#deleteUber to międzynarodowa akcja przeciwko Uberowi. A wszystko przez poparcie dla Trumpa.
#deleteUber to międzynarodowa akcja przeciwko Uberowi. A wszystko przez poparcie dla Trumpa. Twitter
Reklama.
Wszystko zaczęło się w Nowym Jorku. Stowarzyszenie tamtejszych taksówkarzy ogłosiło w minioną sobotę bojkot Portu Lotniczego imienia Johna F. Kennedy'ego. Kierowcy w ten sposób zaprotestowali przeciwko dekretowi Trumpa, który zakazał wstępu do USA osobom z siedmiu państw muzułmańskich.
Kto chociaż raz był w Nowym Jorku, łatwo zauważy, że właśnie miejscowi taksówkarze w większości są imigrantami. Bardzo dużo z nich pochodzi z krajów arabskich bądź z Indii.
– Nasz związek zawodowy, liczący 19 tysięcy osób, mocno sprzeciwia się dekretowi Donalda Trumpa zakazującego wjazdu do kraju muzułmanom – napisali w oświadczeniu. – Jako organizacja składająca się w znacznej większości z muzułmanów, i w której pracownicy są prawie wyłącznie imigrantami, a także jako ruch, który broni uciskanych, nie zgadzamy się na taki niekonstytucyjny zakaz – podkreślają.
Bojkot taksówkarzy natychmiast został wykorzystany przez Ubera, którego kierowcy w sobotę pojawili się na lotnisku. Mało tego, firma ogłosiła, że tego dnia nie podniesie ceny kursów w kierunku Portu Lotniczego, rezygnując z dodatkowego zarobku. Prezes Ubera, Travis Kalanick, prezes Ubera, znalazł się ostatnio w radzie doradców Trumpa, co jeszcze dodatkowo oburzyło użytkowników popularnej apki.
logo
Od kilku dni na portalach społecznościowych akcja #DeleteUber rozchodzi się w błyskawicznym tempie. Dotarła już do Polski, gdzie Uber także jest modny. – Nie wiedziałem, że są pro-trumpowi i nawet nie chodzi o ich poglądy polityczne, bo te prowadząc biznes, można zachować dla siebie. Podlizywanie się jednak władzy ze szkodą dla ludzi budzi jednak moje najzwyklejsze obrzydzenie. A gdy przy okazji wyszło też, że ich CEO dostał za swoje akcje stanowisko w radzie, był to dla mnie kolejny argument, że działania Ubera nie były apolityczne – mówi w rozmowie z NaTemat, Michał Michalski.
Do protestu odniósł się już polski oddział Ubera. Oto co usłyszeliśmy w biurze prasowym firmy: – Rzeczywiście prezes Travis Kalanick został doradcą prezydenta Donalda Trumpa, jako jeden z 18 reprezentantów przedsiębiorców z Doliny Krzemowej. Jako jeden z dwóch, skrytykował jednak antyimigracyjny dekret prezydenta. W żaden sposób nie nie miało związku ze strajkiem i chęcią przyjęcia większej liczby kursów – mówi Magdalena Szulc, odpowiedzialna z kontakt z mediami.
Magdalena Szulc, Uber Polska

Jest nam przykro, że ktokolwiek mógł odnieść wrażenie, że próbujemy sabotować strajk taksówkarzy na lotnisku JFK. Zdecydowaliśmy się na włączenie dynamicznego cennika, by ludzie wiedzieli, że mogą liczyć na kursy z i na lotnisko JFK po normalnych cenach, szczególnie w taką noc, kiedy zapotrzebowanie przekracza liczbę dostępnych samochodów. Na podobny krok zdecydował się m. in. gubernator stanu Nowy Jork, który postanowił, że pomimo decyzji portu lotniczego, AirTrain kursujący z/na lotnisko będzie funkcjonował.

Tłumaczenie Ubera nie wszystkich przekonuje, a Michał Michalski już szuka konkurencyjnych aplikacji, takich jak MyTaxi, czy iTaxi. Okazuje się, że usunięcie Ubera nie jest takie łatwe, a odinstalowanie ikonki z telefonu nie rozwiązuje umowy, bo konto wciąż jest aktywne.

– Ale można ją po prostu usunąć, z niej nie korzystać i nie dać zarabiać firmie, która chce zarabiać na ludzkiej krzywdzie – komentuje Michalski. – To zresztą nie pierwsze kontrowersje wokół tego startupu. Wiele mówiło i mówi się o unikaniu podatków, wyzyskiwaniu kierowców, obiecywaniu im gruszek na wierzbie, czy też nie branie odpowiedzialności za to co oni robią, bo przecież nie są ich pracownikami w sensie prawnym – mówi nasz rozmówca.

Napisz do autora: oskar.maya@natemat.pl