Kupują sprzęt, ale rozbrajają wojsko przez demontaż kadry - uważa gen. Waldemar Skrzypczak, były dowódca wojsk lądowych. W rozmowie z naTemat komentuje działania Antoniego Macierewicza, sprawę Misiewicza i kondycję armii.
Trwa ogromna karuzela w wojskowych kadrach. Gen. Kopacki w Grom wytrzymał kilka miesięcy. Gen. Gocuł przeszedł nagle na emeryturę, a to wszystko tylko wierzchołek góry lodowej. Proszę wytłumaczyć, także osobom, które nie znają się na wojsku, co to dla nas oznacza?
Tak głęboka zmiana kadry spowoduje zachwianie systemu dowodzenia. Decydują o nim nie struktury czy urządzenia, ale ludzie. A w tym systemie potrzebni są tacy, którzy mają pełne kompetencje i ogromne doświadczenie. Najlepsi wojskowi zdobywali je przez wiele lat, tych ostatnich udało nam się kształcić w ramach operacji koalicyjnych i NATO. W Iraku czy Afganistanie, gdzie toczyły się prawdziwe operacje wojskowe przygotowaliśmy doskonałych dowódców. Zastąpią ich ludzie, którzy nie mieli możliwości zdobycia kompetencji na tym poziomie. Przeskoczą szereg stanowisk, których normalnie w karierze wojskowej się nie pomija. To nie sprawi, że nagle nabiorą doświadczenia, ani rutyny i pewności w dowodzeniu. Będę zwyczajnie nieprzygotowani do dźwigania takiego ciężaru odpowiedzialności.
Powinniśmy ich wysłać na front, żeby nadrobili zaległości?
To niemożliwe. Jest to wieloletni proces. To jest tak, że stary dowódca edukuje młodego następcę. To na nim spoczywa odpowiedzialność wobec pośrednio podległych dowódców. W wojsku mówimy na to KZO, kompetencyjny zakres odpowiedzialności. Generałowi podlega 3-4 dowódców brygady i każdego indywidualnie przygotowuje, żeby dowodził brygadą i w perspektywie obejmował wyższe stanowiska. Jeżeli zabraknie tego dowódcy przekazującego własne doświadczenie, młodzi zostają na zawsze skaleczeni.
Polityką personalną powinni kierować żołnierze. Oni zdają sobie sprawę który z podkomendnych spełnia warunki, aby zajmować dane stanowisko. W tej chwili tego procesu nie ma, ponieważ decyzję podejmują cywile bez kompetencji i umiejętności oceny kwalifikacji. Nie ma to nic wspólnego z pragmatyką kadrową.
Ci ludzie nie odchodzą bez powodu. Co wam przeszkadza w dzisiejszym wojsku?
Nikt nie chce brać odpowiedzialności za to co się dzieje, ponieważ nie pozostawiono nam na nic wpływu. Jeżeli odebrano nam decyzje kadrowe, nie możemy być pociągani do odpowiedzialności za efekty tej sytuacji, które będą widoczne w przyszłości.
Na pierwszy rzut oka wszystko wygląda w porządku. Resort buduje wrażenie, że dopiero teraz pojawiły się pieniądze, armia przechodzi renowację…
Można odnieść takie wrażenie, ale deklaracje to jedno, a fakty to coś zupełnie innego. Możemy kupować wszystko od amerykanów, ale polska zbrojeniówka na tym nic nie zyska. Tu na miejscu powinniśmy produkować, a walczyć o licencje i technologie. W życie weszła strategia improwizacji. O tym co się dzieje jesteśmy informowani przypadkowo i nie dostrzegam tu planowego działania.
Wiadomość o próbie zdegradowania pana przez Bartłomieja Misiewicza okazała się nieprawdziwa, ale i tak nie ma pan dobrego zdania o tym człowieku. Uważa go pan za jeden z symptomów problemów w MON?
Politycy decydują jakimi ludźmi się otaczają i to oni ponoszą odpowiedzialność za wizerunek MON. Ten widoczny jest nie tylko w polskich mediach, ale także za granicą. Tam ludzie są zdziwieni tym, co rozgrywa się w Polsce. Ja nie kwestionuję umiejętności pana Misiewicza. Być może jest bardzo uzdolniony. Może nawet jest geniuszem. Tylko, że nic takiego nie widać w jego działaniach, a to co robi i jak jest odbierany odbiera autorytet MON i powagę ministerstwa.
Mówił pan niedawno o zanikającym szacunku wobec żołnierzy. Kto przestał was szanować?
Politycy. Jeżeli ci ludzie każą wojskowym składać meldunku panu Misiewiczowi, jako ministrowi obrony, czy trzymać mu parasolkę, to jest to obraza munduru i godności człowieka. Są dowódcy, którzy to robią i, proszę mi wierzyć, to dla nich jest tragedia osobista. Stają się pośmiewiskiem ogółu żołnierzy. Jak postrzegany jest pan Misiewicz? Internet żyje jego dokonaniami! I nagle okazuje się, że pułkownik jest zmuszony, żeby zwracać się do niego „panie ministrze”.
Jednym z pomysłów obecnego resortu jest obrona terytorialna. Kiedyś był pan zwolennikiem tego pomysłu, ale teraz nie jest pan zadowolony…
Popierałem budowę obrony terytorialnej, ale dobrze przygotowanej. To powinna być mobilna formacja o charakterze lekkim do zadań manewrowych. Przede wszystkim ten projekt wymaga dobrego i wieloletniego szkolenia oraz kompetentnych ludzi. Obawiam się, że w proponowanej formie nie przyciągnie ludzi, którzy byliby najbardziej potrzebni. Raczej będzie to wabik na bezrobotnych, którzy skuszą się na te 500 zł. Bo nie wyobrażam sobie, by WOT miał coś do zaoferowania np. dla miłośnika militariów z magistrem, który pracuje w korporacji.
Może będziemy potrzebować każdego karabinu? Minister Macierewicz przekonuje, że jesteśmy zagrożeni
Powinniśmy już skończyć z tą wojenną retoryką, bo jesteśmy w niej osamotnieni w Europie. Nikt już nie chce się za nas bić. Tym bardziej, że działania MON sugerują raczej, że wojsko jest niepotrzebne. Chociaż kupują sprzęt, to rozbrajają wojsko kadrowo. W ten sposób powstaje armia, która nie będzie zdolna się bić. Przywódcy, którzy będą nieprzygotowani, będą pierwszymi zbiegami z pola walki.