Jednym z jego największych wielbicieli jest Quentin Tarantino. Żaden koncert Metalliki nie może odbyć się bez jego intro. Kiedy odbierał honorowego Oscara, podkreślił, że to jeszcze nie koniec jego kariery. 88-letni Ennio Morricone, żywa legenda muzyki filmowej, jeździ po świecie ze swoją jubileuszową trasą koncertową i swymi kompozycjami porywa tłumy. W poniedziałek mogliśmy go zobaczyć w Krakowie.
— Na Oscara czeka się bardzo długo. Dlatego, kiedy w końcu przychodzi, ma on wartość — mówił niedawno w rozmowie z naTemat kompozytor muzyki filmowej Jan A. P. Kaczmarek. Ennio Morricone na swoją statuetkę za muzykę do filmu czekał aż sześć dekad. W końcu, w ubiegłym roku Amerykańska Akademia Filmowa nagrodziła go za kompozycję do "Nienawistnej ósemki” Tarantino. Wiele lat po tym, jak Morricone dostał Oscara za całokształt twórczości.
Oscary, podobnie jak inne nagrody za muzykę filmową, które nie zmieściłyby się na żadnej półce, należały mu się jak mało komu. 60 lat tytanicznej pracy, 503 filmy na koncie i niegasnąca ochota, by wciąż dawać z siebie wszystko.
Sławę przyniosła mu muzyka do filmu "Misja" Rolanda Joffé z 1986 roku. Pisał do "Cinema Paradiso”, "Nietykalnych”, "Dawno temu w Ameryce” czy "Konesera”. Współpracował z Pedro Almodovarem, Branem de Palmą, Oliverem Stonem, Mikem Nicholsem i dziesiątkami innych twórców.
Sprzedał 70 milionów płyt, a prócz pracy dla Hollywood, komponuje opery, symfonie i utwory chóralne. Muzyka klasyczna, prócz filmowej, znajduje się na drugim biegunie jego zainteresowań. Wszechstronnie utalentowany, nie ogranicza się jednak do klasycznych brzmień - eksperymentuje z jazzem, muzyką latynoską i popem. Dorobek jego życia onieśmiela. Nic zatem dziwnego, że gdziekolwiek się pojawi, przyciąga rzesze wielbicieli.
A do tych należą najwięksi twórcy filmowi i muzycy. W 2007 roku Céline Dion, Bruce Springsteen, Chris Botti, Quincy Jones, Sarah Brightman, Metallica i inni muzycy nagrali wspólną płytę z przeróbkami jego utworów pt. "We all love Ennio Morricone".
Syn trębacza, dorastający w Rzymie Ennio Morricone szybko zorientował się, że chce być muzykiem. Ojciec pokazał mu nuty i nauczył grać na kilku instrumentach. Na pierwsze kompozycje małego Ennio nie trzeba było długo czekać - zaczęły się pojawiać, kiedy miał 6 lat. Potem były studia muzyczne i pierwsze utwory dla słuchowisk radiowych. Od samego początku interesował go film. Jako tzw. ghostwriter pisał dla innych kompozytorów i sam grał na trąbce w orkiestrze specjalizującej się w muzyce filmowej.
Trąbka przydała mu się jeszcze później, kiedy trzeba było jakoś zacząć zarabiać na utrzymanie rodziny. 60 lat temu Ennio ożenił się bowiem z jedyną miłością swojego życia, Marią Travią. — Jestem rodzinnym człowiekiem — powiedział w wywiadzie dla Onet.pl w 2015 roku. — Zawsze lubiłem za to towarzystwo kobiet, ale proszę nie myśleć, że zdradzałem żonę — wyjaśnił wówczas.
Wkrótce w życiu pary pojawiła się czwórka dzieci. By zapewnić im byt, kompozytor grywał w zespołach jazzowych, pracował przy aranżacjach piosenek popowych, próbował sił w radiu. Cały czas nie tracił z oczu marzenia swojego życia - tworzenia muzyki filmowej.
W końcu udało się - w 1955 roku kompozytor Giovanni Fusco zaangażował go do pracy przy filmie "Gli Sbandati”. Potem poszło z górki. — Praca w filmie spodobała mi się, gdyż dała mi możliwość eksperymentowania i przetransponowania moich pomysłów na język orkiestry — tłumaczył w ubiegłym roku.
Do Ennio Morricone przyznaje się cały Hollywood, ale on sam nigdy nie chciał zamieszkać w Los Angeles. Nigdy nie nauczył się nawet angielskiego! Wielokrotnie podkreślał, że jego domem są Włochy. Bywał też w Polsce.
Przed Krakowem był Wrocław, gdzie tłumy przyszły na jego koncert w ramach obchodów Europejskiej Stolicy Kultury. Jeszcze wcześniej - koncert na rynku w Krakowie, z okazji 750-lecia lokacji miasta. Pisał też muzykę do filmów Romana Polańskiego ("Frantic”), Jerzego Kawalerowicza ("Maddalena”).
Podczas poniedziałkowego koncertu, z uwagi na słabe zdrowie, prowadził orkiestrę na siedząco. Jednak batuty nie zamierza nikomu oddawać - nie, dopóki ma głowę pełną pomysłów.
— Na koncert Ennio Morricone przyszło 10 tysięcy osób — relacjonują organizatorzy wydarzenia w Tauron Arenie. — Maestro wychodził na bisy aż trzy razy, co było dla nas dużym, pozytywnym zaskoczeniem. Co więcej, pokazał podczas koncertu utwory, które były najbliższe jemu, nie tylko te najcenniejsze i najbardziej znane.
Organizatorzy zaznaczyli też, że coraz więcej osób przychodzi na koncerty muzyki filmowej - Morricone jest tym, który przeciera szlaki dla tych mniej znanych i młodszych twórców. — Jeszcze w tym roku przyjadą do Polski Hans Zimmer i James Newton Howard. Ten drugi rusza w trasę koncertową po raz pierwszy i zaprezentuje muzykę do hollywoodzkich produkcji, które wszyscy znają, jak "Igrzysk śmierci" czy "Pretty women".