"Ciemniejsza strona Greya" w reżyserii Jamesa Foleya do kin wchodzi 10 lutego.
"Ciemniejsza strona Greya" w reżyserii Jamesa Foleya do kin wchodzi 10 lutego. Fot. Kadr z filmu "Ciemniejsza strona Greya"

Mam dobrą wiadomość. Anastasia szczęśliwie wyszła z - jak ją ładnie nazywał Freud - fazy oralnej i w "Ciemniejszej stronie Greya" ciamkanie ołówków i podgryzanie warg zastąpiła nowym trikiem, jakim jest spektakularne pozbywanie się majtek. Ale może ironia to nie jest dobre podejście do tego filmu - w końcu nie bez powodu większość kinowej sali przez bite dwie godziny zaśmiewała się do rozpuku.

REKLAMA
Znacie żarty tak słabe, że aż śmieszne? Taki był pierwszy i taki jest też kolejny film o miliarderze spragnionym sadystycznej miłości. Z tym, że po tym pierwszym, zwiedzeni zapewnieniami twórców, jeszcze spodziewaliśmy się erotyzmu rodem z buduaru de Sade'a. Nauczeni doświadczeniem drugi film możemy już spokojnie przetrwać przyjąwszy tezę: to jest komedia.
Twórcy jakby sami zaczęli iść w tym kierunku i żenujące dialogi, które lepiej napisałoby kółko teatralne domu spokojnej starości, poprzeplatali kilkoma żarcikami i scenami rodem z horrorów klasy B. Nic wyrfinowanego, ale wystarczy, by jak tonący brzytwy chwycić się tego tropu.
"Ciemniejsza strona Greya" jest bezpośrednią kontynuacją poprzedniego filmu o Anastasii Steel i Christianie Greyu. Film rozpoczyna się w momencie, gdy główna bohaterka stara się zapomnieć o byłym kochanku i urządzić swoje życie na nowo. Niestety, zaledwie kilka tak kiczowatych, że aż strasznych scen później para znów jest razem. Toksyczny związek odżywa, Grey ciągle ma ochotę na dawanie klapsów, a jego partnerka wciąż jęczy w niebogłosy pod najmniejszym jego dotknięciem.
Trzeba przyznać, że twórcy filmu dwoją się i troją, by dostarczyć widzom jak najwięcej różnorodnych emocji. Mamy się bać mrocznej postaci kryjącej się w cieniu, wzruszać wyznaniami miłości i oczywiście czuć gęsią skórkę podczas licznych łóżkowych scen. Wyszłoby pięknie, gdyby aktorzy nie grali tak marnie, a fabuła nie była tak banalna. Nie mówiąc już o tym, że urok tajemniczego pana Greya w tej części opiera się głównie na nachalnym eksponowaniu jego muskulatury. Co więcej, podobnie jak w "50 twarzach Greya", od chwili, gdy Anastasia wyznaje, że nie chce się spieszyć, do pierwszej sceny łóżkowej mija może 30 sekund, na pełną napięcia grę pomiędzy bohaterami też zatem nie ma co liczyć.
Mimo że twórcy znów nas oszukali i w filmie żadnej ciemniejszej strony Greya nie zobaczymy, można się spodziewać, że i tym razem pobije on wszelkie rekordy oglądalności. Jakimś cudem ta historia uderza bowiem w czułe struny wielu kobiet i to w każdym wieku. Jeśli rzeczywiście filmy o seksie tak bardzo są nam potrzebne, to szkoda, że ich jakość jest tak marna. To już lepiej poczytajmy "kontrowersyjną" Wisłocką.

Napisz do autora: lidia.pustelnik@natemat.pl