze bardzo trudne dla młodych osób. – Ceny są adekwatne do zarobków. Nie mam tutaj wspaniałej pracy, bo pracuję w firmie cateringowej. Ale wiem, że moje możliwość rozwoju są tu dużo większe. Tutaj jest łatwiej na starcie młodym ludziom. Więcej pracy można znaleźć w różnych sektorach, barierą jest tylko język i można piąć się w górę. W Polsce można mieć wykształcenie, a i tak jest ciężko – podkreśla.
Co ciekawe, w Anglii już wcześniej miała siostrę. Ona także nie wraca i to ona pomogła Klaudii szybko znaleźć zatrudnienie. Moja rozmówczyni powrotu do Polski raczej sobie wyobraża. – Wydaje mi się, że zostanę, a jeśli będę miała szansę na rozwój, to już na pewno. Choć teraz też się to zmienia, ten Brexit jest już widoczny, ceny też powoli zaczynają wzrastać. Jak będzie naprawdę, to jeszcze czas pokaże. Ale jeżeli nie tutaj, to wybiorę inny kierunek zagraniczny. Np. Skandynawię – zapowiada.
Nie wróci, bo Anglia jest jej nowym domem
Powrotu do Polski nie wyobraża sobie również Ania, która pochodzi z niewielkiej wsi pod Olsztynem. Po skończeniu szkoły to właśnie w tym mieście rozpoczęła swoją karierę i... nie szło jej źle.
– Nigdy mi się w nim jakoś źle nie wiodło – miałam różne prace, awanse, a na dodatek nigdy nie chciałam opuszczać Polski. To właśnie jest ciekawe. Rozmawiałam z wieloma znajomymi, którzy zawsze mi mówili "Ania, co ty tam jeszcze robisz", wyjeżdżaj szybko. A ja wcale nie chciałam – opowiada.
Ale rzeczywistość nie była taka, o jakiej marzyła. – To dopiero kraj mnie zmusił do tego wyjazdu, jestem na Polskę o to zła, jestem zawiedziona. Bo chociaż pracowałam i zarabiałam, to mi wystarczało ledwie na chleb z masłem. Nie wiem, może jestem jakaś dziwna i oczekuję więcej od życia? W każdym razie wyjechałam – kontynuuje.
W Anglii już ułożyła sobie nowe życie. Zaczęła w fabryce cukierków w Wigan, później przeniosła się do większego Leeds. Tam poznała swojego męża i ma już dziecko. – Teraz jestem na macierzyńskim. Potem chcę otworzyć własną firmę, jakiś salon piękności. Zresztą dorabiam robiąc paznokcie – wyjaśnia.
I teraz to jest jej prawdziwy dom, a nie okolice Olsztyna.
Ania

Ja się tutaj czuję jak w domu. W Anglii wszystko jest prostsze i przyjemniejsze, ludzie odnoszą się do ciebie z większym szacunkiem. Nie ma takich problemów, w aptece pani na ciebie nie patrzy krzywo, jak chcesz kupić głupi paracetamol. Nie ma szans, żebym wróciła.

Mógłby pracować z Polski, ale woli zostać w Anglii
– Główna szansa na powrót do Polski w moim przypadku to ekstradycja z Wielkiej Brytanii – mówi mi Marcin, który pochodzi z niedużej miejscowości na północy Polski. I dodaje: – Kocham Polskę, ale ona mi chleba nie daje. To Anglia, która otworzyła swoje granice dla nas, jest na razie krajem, w którym chcę żyć.
W Polsce od początku nie miał czego szukać. Z zawodu jest… technikiem mechanizacji rolnictwa. To bardzo zamierzchły zawód – wystarczy przypomnieć, że mechanizatorem rolnictwa był… Zenek z drugiej części "Samych Swoich", narzeczony Ani Pawlakównej granej przez Annę Dymną.
– Mam z tym tyle wspólnego, co z jachtami. Szkołę, która oferowało polskie państwo w mojej miejscowości, powinni zamknąć tak jak zamykali PGR-y – mówi obrazowo.
W Polsce chwytał się najróżniejszych zajęć: pracował w kuchni, był żołnierzem zawodowym, handlował komórkami. W końcu wyjechał, dzisiaj ma kilka portali internetowych, które świadczą m.in. pomoc prawną dla Polaków na Wyspach. Na stałe mieszka w Newcastle.
Marcin

Jestem zadowolony. Nie mam zamiaru wracać mimo tego, że mógłbym to samo robić z Polski. Mówię po angielsku, mam znajomych Anglików.

W powrocie do Polski przeszkadza mu również… polska polityka. – Nie zgadzam się ze sposobem prowadzenia polityki przez Polaków. I nie chodzi o PiS czy PO ale o mentalność – twierdzi.
W Anglii nie musi sobie niczego żałować
– W Polsce miałam swój salon fryzjerski – mówi Angela, która pochodzi z niewielkiej podkrakowskiej miejscowości. – Jednak tak się stało, że właściciel lokalu, który wynajmowała, wypowiedział mi umowę najmu. Miałam wtedy ledwo 22 lata, załamałam się – dodaje.
Nie miała już miejsca pracy, ale miała kredyt na głowie. Więc zdecydowała się na emigrację. W Anglii pracuje jako floor steward. – Praca lekka, pięć dni w tygodniu, weekendy zawsze wolne, urlopy płatne, święta płatne i wolne. Miła atmosfera, nie zarabiam źle. Czego chcieć więcej? – zachwyca się.
Na apel wicepremiera Morawieckiego raczej nie zareaguje, bo w Polsce nie była już… dwa lata. – Jak słyszę, jakie są ceny w Polsce, to zastanawiam się, jak ludzie tam żyją. Tutaj nigdy na nic sobie nie żałowałam. Coś chcę, to po prostu to kupuję – tłumaczy.
Angela

Ostatnio znalazłam wakacje w Hiszpanii. 493 funty za dwie osoby. Tutaj pracuję na to tydzień. W Polsce miesiąc.

Mieszka w Londynie i bardzo chciałaby w nim zostać. – Tutaj widzę swoją przyszłość oraz kiedyś moich dzieci – przekonuje. A jeśli wróci, to tylko z powodu rodziców, którzy pojechali do niej do Anglii. – Są coraz starsi, boję się, że kiedy już nie będą mogli pracować, wrócą do Polski i będę musiała się nimi opiekować. Chcą wracać, wątpię, żeby zostali.
Przystanek w drodze do Nowej Zelandii
– Obawiam się, że nie skorzystam z propozycji ministra, z tej przyczyny, że nie wierzę politykom. Oni są dobrzy tylko w obiecywaniu. Mam tu kupę znajomych, nikt nie ma zamiaru wracać. Taka myśl powstanie dopiero, kiedy w Polsce naprawdę się poprawi. Obiecanka kolejnego ministra nie zrobi tego. Tu w Anglii wciąż jest dużo lepiej – mówi mi Michał.
Jego historia to dowód, że z Polski wyjeżdżają nie tylko ci, którym w Polsce się nie wiodło. Pochodzi z Warszawy, jest instruktorem nurkowania, ponadto montuje alarmy. – Jestem technikiem niskonapięciowym. W Polsce żyłem bez szaleństw, ale nie brakowało mi – mówi.
W Anglii jest dopiero od roku, pojechał tam za kobietą, z którą wziął ślub. – Tak czy owak chciałem wyjechać. Mój plan oscyluje koło Nowej Zelandii, ale Anglia to bardzo dobry przystanek. Na emeryturę generalnie Nowa Zelandia – zapowiada.
W jego ocenie największą zaletą Anglii jest to, że jest tam "normalnie". – W przychodni czy w urzędzie jestem klientem, a nie petentem. Dostałem się od razu do pracy w zawodzie, nadal robię alarmy. Zostałem tu bardzo miło przyjęty, pracuję w angielskiej firmie, nie muszę udowadniać, że jestem wielbłądem, moje oświadczenie jest ważne, a nie 50 papierków. Oni oczywiście weryfikują to co mówisz, ale jeśli ktoś za ciebie ręczy, to jest okej – tłumaczy brytyjską rzeczywistość.
Do Polski nie wróci – chyba że w odwiedziny do rodziny. Tak jak wielu jego znajomych.

Napisz do autora: piotr.rodzik@natemat.pl