Źle się dzieje w BOR, polityczna miotła wymiata doświadczonych oficerów.
Źle się dzieje w BOR, polityczna miotła wymiata doświadczonych oficerów. "Newsweek"
Reklama.
Jest takie powiedzenie, że w BOR najlepiej nie awansować za szybko – mówi w rozmowie z dziennikarzami "Newsweeka” jeden z oficerów BOR. Bo ci, którzy osiągają zbyt wysokie miejsce na drabince po zmianie rządzącej ekipy zwykle tracą swoje stanowiska. Zamiast wozić i ochraniać najważniejsze osoby w państwie są delegowani do ochraniania budynków lub za biurko. W praktyce oznacza to dla nich degradację.
Po ostatnich wyborach czyszczenie przybrało już masowy charakter. Na miejsce starych i doświadczonych oficerów przychodzą nowi. Tomasz Kędzierski jeszcze niedawno był kapitanem, woził Jadwigę Kaczyńską. Dziś jest pułkownikiem i pełni obowiązki szefa BOR. Rafał Niewiński zasłużył się tym, że woził Marię Kaczyńską, czym zasłużył sobie na awans, został szefem działu transportu. Rzecznikiem BOR została Natalia Markiewicz, jeszcze do niedawna dziennikarka TV Republika.
Przez lata, gdy każdy następna ekipa obsadzała wyższe stanowiska swoimi ludźmi, Biuro Ochrony Rządu powoli przestaje być formacją elitarną. Tylko tym należy tłumaczyć ostatnią "czarną serię”. Brak doświadczenia, nieprzestrzeganie procedur to poważny problem w służbach, których nadrzędnym zadaniem jest ochrona najważniejszych osób w państwie. Tym bardziej, że czasem trzeba ich chronić przed nimi samymi.
Tak było między innymi w Londynie, gdy politycy nie mieścili się w jednym samolocie, który miał ich przetransportować do Warszawy. Padł wówczas nawet pomysł, żeby ochroniarze poczekali kilka godzin na następny lot. Na szczęście premier nie zgodziła się na takie rozwiązanie, a pilot kategorycznie odmówił lotu przeciążonym samolotem.
Oficerowie BOR są między młotem a kowadłem. Z jednej strony wiedzą, czego się od nich oczekuje. Z drugiej mają świadomość, że gdy nie będą spełniać zachcianek VIP-ów to mogą wylecieć. Dlatego nie tylko kierują samochodami i ochraniają, ale też sami odkurzają dywaniki i kupują batony Prince-Polo. I marzą o tym, żeby pojechać na misję do Afganistanu żeby dorobić, bo choć teoretycznie należą do elity, to ich pensje są co najwyżej przeciętne.
Więcej w poniedziałkowym numerze "Newsweeka"

Napisz do autora: pawel.kalisz@natemat.pl