10 tysięcy brutto – za tyle według prof. Magdaleny Gersdorf człowiek może przeżyć tylko na prowincji. Jej wywiad wywołał burzę, a my sprawdziliśmy, komu tyle pieniędzy potrzeba do szczęścia. Okazuje się, że mało komu – większość z osób, które zapytałem o dobre zarobki, nawet nie zbliżyła się w swoich marzeniach do tej kwoty.
– Za te ok. 10 tys. brutto dobrze żyć można tylko na prowincji. A co jest na samym szczycie? Dobry adwokat ma się lepiej niż sędzia Sądu Najwyższego – powiedziała prezes w głośnym wywiadzie dla Onetu. Na pewno nie pomogła w ten sposób krytykowanemu środowisku sędziowskiemu, a raczej zrobiła przysługę dobrej zmianie, której zależy, żeby sędziowie byli odbierani przez Polaków jako "tłuste koty".
I kiedy w prawicowym internecie na prof. Gersdorf wylano wiadro pomyj, nikt nie zwrócił uwagi na to, że sędzia nie powiedziała, na kogo ta kwota ma wystarczyć. Na samą prezes? Można zrozumieć krytyków. Ale czy 10 tys. brutto jest takie szokujące, kiedy trzeba utrzymać kilkuosobową rodzinę? Czy to dużo po tylu latach doświadczenia, edukacji i wiedzy? Punkt widzenia zależy od miejsca siedzenia. Problemem nie jest suma, którą powiedziała prezes SN, ale słowa "dobrze żyć". Zapytaliśmy więc o to Polaków w różnym wieku, z różnych stron Polski i na różnym etapie życia.
Dobre zarobki, czytaj nie moje
Maria pochodzi z Lubelszczyzny (nie chce podawać miejscowości), pracuje na poczcie, ma 49 lat, męża oraz dorosłego syna, który sam się utrzymuje.
Kiedy pytam ją, co to znaczy dobrze zarabiać, odpowiada jednym tchem: – Tak, żeby wystarczyło na godziwe życie. To móc po prostu dobrze żyć, pozwolić sobie na wczasy, fryzjera, ubrania, nie mieć długów.
Pytam więc dalej. Jakie to są dobre zarobki? – Dobre zarobki to na pewno nie takie, jakie ja mam – słyszę w odpowiedzi i robi się z miejsca gorzko.
O wypowiedzi prof. Gersdorf Maria nie słyszała. Kiedy przytaczam jej słowa sędzi, z miejsca się oburza. – To ile ona zarabia? 10 tysięcy brutto to my nawet we dwoje (z mężem – red.) nie mamy. Przesadziła pani sędzia, można sobie tylko wyobrazić, ile taka pani zarabia – odpowiada.
10 tysięcy – tak, ale na czterosobową rodzinę
Michał ma 31 lat. Mieszka i pochodzi z Warszawy, tak jak zresztą jego żona. Mają dwójkę małych dzieci. On pracuje w jednej z większych stacji telewizyjnych w Polsce, ona zajmuje się ich pociechami. Na życie musi im więc wystarczyć to, co do domu przynosi Michał. A to jest około pięciu tysięcy złotych do ręki.
Kiedy pytam go, co to znaczy dobrze zarabiać, powiela odpowiedź Marii. Chce móc się utrzymać bez długów, móc zabrać rodzinę na wakacje. Jego słowa dowodzą jednak, że punkt widzenia naprawdę zależy od miejsca siedzenia. Bo kiedy pytam go o to, co to są dobre zarobki, mówi ze śmiechem, że prowadzi "rozrzutny tryb życia". Spodziewam się jakiejś niesamowitej kwoty, ale wtedy mówi: – Myślę, że dycha byłaby okej. Dycha netto. Na całą rodzinę 2+2. Wiadomo, z tego trzeba spłacić jakiś kredyt mieszkaniowy, angielski dla dzieciaków itd. To jest suma, którą chciałbym zarabiać razem z żoną.
Ale prezes Sądu Najwyższego przesadnie krytykować nie chce. – Nie ujęła tego zbyt dobrze, jako prezes mogła jednak bardziej uważać na to, co mówi – komentuje jej wypowiedź. – Jeżeli ktoś dużo zarabia, to przyzwyczaja się do jakiegoś poziomu życia i może być troszeczkę oderwany od rzeczywistości zwykłego człowieka – dodaje.
Student ze słynnej prowincji przeżyje za to kilka miesięcy
Krzysiek ma 24 lata, pochodzi z Mazur i studiuje w Olsztynie na UWM. Żeby utrzymać się na studiach, pracuje w wypożyczalni aut. I choć ma całe życie przed sobą, Mazury głęboko zakorzeniły się w jego świadomości.
Potrzeby na razie – w porównaniu choćby z panią prezes – ma bardzo skromne. – Na ten moment dobrze zarabiać to dla mnie mieć środki, żeby spokojnie odłożyć na stancję czy mieszkanie, mieć na podstawowe zachcianki, jakieś dodatkowe atrakcje i jeszcze potrafić odłożyć jakieś zaskórniaki na czarną godzinę czy jakieś dodatkowe przyjemności typu wycieczka. To 2,5 tysiąca na rękę w realiach Olsztyna.
A jakie to są te inne realia? – Gdybym miał rodzinę, to myślę, że od tych 5 do 6 tysięcy trzeba by zarabiać, żeby godnie sobie żyć, spokojnie i bez stresu patrzeć w przyszłość, nie martwiąc się o swoje pociechy czy atrakcje dla nich – odpowiada.
Ale kiedy pytam go, czy chodzi o utrzymanie całej rodziny, czy tyle powinna też zarabiać jego żona, wyczuwam w jego głosie lekkie zdziwienie. – I ja, i żona po 5-6 tys. zł – odpowiada.
Z tym zdziwieniem chyba się nie mylę. Bo kiedy pytam go o słowa prezes SN, stwierdza, że to pieniądze wystarczające i w stolicy, nie tylko na prowincji.
Na prowincji wystarczy połowa
Ile tak naprawdę do życia wystarczy na tej słynnej prowincji wyjaśniła mi Zuzanna z Augustowa. Ma 25 lat i pracuje w Warszawie w organizacji pozarządowej. Słowa profesor bardzo ją zaskoczyły.
5 tysięcy brutto dla czteroosobowej rodziny? – Koszty komunikacji nie są tak drogie, wyżywienie jest tańsze, rozrywka jest tańsza, czasem jej po prostu zresztą nie ma – tłumaczy. Oczywiście założenie jest takie, że rodzina ma swój dom.
A czym są dla Zuzanny dobre zarobki? To oczywiście znowu takie, które pozwalają nie mieć długów. – To oznacza, że jestem w stanie pojechać na wakacje, nie odmawiać sobie przyjemności i być w stanie opłacić rachunki, życie. Żebym poszła do teatru, na ciuchy. Żebym mogła coś odłożyć na konto oszczędnościowe – mówi.
Uważa, że mogłaby te cele zrealizować za 4,5 tysiąca do ręki. – Myślę, że od tej kwoty zaczynają się dobre zarobki. Z tego można jeszcze odłożyć z tysiąc, jeśli nie ma akurat świąt czy wakacji – mówi.
Dla emeryta to niezrozumiałe pieniądze
Barbara mieszka w miejscowości pod Łodzią. Jest już razem z mężem na emeryturze, ale pierwsze o co prosi, to o niepodawanie ani nazwy miasta, ani jej wieku. – Po tylu latach już się o tym nie rozmawia – mówi ze śmiechem.
Na swoje pieniądze nie patrzy przez pryzmat własnej emerytury, liczy to razem z mężem. Ona dostaje około półtora tysiąca, on drugie tyle, razem mają więc co miesiąc na przeżycie około trzech tysięcy.
– Trochę mi trudno powiedzieć, ile to jest dobrze zarabiać. Sama nie pracuję już od wielu lat. Ale z tego, co my mamy, żeby cokolwiek odłożyć, kiedy trzeba kupić leki, coś do lodówki i zapłacić rachunki, zostaje już naprawdę niewiele. Myślę, że taka rodzina w naszych stronach, jeśli ma gdzie mieszkać, powinna mieć co najmniej dwa razy więcej – mówi mi, ale nie jest do końca przekonana co do swoich słów.
Z kolei słów prezes Sądu Najwyższego komentować nie chce. – Ja innym do portfeli nie zaglądam – odpowiada.
W sieci każdy widzi to inaczej
Chętniejsi do wypowiedzi są internauci, którzy na Facebooku żywo komentują nasz pierwszy artykuł o głośnym wywiadzie. Niektórzy dla prof. Magdaleny Gersdorf są pełni zrozumienia:
Ja mam brutto około 3600 złotych. To jest moja wypłata. Z tego potrącają mi podarki, zusy, zostaje mi na rękę 2400. To jest wypłata tylko na to, żeby przeżyć, po prostu. Do następnej wypłaty, nic poza tym. Nie ma mowy o odkładaniu pieniędzy na remonty, na wczasy, żeby się dobrze ubrać. Jak na Lubelszczyznę myślę, że dobre byłyby cztery tysiące do ręki.
Krzysiek
W kwestii Olsztyna i patrząc na Warszawę, bo tam mam znajomych, to nawet jeśli ktoś ma rodzinę, to spokojnie może żyć za te kwotę. To trochę jest wypowiedź z kosmosu. Znam osoby, które żyją za najniższą krajową i potrafią jeszcze odłożyć na swoje przyjemności. Uważam, że to jest kompletna głupota, że za taką kwotę można żyć tylko na prowincji.
Zuzanna
Myślę, że pani ma troszeczkę nierówno pod sufitem. Chyba nie żyła na prowincji nigdy. Zależy, czy mieszkasz w bloku czy w domu. Jak masz dom, jest drożej, bo dochodzą jakieś podatki, zakup sprzętu do ogródka, a w bloku masz tylko czynsz i rachunki. Ale rodzina przeżyje za połowę tej kwoty.