Jeśli Bóg zamyka przed nami drzwi, to otwiera okno. Czasem jednak to okno trudno dostrzec, zwłaszcza, kiedy w jednym momencie traci się wszystko, co w życiu jest filarem. Rodziców, pracę, związek.
Z Kornelią Westergaard, spotykamy się w jej pracowni, kilkanaście kilometrów za Warszawą w kierunku Grodziska Mazowieckiego. Jest styczniowy poranek. Słońce zagląda do przytulnej kuchni, w której Kornelia prowadzi warsztaty makrobiotyczne kilkanaście razy w roku. Okna kuchni wychodzą na okoliczne pola. Ta przestrzeń, błękit nieba i spokój przyrody są zresztą bardzo symboliczne. Jakby zdawały się mówić, że życie jest i spokojem, i zmianą jednocześnie, częścią jakiejś większej układanki.
Kornelia parzy rozgrzewającą herbatę z imbirem, rozkłada talerze, a na nich naleśniki z mąki gryczanej z nadzieniem ze zmielonych orzechów, które przygotowała, by pokazać nam, że kuchnia makrobiotyczna jest przepyszna. Siadamy przy stole.
Życie zaczyna się tam, gdzie się kończy
- Na początku 2008 r okazało się, że moja mama choruje na nowotwór trzustki, który został bardzo późno zdiagnozowany, mówi Kornelia. Jedyne co mogłam dla niej zrobić, to poprawić jakość życia. Od lekarzy usłyszałam, że mogę to uczynić poprzez ‘dietę dogadzającą ’, bo ważne jest by pacjent w trakcie choroby w ogóle cokolwiek jadł. A mama niekoniecznie chciała jeść, o rzeczach zdrowych nie wspominając. Tak po raz pierwszy zetknęłam się z makrobiotyką.
Na jesieni, krótko przed czterdziestymi urodzinami, Kornelia dowiedziała się, że stan mamy drastycznie się pogorszył. - Tydzień później mama już nie żyła, mówi Kornelia. – W życiu nieszczęścia chodzą nie tyle parami, co stadami, bo tak się złożyło, że kilka dni później rozstałam się z wieloletnim partnerem i jednocześnie zostałam zwolniona z pracy. I o ile rozstanie jakoś brałam pod uwagę, o tyle sytuacja w pracy była dla mnie kompletnym zaskoczeniem.
Największą tragedią była dla Kornelii śmierć mamy. - Kiedy zdarzają się trzy rzeczy w tak krótkim czasie, to ich suma boli mniej, niż gdyby każda zdarzyła się osobno, mówi Kornelia. Po namyśle dodaje - nagle zostałam z dużą ilością wolnego czasu i domem na Mazurach, który kupiłam rok wcześniej. Budziłam się rano z myślą, czy w ogóle podnosić się z łóżka, czy komuś jestem jeszcze potrzebna. To dziwne uczucie, kiedy nie dzwoni telefon, nikt nic od ciebie nie chce, nie trzeba się nigdzie śpieszyć. Dla osoby, którą wtedy byłam, wiecznie zapracowanej, żyjącej warszawskim tempem, to był szok. Zderzenie ze ścianą, zwłaszcza kiedy przez ostatnie 16 lat byłam bardzo aktywna zawodowo, mówi Kornelia.
"Jesteśmy tym, co jemy!"
Nasz organizm codziennie wymienia część komórek w naszym organizmie i potrzebuje do tego dobrej jakości budulca:
- okres życia komórek wyścielających wewnętrzną powierzchnię jelit wynosi tylko pięć dni,
- komórki naskórka odnawiają się co mniej więcej dwa tygodnie,
- krwinki czerwone krwi żyją zaledwie 4 miesiące,
- komórki wątroby, odpowiedzialnej za odtruwanie organizmu, ludzkiego, są dość krótkotrwałe - żyją od 300 do 500 dni,
- komórki kostne żyją ponad 10 lat, a długość życia komórek w mięśniach żeber wynosi średnio 15,1 lat.
Życie nie znosi próżni
Próbując się podnieść, Kornelia zaczęła od wychodzenia ‘do ludzi’. Ponieważ podczas choroby mamy zetknęła się z makrobiotyką, a tematy związane ze zdrowiem zawsze ją interesowały (studiowała biotechnologię – red.), zdecydowała się na kilka kursów - między innymi z makrobiotyki i dietetyki w medycynie chińskiej.
- Na wiosnę zaś przeniosłam się na Mazury. Doszłam do wniosku, że skoro mam tam dom, to muszę go jakoś utrzymać. Otworzyłam więc agroturystykę. Wokół domu było 5 hektarów ziemi, a ja zostałam zarejestrowana jako rolnik. Szybko znalazłam sobie obowiązki.
Na początek Kornelia zadbała o stronę internetową, niewielką kampanię reklamową, wyremontowała pokoje i przygotowała dom na przyjazd letników. Tak powstał mały pensjonacik Gościniec Bocianowo pod Węgorzewem, do którego latem 2009 roku przyjechali pierwsi goście. Jak sama mówi, letnicy jeszcze nie do końca wiedzieli gdzie przyjeżdżają (przynajmniej w jej przekonaniu), dlatego starała się im wynagrodzić ewentualne rozczarowania kuchnią, w której od początku przemycała zdrowe jedzenie.
Prowadzenie letniska wciągnęło Kornelię na tyle, że do Warszawy wróciła dopiero jesienią. – Z perspektywy myślę, że ten czas był mi po prostu potrzebny, żeby dojść do siebie i zobaczyć co przyniesie życie. Na szczęście miałam oszczędności, więc mogłam sobie na to pozwolić. Takie szczęście w nieszczęściu, dodaje. – Zdrowy rozsądek podpowiadał mi, że powinnam zacząć rozglądać się za pracą, ale prawda była taka, że to mazurskie życie bardzo mi się spodobało. – Przerabianie tego co dawała natura od wiosny do jesieni, zanurzanie rąk w rozgrzanej ziemi, wdychanie zapachu czystego powietrza, wspomina Kornelia. – Byłam wręcz chora, kiedy choć na chwilę miałam wrócić do Warszawy. A kiedy dzwonił telefon zastanawiałam się, co, jeśli ktoś będzie mnie chciał zatrudnić. Na kilku rozmowach na których byłam, usłyszałam, że jestem ‘overqualified’, więc kiedy słyszałam to po raz kolejny, z radością wracałam do smażenia placuszków jabłkowo – selerowych, śmieje się Kornelia.
Okno z widokiem
Jak Bóg zamyka przed nosem drzwi, to otwiera okno. Albo nawet dwa. Pierwszym był dla Kornelii jej dom na Mazurach, a drugim mąż, którego poznała pod koniec roku. - To dość zabawna historia, wspomina Kornelia. Poznaliśmy się przez Internet, dokładnie w Halloween, gdzieś pomiędzy Opolem, do którego przyjechałam na groby rodziców, a Kopenhagą, do której wyjechał mój przyszły mąż. Po miesiącu spotkaliśmy się po raz pierwszy, w styczniu zamieszkaliśmy razem i właściwie od razu zaczęliśmy rozmawiać o ślubie. Wesele odbyło się pół roku później. I jego i moi znajomi pytali, czy jesteśmy pewni tej decyzji, wspomina Kornelia. - Ale tak to chyba jest, kiedy spotyka się dwoje dojrzałych ludzi, którzy wiedzą czego chcą od życia i od siebie. W tym wieku jesteśmy już dość ukształtowani i nadzieja, że zmienimy partnera według swoich upodobań jest zupełnie nierealistyczna, dlatego widząc jak bardzo sobie odpowiadamy, po prostu nie odkładaliśmy tej decyzji.
Tak minęła wiosna i początek lata. Do pensjonatu na drugi już sezon zaczęli przyjeżdżać kolejni goście. Z tym związana jest zresztą pewna anegdota. – Pewnego dnia odbieram telefon. Dzwoni kobieta, która przedstawia się jako Urszula Dudziak i pyta, czy może przyjechać z córką i z psami, bo słyszała o tym miejscu, a zwłaszcza o kuchni makrobiotycznej. Ale zanim potwierdzi przyjazd, prosi o informację, czy w pobliżu są korty tenisowe. – Zdziwiło mnie to, przyznaje Kornelia. Ludzie pytają zazwyczaj o konie, rowery czy żaglówki ale nie o korty tenisowe. Przyznam więc, że nieco tę prośbę zignorowałam, ale kiedy Pani Urszula zadzwoniła następnego dnia z pytaniem, czy udało mi się sprawdzić dostępność kortów, zorientowałam się, że Urszula Dudziak to TA Urszula Dudziak, śmieje się Kornelia. Na szczęście okazało się, że przy szkole w Węgorzewie oddano właśnie wyremontowane korty. Spędziłyśmy więc z panią Urszulą w Bocianowie świetny czas. Nieprzypadkowo wybrała nasze miejsce. Była bowiem świeżo po kursie makrobiotycznym w Kushi Institute w Stanach Zjednoczonych, tuż po swojej chorobie nowotworowej, ze świadomą decyzją, że walka z nowotworem zaczyna się od zmiany trybu życia, w tym od odżywiania. Ta decyzja doskonale zaprocentowała. Wystarczy zobaczyć jak dzisiaj wygląda i jaką ma energię, mówi Kornelia.
Nowe życie
To był czas, kiedy goście zaczęli sugerować Kornelii i mocno wspierać ją w idei gotowania do innych. Tym bardziej, że gościniec był hobbystycznym zajęciem. - Sezon jest krótki, pokoi mamy niewiele a wszystko co zarobimy, inwestujemy w rozwój pensjonatu i jego remonty. Ponad stuletni dom jest skarbonką bez dna, mówi Kornelia.
- Christian (mąż Kornelii – red.) wspierał mnie w tej decyzji tym bardziej, że sam nigdy nie pracował w korporacji. Zawsze był na swoim. Miałam w nim duże oparcie dlatego było mi łatwiej, mówi Kornelia. Zachęcał mnie do własnego biznesu, ale również do tego, byśmy nie pracowali razem. Z perspektywy czasu myślę, że to ważne dla związku – mieć wspólne życie ale osobne życie zawodowe, swoje różne sprawy, które można wzajemnie omówić, wspierać się.
I tak w styczniu 2011 wystartował catering oparty o filozofię makrobiotyki. - Bardzo szybko okazało się, że naszą ofertę samych obiadów musimy poszerzyć o śniadania i kolacje, ale również o dietę wegańską. Chwilę potem o bezglutenową. Dzisiaj, po 6 latach naszej działalności, posiłki dostarczamy do setki klientów dziennie, mówi Kornelia.
Przyznaje również, że sama zmieniła swój sposób odżywiania. Zapytana o to, co zmieniło się w jej życiu po zmianie diety, odpowiada, że zmieniło się jej nastawienie do świata. - Odżywiając się w sposób bardziej zrównoważony, człowiek sam zaczyna być w większej harmonii. To przejawia się tym, że mniej rzeczy wytrąca go z równowagi, ma większą pogodę ducha, staje się bardziej otwarty, pozytywny dla świata i otoczenia, mniej wybuchowy. - To jest zresztą coś, co zaobserwowali pracownicy mojego męża, który z zaufaniem oddał się w moje ręce w kwestii jedzenia, mówi Kornelia. Christian jest dynamiczną osobą. Dopóki nie zamieszkaliśmy razem, jadł od przypadku do przypadku. Rano nic, w południe kawa, a wieczorem stek z brokułami często w połączeniu z deserem w postaci piwa czy czekolady. Po dość drastycznej zmianie jaką wprowadziłam w jego jadłospisie, zauważył, że stał się długodystansowcem. Kiedyś płynąc kraulem, po dwudziestu minutach czuł zakwasy w organizmie. Teraz może pływać nawet dwie godziny i nie ma z tym problemu. Tej energii wystarczało mu na tyle, że zaczął startować w triathlonach.
Karob
Czyli chleb świętojański. To zdrowy zamiennik czekolady, bo nie zawiera stymulantów takich jak kofeina i jej pochodna teobromina, które znajdują się w prawdziwej czekoladzie. Nie zawiera rónież kwasu szczawiowego zmniejszającego wchłanianie nieorganicznych związków wapnia i cynku korzystnych dla naszej skóry. Dlatego karob w przeciwieństwie do czekolady można podawać również dzieciom. Jest naturalnie słodki, zawiera dużo białka, witamin oraz wapnia, fosforu, potasu oraz magnezu i żelaza. Karob poprawia trawienie, obniża poziom cholesterolu we krwi, nie zawiera "złego"cholesterolu, jest polecany w niedokrwistości, ma działanie przeciwbólowe, antyalergiczne i antybakteryjne, jest przeciwutleniaczem, działa przeciwwirusowo i antyseptycznie. Do tego ma o połowę mniej kalorii niż kakao
Z pasji wychodzą najlepsze biznesy
- Makrobiotyka, najbliższy mojemu sercu, to sposób odżywiania maksymalnie w zgodzie z naturą, mówi Kornelia. Jest praktykowany od tysięcy lat. W słowniku medycznym pod hasłem "makrobiotyka" można przeczytać, że to nauka o przedłużaniu życia (z greckiego "macros" znaczy wielki, długi, a "bios" - życie). Zwolennicy tego kierunku dietetycznego twierdzą, że chodzi o życie w zgodzie z porządkiem wszechświata. By zostać makrobiotykiem nie wystarczy tylko spożywać odpowiednich potraw, lecz dążyć do poznania procesów toczących się we własnym organizmie, a poprzez zrozumienie swojego środowiska wewnętrznego, uzyskać zgodność z otaczającym światem. Innymi słowy, stajemy się tym, co jemy i przetwarzamy, co utrzymuje nas przy życiu, ale także wywiera wpływ na stan naszego zdrowia i dobrego samopoczucia. Na tej zasadzie, sformułowanej przed pięcioma tysiącami lat, opiera się dieta makrobiotyczna, a właściwie cały system filozoficzny.
- W naszej kuchni używamy składników nieprzetworzonych, lub przetworzonych w minimalnym stopniu. Jeśli mięso (którego makrobiotyka nie wyklucza), to tylko z dobrego źródła. Podobnie z nabiałem. To jest gotowanie od podstaw, nad którym mamy pełną kontrolę. Nie ma w tym ani grama chemii. Najlepiej, żeby surowce były ekologiczne, lokalne, sezonowe czyli dostosowane do pory roku i niekonserwowane. Oczywiście możemy konserwować żywność w makrobiotyce, ale poprzez suszenie, kiszenie, kandyzowanie (od biedy). Nigdy jej jednak nie mrozimy. Dlaczego? To proste. Zamrożenie powoduje, że żywność traci swoją energię życiową. Łatwo to sobie wyobrazić porównując zamrożone ziarenko i suszone ziarenko. Z suszonego wyrośnie roślina, z zamrożonego nic, mówi Kornelia i to porównanie daje do myślenia.
Drobne korekty, które wprowadzamy w swoim codziennym funkcjonowaniu dają wymierne efekty. Między innymi zaczynamy lepiej czuć swój organizm. To z kolei wpływa na to, że zatrzymujemy się i zaczynamy się tym zmianom przyglądać. Człowiek będący w równowadze jest dużo bardziej zharmonizowany sam w sobie. Im życzliwiej traktujemy otoczenie, tym sami jesteśmy szczęśliwsi bo pozyskujemy więcej dobrych emocji. - Teraz już wiem, że moja mama nie umarła 'na darmo', a ja mam poczucie, że robię coś naprawdę ważnego dla innych. Zawsze powtarzam, że gotuję dla swojej rodziny, a przy okazji jedzą z nami wszyscy nasi klienci, dodaje Kornelia.
Spokój
Od Kornelii wychodzimy nieśpiesznie. Żal zostawiać tę pachnącą i pyszną kuchnię. Dookoła zima. I cisza. Kolejny dzień zaczęliśmy od wprowadzenia drobnych zmian, w tym co jemy na co dzień.
Karobowe naleśniki gryczane z 'nutellą' z domowego wyrobu - bezglutenowe i pyszne!
Składniki na naleśniki - ok. 6-8 szt.:
- 200 g maki gryczanej - najlepiej kupić niepaloną kaszę
- gryczaną i zmielić ją na świeżo w młynku do kawy
- 2 łyżki karobu (chleba świętojańskiego) lub kakao
- 600 ml wody
- szczypta soli
- oliwa z oliwek lub inny dobrej jakości olej do smażenia
Składniki na "nutellę" lub inaczej krem orzechowo-czekoladowy:
- 100 g komosy ryżowej lub kaszy jaglanej
- 100 g orzechów laskowych
- 100 g migdałów
- 25 g orzechów włoskich
- 3 łyżki karobu lub kakao
- 1 laska wanilii
- 1 łyżka słodu daktylowego lub 1/2 łyżki miodu
- mleko kokosowe - do konsytencji
- trochę startego świeżego imbiru
Wykonanie - naleśniki:
W misce mieszamy mąkę gryczaną, karob, sól i powoli wlewamy wodę mieszając trzepaczką. Gdy powstanie gładka masa odstawiamy na min. 20 minut, aż ciasto nabierze konsystencji gęstej śmietany.
Przy bezglutenowych naleśnikach ważna jest jakość patelni - najlepiej jeśli będzie miała dobrej jakości powłokę ceramiczną.
Rozgrzewamy patelnię, pędzelkujemy oliwą z oliwek i wlewamy naleśniki na patelnię od środka ku brzegom, obracając patelnię ruchem kołowym tak, aby ciasto rozlało się po patelni szybko i cienko - powstanie wtedy "koronkowy" naleśnikowy ornament. Ważne, aby patelnia była dobrze nagrzana, ale nie paliła tłuszczu do smażenia, dlatego szybki ruch przy rozlewaniu ciasta jest bardzo istotny.
Wykonanie - krem:
Komosę zalewamy wrzątkiem w proporcji 1:2, czyli 200 ml wody, przykrywamy garnek pokrywką i gotujemy do wchłonięcia wody ok. 10 min. Skręcamy gaz i trzymamy pod przykryciem aż komosa będzie w pełni miękka.
Ważne - nie mieszamy, bo komosa zacznie się przypalać. Orzechy mielimy na drobno w młynku do kawy. Do miski przekładamy ugotowaną komosę ryżową, zmielone orzechy i migdały, karob, drobno pokrojoną laskę wanilii, słód daktylowy lub miód oraz świeży imbir. Wszystko miksujemy blenderem na gładka masę. Dodajemy trochę mleka kokosowego do uzyskania właściwej konsystencji kremu.
Usmażone naleśniki smarujemy kremem orzechowo-czekoladowym, składamy na 4 i dekorujemy np. rajskim jabłuszkiem z kompotu lub musem z owoców sezonowych.