Pierwsza sprawa przed komisją dyscyplinarną kuratorium w Zabrzu zakończyła się uniewinnieniem. Nauczycielki z Zespołu Szkół Specjalnych nr 39, które 3 października ubiegłego roku ubrały się na czarno, bo solidaryzowały się z „Czarnym Protestem”, odetchnęły z ulgą. – Mam nadzieję, że kolejne rozprawy potoczą się podobnie i że wyroki również będą takie same. Jest to w końcu ta sama sprawa, aczkolwiek wszystkie stajemy przed różnymi składami komisji dyscyplinarnych – mówi w rozmowie z naTemat Katarzyna Gwóźdź, jedna z nauczycielek, którym zarzucono "uchybienie obowiązkom nauczyciela i godności zawodu".
– Odetchnęłyśmy wszystkie z ulgą. Osobiście nie wierzyłam, że tak się stanie. Myślę, że dużą rolę odegrało wsparcie dla nas zarówno w internecie, jak i dzisiaj wśród publiczności w kuratorium, a także zainteresowanie mediów.
Według mnie, to jest główna przyczyna tego, że ten wyrok zapadł właśnie taki. W innych okolicznościach on mógłby być inny. Mam nadzieję, że kolejne rozprawy potoczą się podobnie i że wyroki również będą uniewinniające. Jest to w końcu ta sama sprawa, aczkolwiek wszystkie stajemy przed różnymi składami komisji dyscyplinarnych.
Trochę strachu było…
Oj, było bardzo dużo strachu i nerwów i dużo nas to wszystko kosztowało.
W takich sytuacjach można się chyba czuć trochę tak jak bohaterowie Mrożka, albo Kafki. Czy robiąc sobie zdjęcie w czarnych strojach i zamieszczając je na Facebooku w ogóle przyszło którejś z pań do głowy, że to się tak potoczy?
Na pewno nie. Mówiłyśmy sobie ostatnio, że żyjemy jak w jakimś Matrixie, bo zamiast zajmować się tym, czym zajmujemy się na co dzień, to od wielu tygodni zajmowałyśmy się tą sprawą. Byłyśmy na okrągło przesłuchiwane, byłyśmy świadkami jedna dla drugiej. Osobiście byłam świadkiem siedem razy. Także to się kręciło, a my żyłyśmy tym przez ostatni czas zamiast żyć, jak inni.
A czy pani się czuła w którymś momencie szykanowana za poglądy?
Mogę odpowiedzieć, że tak. My przecież niczego złego nie zrobiłyśmy. Ubrałyśmy się na czarno, bo solidaryzowałyśmy się z kobietami, które uczestniczyły w Ogólnopolskim Strajku Kobiet. Same byśmy wtedy wyszły na ulice, ale nie mogłyśmy, ponieważ mamy taką, a nie inną pracę. Nie mogłyśmy wziąć urlopów na żądanie. Zostałyśmy w pracy i nagle się okazało, że nie możemy mieć poglądów.
Ja nawet w wydziale oświaty usłyszałam coś takiego, że nauczyciel szkoły publicznej „nie może mieć innych poglądów niż polityka obecnego rządu”. Dla mnie to było coś nie do pomyślenia, bo nie wyobrażam sobie, by nauczyciel miał być człowiekiem, który nie ma swoich poglądów. To lepszy jest taki, który ma poglądy jak chorągiewka? Czego taki nauczyciel miałby kogoś nauczyć? Jest jeszcze jedna kwestia, którą usłyszałyśmy w wydziale oświaty. Podeszła do nas pani i powiedziała – cytuję z pamięci –„dziewczynki wy wszystkich przeproście i wszystko będzie dobrze”. Pytanie, za co i kogo ja miałabym przepraszać?
Czy ta sprawa według was wypłynęła z jakiejś politycznej nadgorliwości? Jak sobie to tłumaczyłyście?
Ta sprawa ma drugie dno. Wtedy, kiedy wrzuciłyśmy to słynne zdjęcie w czarnych strojach na prywatne konto na Facebooku, cały internet był "czarny", to był 3 października. Podobnych zdjęć było mnóstwo. To zdjęcie zostało jednak zauważone przez naszego byłego kolegę, który chciał się na nas zemścić. Zaczął nas hejtować, obrażać i od tego wszystko się zaczęło.
Przypuszczam, że gdyby nie on – tej sprawy w ogóle by nie było. Natomiast potem ona stała się polityczna. Nasz były kolega pisał do kuratorium skargi, że dzieci nie miały opieki, bo my zajmowałyśmy się czarnym protestem. Ale kontrola i sporządzony na jej podstawie protokół były pozytywne, więc wyszło, że żadnych uchybień nie było. Myślałyśmy nawet, że sprawa jest zakończona, natomiast potem się okazało, że "uchybiłyśmy godności nauczyciela przez manifestowanie poglądów na terenie placówki". Nie spodziewałyśmy się tego.
Kim jest ten pan, który na was doniósł?
To jest pan, który od 16 lat jest nauczycielem w naszej szkole. Jego ojciec jest szefem nauczycielskiej „Solidarności” w Zabrzu i od lat chroni swojego syna roztaczając nad nim związkową ochronę. Donieśli na niego rodzice, miał komisję dyscyplinarną, został zwolniony dyscyplinarnie, odwołał się i proszę sobie wyobrazić, że już chyba drugi rok jego odwołanie leży w ministerstwie, a on wrócił we wrześniu do pracy. Ale już ma kolejną dyscyplinarkę. Zastanawiamy się, dlaczego tak długo trwa rozpatrywanie jego sprawy.
To miała być zemsta na szkole, czy na was - nauczycielkach?
Poniekąd dotyczy to dyrekcji szkoły, ale my w czasie jego dyscyplinarki byłyśmy powoływane na świadków, zeznawałyśmy przeciwko niemu więc to też mogło mieć znaczenie.